To on gasi "pożary" na każdym zgrupowaniu kadry. Cichy bohater reprezentacji

Z trenerem Adamem Nawałką poznaliśmy się wiele lat temu w GKS Katowice, a on już wtedy celował w europejskie puchary i Ligę Mistrzów. Mówił: "Bartek, jeśli nie tutaj, to gdzie indziej, ale razem osiągniemy wielki sukces" - opowiada Bartłomiej Spałek, fizjoterapeuta reprezentacji Polski.

Damian Bąbol: Awans reprezentacji Polski na mistrzostwa świata, to również twój kolejny wielki sukces.

Bartłomiej Spałek: Po raz drugi będę mógł pracować z kadrą na wielkim turnieju. Coś fantastycznego. Rok temu przeżyłem niesamowitą przygodę podczas Euro we Francji. Teraz czeka nas mundial. Awans na turniej w Rosji był kolejnym celem, który zrealizowaliśmy, ale wierzę, że to nie jest nasz szczyt możliwości. Cieszę się, że mogę być członkiem tej reprezentacji. Super, że mogliśmy dać tyle radości polskim kibicom. Na ten wynik zapracowali piłkarze, ale też cały sztab trenerski oraz medyczny. My w składzie: ja, doktor Jacek Jaroszewski, Wojtek Herman i Paweł Ptak, też dołożyliśmy małe cegiełki do sukcesów reprezentacji.

Z całym sztabem Adama Nawałki przeszliście do historii. Jako pierwsi wprowadziliście naszą drużynę na mistrzostwa Europy i świata.

- Z trenerem Nawałką pracuję już od dziewięciu lat. Zawsze wiedziałem, że to człowiek sukcesu. Od pierwszego dnia, kiedy go spotkałem, zaczął mi wpajać, że najważniejszy jest ciągły rozwój, że nie można się zadowalać tym, gdzie jesteśmy teraz i co do tej pory osiągnęliśmy. Poznaliśmy się w GKS Katowice, a on już wtedy celował w europejskie puchary i Ligę Mistrzów. Pamiętam jego słowa: "Bartek, jeśli nie tutaj, to gdzie indziej, ale musimy walczyć o najwyższe cele. Jesteśmy stworzeni, żeby osiągać sukcesy". Nauczył mnie, żeby nie zadowolać się pośrednimi celami i codziennie robić choćby najmniejszy krok, ale przybliżać się do naprawdę wielkich rzeczy. Nie tylko mnie, ale również innych współpracowników zaraził tym nieustannym myśleniem o zdobywaniu coraz wyższych szczytów.

Trener Nawałka jest bardzo wymagający w codziennej pracy?

- Zdecydowanie. To największy trenerski perfekcjonista, z którymi kiedykolwiek miałem do czynienia. Każdy detal musi mieć dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Nie ma u niego przypadku. Zawsze jest plan "A", plan "B", plan "C". Jak jedno nie wychodzi, to od razu wdrażany jest jeden z kilku trybów awaryjnych, wymyślonych pewnie o bardzo późnej godzinie. Bo tak wygląda nasza praca. Działamy od rana do nocy. Trenerzy często kontynuują narady, kiedy piłkarze już dawno śpią w pokojach. Na koniec każdego dni, często już w nocy, z doktorem Jaroszewskim schodzimy do selekcjonera i zdajemy raporty medyczne. Informujemy go o tym, jak się czują piłkarze, kto ma urazy oraz mikrourazy. Trener musi wiedzieć wszystko. Z boku może tego nie widać, ale to nie jest tak, że kończy się trening lub mecz, a my wracamy do hotelu i zamykamy się w swoich pokojach.

Pamiętasz telefon od trenera Nawałki, kiedy zaproponował ci pracę w pierwszej reprezentacji?

- Oczywiście, że tak. Byłem w wielkim szoku. Z jednej strony ogromna radość, z drugiej poczułem stres. Przez chwilę zastanawiałem się czy dam radę. Rzecz jasna szybko się zgodziłem, bo zawsze wierzyłem w swoje umiejętności. To był prawdziwy zaszczyt.

Była trema?

- Może przez chwilę. Bo w sumie praca w klubie jest podobna, tylko musiałem się trochę przełamać. Nagle na stole kładły mi się takie osobistości jak: Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Kuba Błaszczykowski czy Grzegorz Krychowiak - gwiazdy największego formatu. Nie ukrywam, że parę razy pomyślałem, czy podołam, czy nie będę odstawał od poziomu ich klubowych fizjoterapeutów. Na szczęście szybko dali do zrozumienia, że są bardzo zadowoleni z moich usług.

Masz dopiero 35 lat, ale na zgrupowania reprezentacji Polski zacząłeś wyjeżdżać niemal zaraz po zakończeniu studiów. 

