El. ME 2020. Reprezentacja Polski to mistrzowie losowań

W losowaniu rywali jesteśmy mistrzami. Fortuna nam sprzyja regularnie, przed rozpoczęciem rozgrywek możemy prężyć muskuły i snuć wizje awansu. O tym, że rzeczywistość brutalnie weryfikuje mocarstwowe plany nie trzeba przypominać. Mundialowe rany jeszcze się nie zagoiły, a przecież po trafieniu Kolumbii, Senegalu i Japonii dominował hurraoptymizm.

„Ale mamy farta! W tej grupie nie ma z kim przegrać, nawet w słabszej dyspozycji. Kolumbia to zaplecze czołówki południowoamerykańskiej. Senegal to już nie ta drużyna, która kiedyś seryjnie produkowała dobrych piłkarzy. A Japończycy? Pewnie przyjadą sobie robić zdjęcia z Robertem Lewandowskim i to będzie chyba wszystko, co będą mieli do powiedzenia.” (Andrzej Iwan dla Przeglądu Sportowego). „Po takim losowaniu trzeba otwarcie powiedzieć: Polska jest faworytem grupy H.” (Włodzimierz Lubański dla Przeglądu Sportowego). Wtórował im Tomasz Hajto, który  twierdził, że awans jest pewny. Więcej wstrzemięźliwości zachowywał Adam Nawałka, który losowanie określił jako dobre, a grupę jako „tajemniczą, ale mocną”.

Nawałka chłodno patrzył. Kibice bukowali bilety

Byli piłkarze reprezentacji mówili to, co myślała większość kibiców. Ci, którzy jechali do Rosji sprawdzali już gdzie i z kim możemy grać w fazie pucharowej. Z upływem czasu, gdy rósł poziom wiedzy o rywalach opinie stawały się ostrożniejsze, a przed samymi mistrzostwami coraz częściej pojawiały się głosy, że to jednak Kolumbia jest faworytem, ale Senegal i Japonia to też ekipy o potencjale zbliżonym do naszego. To klasyczny przykład naszego mocarstwowego myślenia i nie dotyczy on tylko futbolu. Deprecjonowanie innych wynika często z niewiedzy, zgłębienie tematu sprawia, że optyka się zmienia. Czy uczymy się na błędach? Niekoniecznie.

Przed młodzieżówką też optymizm

Po losowaniu grup Młodzieżowych Mistrzostw Europy w 2017 roku też panowało przekonanie, że awans jest niemal pewny. Za mecz ze Słowakami dopisywano nam 3 punkty jeszcze przed gwizdkiem.

A później na boisko wyszli Lobotka ze Skriniarem i szybko zweryfikowali te optymistyczne prognozy. Nic jednak nie przebije euforii po losowaniu grup na Euro 2012. Wtedy to była radość! Zestaw marzeń: Rosja, Grecja i Czechy. Fakt, że nasi rywale przywozili medale z dwóch poprzednich czempionatów był ignorowany (Rosjanie w 2008, Czechy i Grecy w 2004). „Trafiliśmy najlepiej jak mogliśmy” pisała ówczesna rzeczniczka PZPN Agnieszka Olejkowska. „Z tej grupy trzeba awansować !” – wtórował jej Michał Pol. Wówczas myślałem podobnie. Nawiązując do cytatu Zdzisława Kręciny pisałem, że „marzyłem o takiej sytuacji”. Byliśmy trochę zaślepieni pragnieniem sukcesu, nie potrafiliśmy racjonalnie ocenić siły naszej kadry oglądając tylko towarzyskie potyczki. Wahania nastrojów po losowaniu i po turnieju można spuentować słowami Adasia Miauczyńskiego z „Dnia świra”: „Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy (…) a potem bida, bida i rozczarowanie!”.

Wraz z reprezentacją unosiliśmy się wysoko, by z hukiem spadać. W piłce klubowej weryfikacja przychodzi jeszcze częściej. Jeśli polski klub nie trafi na rywala z czołowych 6-7 lig kontynentu to dominuje narracja sukcesu. Odpadnięcie z rywalami z Mołdawii, Azerbejdżanu, Macedonii, Cypru, Islandii, Litwy czy Luksemburga niewiele nas nauczyło. Zaskakująco łatwo dajemy sobie wmówić, że my robimy ciągłe postępy, a reszta stoi w miejscu. Skoro kiedyś przyjeżdżały do nas „ogórki” z Macedonii czy Azerbejdżanu, to znaczy, że mamy abonament na ogrywanie ich przez kolejne dekady. Fakty są inne, ale trudno się z tym pogodzić.

Brzęczek wylosował pułapki

Dlatego nie zamierzam popadać w euforię po losowaniu grup eliminacyjnych Euro 2020. Nasze kłopoty zaczynają się zazwyczaj wtedy, gdy czujemy się faworytami grupy – powyższe przykłady potwierdzają tę tezę. A faworytami jesteśmy według większości kibiców i ekspertów, nasze szanse najwyżej oceniają też bukmacherzy. A przecież tak samo zadowoleni z losowania są kibice grupowych rywali, bo z pierwszego koszyka wszyscy chcieli trafić na Polskę. Już w pierwszym terminie jedziemy na teoretycznie najtrudniejszy teren. Ewentualne potknięcie z Austrią może wpędzić nas w spiralę niemocy, z której trudno będzie się wydostać. Pułapek jest więcej. Eliminacje grane są w ekspresowym tempie, a wiemy z przeszłości, że reprezentacji trudno utrzymać równy poziom w meczach rozgrywanych co trzy dni. Ostatnio zmagaliśmy się z urazami kluczowych zawodników, więc umiemy sobie wyobrazić, jak ciężko będzie, gdy na kilka tygodni wypadnie piłkarz pokroju Glika czy Lewandowskiego. Brak takiej postaci w czterech meczach może szybko zweryfikować optymizm w narodzie. Warto przyjrzeć się bliżej kadrze Austrii (to nie tylko Alaba), sprawdzić jakie liczby regularnie w Serie A wykręca Josip Ilicić (Zieliński może o takich pomarzyć), albo jak stałe fragmenty gry wykonuje Enis Bardhi. O tym, że Łotwa może być niewdzięcznym rywalem też się przekonaliśmy, a najbardziej odczuł to Zbigniew Boniek. Może po takiej analizie trudniej będzie krzyknąć, że zajęcie innego miejsca, niż pierwsze będzie wstydem. Bo w eliminacjach Mundialu w RPA też miało być łatwo i przyjemnie, a skończyło się na piątym miejscu, oczko wyżej od San Marino, za to za plecami takich krajów jak Słowacja, Słowenia, Czechy czy Irlandia Północna. I o tym warto pamiętać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.