Siłą rzeczy przypomina mi się, jak przyszedł na pierwszy trening i był drobny, chudziutki i bardzo stremowany…
To ktoś tak napisał i niepotrzebnie się utrwaliło. Owszem rzucała się w oczy jego motoryka, bo mimo że był malutki to niezwykle szybko biegał. To było tak, że Robert szukał wtedy drużyny, pytał w Legii i w Polonii, ale one nie miały wtedy odpowiedniego rocznika, nie chciały go też wziąć do innej grupy i sprawdzić. Ja zaprosiłem Roberta na trening do moich dwa lata starszych chłopaków, bo też nie mieliśmy drużyny dla dzieci urodzonych w 1988 roku. Na kolejny przyjechał z rodzicami, dogadaliśmy się i trenował u mnie przez cztery lata. Miał wtedy siedem lat, był przed pierwszą komunią.
Tak akurat wypadło, że tego samego dnia mieliśmy mecz i nawet nikt od niego nie oczekiwał, że zagra. Nikt nie brał tego pod uwagę, bo to normalne, że wtedy są ważniejsze sprawy. Ważniejsze z naszego punktu widzenia, bo dla niego najważniejsza zawsze była piłka. Kiedyś mi jego mama opowiadała, że nawet jak jadł obiad w domu, to pod stołem trzymał nogę na piłce i się nią bawił.
Był na tyle szybki, że nie szło go dogonić. Miał też naturalną wydolność wytrzymałościową. Kiedyś graliśmy mecz z Otwockiem i ich trener ciągle krzyczał do obrońcy: „no pilnuj go, kryj”, a on mu na to: „ale jak?! On jest dwa razy szybszy ode mnie.” I tak było.
Miał czyste, mocne uderzenie prostym podbiciem, był dobry technicznie, nie miał żadnych problemów z przyjęciem piłki, prowadzeniem jej w różnych kierunkach. No i jak znalazł się w polu karnym np. przy jakimś rzucie rożnym, to mimo tego, że był najniższy i tak dostawał piłkę. Ja nie wiem jakim cudem ona zawsze do niego leciała. Ja patrzę, on najniższy i zaraz strzela.
Tylko tam, od początku. Byłem zdziwiony, że w Borussii zaczynał jako ten cofnięty napastnik, bo przez wszystkie kategorie, zawsze był tym najbardziej wysuniętym. Nikt nie miał wątpliwości, nie szukał mu nowych pozycji.
Na boisku był twardy, a poza nim bardzo spokojny. Ułożony taki, ale to pewnie też przez to, że grał ze starszymi i pojawiała się przez to jakaś nieśmiałość.
Rodzice przywozili go z Leszna, po dwie godziny jechali, a zamiast szatni był barak. Rynienka z zimną wodą, w której mógł się umyć. To nie to, co teraz na orlikach, gdzie są porządne szatnie z prysznicami. Boisko było z piachu… To jest cud, że on mimo takich warunków wyrósł na tak świetnego piłkarza.
Technika, technika i jeszcze raz technika. Już wtedy mieliśmy takie podejście, że nie koncentrujemy się przesadnie na wyniku. Chcieliśmy tych piłkarzy rozwijać. Wtedy mieliśmy dziewięciu piłkarzy w kadrze Mazowsza i dwóch ocierało się o kadrę Polski. Do poważnej piłki przebił się też Czarek Wilk, który on jest dwa lata starszy od Roberta, ale chyba nawet przez chwilę grali razem. Później, żeby Roberta nie blokować i nie sadzać na ławce oddałem go do jego rocznika, bo taki powstał.
Mówiłem o tej wytrzymałości Roberta – stąd to się właśnie brało. On potrafił zagrać „na lewo” jeden mecz w Lesznie, później pobiec w przełajach i następnego dnia grać u nas. Z biegów miał dużo medali, więc jego ojciec przyszedł i mi powiedział, że Robert skupi się na bieganiu. Mówię mu: „Krzysiu, jakie bieganie? Przecież to będzie piłkarz, to widać.” Jakie to były dyskusje…
Jego rodzice byli na wszystkich meczach, więc widzieli, że gra w pierwszym składzie, a to przecież nie przychodzi ot tak. Zapracował na to. Na tle starszych dobrze sobie radził, dużo się od nich uczył i robił postępy. Pozbierałem te wszystkie argumenty i jakoś udało się Krzyśka przekonać.
Mam swój program szkoleniowy i pracuję podobnie jak wtedy. Oczywiście, te ćwiczenia są rozbudowane i robione pod coś. Cały czas skupiam się przede wszystkim na technice i rozwoju motorycznym. Już wtedy pojawiały się różne schematy treningów, ale ja miałem ten swój i jak patrzę na dzisiejsze konspekty, to proponowane są identyczne ćwiczenia jak moje z tamtych lat. Zmieniły się oczywiście warunki i infrastruktura.
Pomoc rodziców na początku. Oni wykonali kawał dobrej roboty wożąc go na te treningi tyle kilometrów, tłumacząc mu różne rzeczy. Sami byli sportowcami, więc rozumieli, jak to działa. No a z jego strony to upór, ambicja, ciężka praca i odwaga, bo Robert nie bał się grać ze starszymi. Jak ktoś go kopnął, szturchnął to wstawał i grał dalej. Pytam: - Robert boli? - Nie, mogę grać. Tak było zawsze.
Bardzo dużo zależy od rodziców. Jeśli 10-letni chłopak gra mecz i co chwilę słyszy od ojca, co ma zrobić z piłkę i że znowu zrobił coś źle, to w końcu mu się odechce, nawet jeśli jest dobry. Rodzice, którzy sami mieli do czynienia ze sportem lepiej rozumieją, że takie gadanie jest niepotrzebne. Podchodzą do tego dużo spokojniej i wiedzą, że to zabawa.
Na pewno ani razu nie krzyczeli podczas meczu. Wiedzieli, że od podpowiadania jestem ja. Widzieli jak siedzi z tą piłką pod stołem, rezygnuje z przyjęcia na komunii. Czuli jego pasję i chcieli, żeby był szczęśliwy i się realizował.
Zdarza się, ale każdemu na początku mówię – i dzieciom, i rodzicom – że taki Lewandowski rodzi się raz na ileś lat. Otwarcie mówię, że nie każdy z nich będzie profesjonalnie grał w piłkę, bo to zależy od wielu czynników. Chociaż jest taki jeden chłopiec… Całkiem podobny do młodego Roberta.
Na razie ta nadzieja ma sześć lat. (śmiech)