- Od dziewięciu lat jestem związany z różnymi kadrami. Od czterech pracuję w drużynie narodowej trenera Nawałki, a wcześniej w młodszych rocznikach, kierowanych przez Stefana Majewskiego lub Marcina Dornę. Zawsze chciałem pracować w najlepszych drużynach i reprezentacji. Pochodzę ze sportowej rodziny. Mój tata Wojciech od prawie 40 lat jest fizjoterapeutą w polskich klubach. Pracował m.in. w GKS Katowice, Dyskobolii Grodzisk Wlkp., a obecnie w Legii Warszawa. Z powodu meczów, wyjazdów na zgrupowania nie miał zbyt wiele dla mnie czasu, ale postanowiłem pójść w jego ślady. Można powiedzieć, że ten zawód mam we krwi.

A nie chciałeś zostać piłkarzem?

- Jako dzieciak trochę trenowałem, ale rodzice nie mieli czasu, żeby mnie wozić na treningi. Tata mi mówił: "Ty się synku lepiej ucz, na lepsze ci to wyjdzie". Jak widać miał rację.

Bartłomiej SpałekBartłomiej Spałek facebook.com/PhysioSportSpalek

Słyszałem, że niektórzy piłkarze mówią o tobie "szaman", inni żartobliwie porównują terapie do tortur na stole. 

- "Szaman"... Nie lubię tego określenia. Nie jestem żadnym czarodziejem. Robię to, co do mnie należy. Tkanka powięziowo-mięśniowa u piłkarzy jest dosyć zbita i czasami rzeczywiście terapia może być dla nich bolesna. Na szczęście po zajęciach zawodnicy czują ulgę i często do nas wracają. Wiedzą, że to im pomaga. Wykonuję z nimi terapię, poprawiającą elastyczność tkankową, ruchomość stawową oraz mobilność.

Cały czas czas uczę się nowych technik. Tak samo jak nasi reprezentanci dążą do tego, żeby być najlepsi w swoim fachu, tak samo ja chcę być numerem jeden w swojej dziedzinie. Wciąż się dokształcam, jeżdżę na szkolenia. Nawet tuż przed ostatnim zgrupowaniem kadry, byłem na czterodniowym kursie w Poznaniu. Za miesiąc czeka mnie kolejny. Jak tylko mogę, to pogłębiam wiedzę. Medycyna sportowa cały czas idzie do przodu, dlatego nie mogę stać w miejscu.

Podczas zgrupowania zawodnicy często zgłaszają się do was na dodatkowe zajęcia na stole?

- Jesteśmy do ich dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. To nie jest tak, że muszą się o cokolwiek prosić. Wiedzą, że w każdej chwili mogą na nas liczyć. Robimy wszystko, żeby byli jak najlepiej fizycznie przygotowani do najbliższego treningu lub meczu.

Zdarza się, że podczas terapii pełnicie również role psychologów?

- Jeśli piłkarz przez godzinę lub dwie leży u nas na stole, to wiadomo, że wywiązują się różne tematy. Gadamy o sporcie, rodzinie, nieraz o życiowych problemach. Tak, można powiedzieć, że w jakiś sposób pełnimy również role psychologów. Mam świetny kontakt z piłkarzami. W ogóle atmosfera w reprezentacji jest genialna. Po każdym zgrupowaniu myślimy już o kolejnym. Tęskni się za tą pracą i tymi chłopakami. Siłą rzeczy wywiązuje się fajna więź między nami. Może nie jesteśmy przyjaciółmi, ale na pewno dobrymi kumplami.

Kamil Grosicki i Bartłomiej SpałekKamil Grosicki i Bartłomiej Spałek facebook.com/PhysioSportSpalek

Podczas eliminacji reprezentacja przechodziła przez różne etapy. Pamiętasz najtrudniejszy moment w swojej pracy?

- Był taki, ale w ubiegłym roku tuż przed wyjazdem na Euro we Francji. Na szczęście zakończony moim największym terapeutycznym sukcesem. W Gdańsku graliśmy mecz towarzyski z Litwą. Kilkanaście minut przed końcem meczu kontuzji doznał Kamil Grosicki. Po meczu nie mógł chodzić. To był poważny uraz stawu skokowego. Zaczęliśmy wyścig z czasem. Wykonaliśmy tytaniczną i błyskawiczną robotę. Na początek turnieju "Grosik" był już gotowy. W drugim spotkaniu z Niemcami wyszedł już w pierwszym składzie. Oczywiście bez ogromnej determinacji i charakteru "Grosika", byłoby nam znacznie trudniej.  

Tak naprawdę na każdym zgrupowaniu jest zawsze mnóstwo pracy. Od pierwszego dnia zaczynamy gasić pożary. Zawodnicy przyjeżdżają z klubów, tuż po meczach w lidze lub Champions League. Często są mocno poturbowani. Narzekają na mniejsze lub poważniejsze kontuzje. Trzeba ich wtedy szybko postawić na nogi. Podczas eliminacji do mundialu wychodziło nam to całkiem dobrze, ale dążymy do tego, żeby było jeszcze lepiej. 

Który reprezentant Polski jest najmocniejszy fizycznie? Robert Lewandowski?

- Wszyscy są silni, ale Robert to gladiator. Niesamowite, ale jego organizm nie potrzebuje dłuższej regeneracji. Praktycznie następnego dnia po rozegranym meczu, może zaczynać kolejne spotkanie. W ogóle nie jest pospinany. Czasami, jak kładzie się na stole, zastanawiam się co mam z nim robić. To fenomenalne jak wygląda jego tkanka mięśniowa. Dotykam, a to jest wszystko luźne. Gdybym go nie znał i przyszedł do mojego gabinetu krótko po swoim meczu, to nie uwierzyłym, że właśnie zszedł z boiska, na którym zasuwał 90 minut na pełnych obrotach.

Kogo jeszcze wyróżnisz?

- Lewandowski jest wybitny, pozostali też fantastyczni, ale Kamil Glik to prawdziwy cyborg. O ile Robert czasem zapuka i profilaktycznie poprosi, żeby sprawdzić kręgosłup oraz czy wszystko gra, tak Kamil nawet do nas nie zagląda. A przecież tak samo jak inni gra na najwyższym poziomie. Fenomen. Pytamy: "Kamil, może wpadniesz? Zapraszamy", a on zawsze odpowiada, że czuje się świetnie i nic go nie boli. Jest tak mocny, że w ogóle nie potrzebuje wsparcia fizjoterapeuty.

Z czego to wynika, że ich organizmy są tak wytrzymałe?

- Często się nad tym zastanawiam. Wydaję mi się, że kluczową rolę odgrywa genetyka. Ich proces regeneracji jest imponujący. W dodatku u Roberta duży wpływ ma to jak się prowadzi na co dzień. Razem z Anią stanowią wzór. Zdrowa dieta pozytywnie wpływa na powięź całego ciała, która staje się bardziej elastyczna. Dochodzą też dodatkowe treningi na siłowni. Pewnie widziałeś drużynowe zdjęcie po meczu z Armenią i Roberta bez koszulki. Ta łapa mówi wszystko (śmiech).

Czym różni się obecna reprezentacja, od tej która rok temu doszła do ćwierćfinału mistrzostw Europy.

- Obecna kadra jest lepsza, mocniejsza i cały czas się rozwija. Odpowiada coraz większym wymaganiom, apetyt na kolejne sukcesy stale rośnie. Najlepiej było to widać po jednym potknięciu w Danii. W mediach spadła na nas ogromna krytyka, ale pokazaliśmy, że stanowimy świetny kolektyw i potrafiliśmy się podnieść. Poza tym wydaję mi się, że kibice darzą nas jeszcze większym zaufaniem. Właśnie ich wiara podczas ostatniego meczu z Czarnogórą niesamowicie mnie zaskoczyła. Straciliśmy bramkę na 2:2, zrobiło się nerwowo, a cały Narodowy wstał i ryknął: "Jesteśmy z wami, Polacy jesteśmy z wami!". Nawet teraz, jak o tym opowiadam, to ciarki po mnie przechodzą. Kiedyś w podobnej sytuacji byłyby gwizdy i ludzie opuszczaliby stadion.

Słyszałem, że długo nie mogłeś się pogodzić po przegranej z Portugalią w ćwierćfinale Euro 2016.  

- Serce bolało. Tym bardziej że nie była to wyraźna porażka na boisku w stylu 0:3, tylko po rzutach karnych, które kilka dni wcześniej wygraliśmy ze Szwajcarią. W krótkim okresie przeżyłem skrajne stany emocjonalne. Najpierw euforia, a później załamanie psychiczne. Ale pozbierałem się, podobnie jak cała drużyna. Przed nami nowe cele. Nie ma co rozpamiętywać tego co było, idziemy dalej po kolejne marzenia.

Po medal, jak coraz częściej się o tym mówi?

- Przede wszystkim zachowajmy spokój. Wiemy, że oczekiwania urosły do maksimum, a w rankingu FIFA jesteśmy najwyżej w historii, ale musimy do tego podchodzić z chłodną głową. Na pewno zrobimy wszystko, żeby osiągnąć jak najlepszy wynik, w końcu po to się jedzie na mundial. Trener Nawałka nieraz będzie starał się sprowadzić nas na ziemię, żeby te głowy nie krążyły ciągle w chmurach, Zdajemy sobie sprawę, że czeka nas jeszcze bardzo dużo pracy, żeby na koniec sięgnąć nieba.

Rozmawiał Damian Bąbol

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.