Od Urugwaju do Urugwaju. W Warszawie Polacy spróbują przegonić złe wspomnienia

Robert Lewandowski nie mający pół sytuacji; Kamil Glik rozgrywający najsłabszy mecz w kadrze; rozkładający ręce z bezradności Kamil Grosicki. Tak wyglądał krajobraz po ostatnim meczu z Urugwajem. Tym razem w starciu z piłkarzami z ojczyzny mundialu ma być zupełnie inaczej.

Uśmiechnięty od ucha do ucha Óscar Tabárez nie owijał w bawełnę. Selekcjoner reprezentacji Urugwaju odpowiadając na pytania dziennikarzy na czwartkowej konferencji prasowej zdradził, co powiedział piłkarzom po zwycięstwie 3:1 z Polską w 2012 roku. „W Gdańsku oświadczyłem chłopakom w szatni: „hej, nie cieszcie się za bardzo, bo nie ma z czego. Pokonaliśmy tylko średniaka”. Później z rozbrajającą szczerością przyznał, że niezbyt pamięta wygraną sprzed pięciu lat i wspominać może jedynie walczącego za dwóch Roberta Lewandowskiego. To, co dla trenera Tabáreza jest tylko mglistym mgnieniem, dla polskich piłkarzy było bolesną weryfikacją ich braków.

Pokaz bezradności

Tytoń – Piszczek, Wasilewski, Glik, Komorowski – Błaszczykowski, Polanski, Krychowiak, Mierzejewski, Grosicki – Obraniak, Lewandowski. W takim zestawieniu 14 listopada 2012 roku kadra prowadzona przez Waldemara Fornalika wyszła na mecz z Urugwajem. Pięć lat zrobiło swoje. Dziś za piłką nie biegają już Wasilewski z Komorowskim, Mierzejewski gra w dalekiej Australii, a Obraniak, zdobywca kapitalnej bramki, w drugoligowym Auxerre. O reprezentacji dawno zapomniał też Polanski. – To był chyba najsilniejszy rywal z jakim mierzyliśmy się w tamtym okresie. Urugwajczycy robili co chcieli, Luis Suárez kręcił nami fajnie. Ich styl bardzo nam nie pasował. Gdyby chcieli, wygraliby wyżej – wspomina w rozmowie ze Sport.pl 31-letni pomocnik TSG 1899 Hoffenheim.

Spotkanie rozegrane w Gdańsku faktycznie było pokazem bezradności Polaków – odzianych z nadziei po fatalnych mistrzostwach Europy – którzy przy niemal pełnym stadionie nie potrafili jak równy z równym zagrać z przyjezdnymi z ojczyzny mundialu. – Byliśmy bez szans. Od pierwszej do ostatniej minuty Urugwajczycy byli lepsi – potwierdza Adrian Mierzejewski. Tym razem mecz, który 10 listopada odbędzie się w Warszawie, ma być pokazem siły naszego oręża.

Zdaje sobie z tego sprawę nawet Tabárez, który stwierdził: „Myślę, że to spotkanie zapamiętam lepiej, niż ostatnie. Wiem, że Polska zajmuje 6 miejsce w rankingu FIFA. To świadczy o tym, że do Warszawy przylecieliśmy w dobrym czasie. Szkoda tylko, że nie zagra Lewandowski, jeden z najlepszych piłkarzy na świecie”.

Niedoczekany rewanż

Wyjątkowo źle starcie z Urugwajem wspomina Kamil Glik. Było to jego najgorsze spotkanie w kadrze spośród rozegranych dotychczas 55. Już w pierwszej połowie stoper Torino otworzył wynik meczu. Ale samobójem. Piłkę do Edinsona Cavaniego dograł Suárez, a Glik pechowym wślizgiem wpakował ją do bramki Przemysława Tytonia. Kilka minut później po drugiej stronie pola karnego Suárez wkręcił w ziemię Glika, znów dograł do Cavaniego, a ten pewnie podwyższył prowadzenie. – Ja się nie czułem zakręcony. Wszystko poszło na Kamila, haha. Umiejętności Suáreza robiły wielkie wrażenie. Facet miał dużą lekkość. To, co sobie wymyślił, po prostu realizował. Chciał założyć siatkę, to zakładał. Chciał celnie uderzyć, to uderzał. To był ciężki przeciwnik, grał w piłkę. Nie ma się co oszukiwać, wtedy Urugwaj był arcymocną ekipą – ocenia Marcin Komorowski, były już obrońca reprezentacji Polski, który wciąż walczy o powrót na boisko.

– Pamiętam dokładnie ten mecz… Jeden z najlepszych, jaki rozegrałem w reprezentacji – zaśmiał się we wtorek Glik i dodał: „Sporo czasu minęło. Jestem już innym Kamilem, drużyna Urugwaju też się zmieniła. A Suáreza nie będzie, chociaż szkoda, bo lubię takie pojedynki, rewanże. Moglibyśmy sobie coś wyjaśnić na boisku”. I faktycznie. Gwiazdor Barcelony tym razem do Polski nie przyleciał, a i Glik – poza twarzą – nie przypomina już defensora z 2012 roku. Występuje obecnie w silnym klubie, na koncie ma mistrzostwo Francji, zagrał w półfinale Ligi Mistrzów. Renomę ma i w Serie A, i w Ligue1. Na jest też podrażnionym i zirytowanym piłkarzem, który kolegów na Euro 2012 musiał oglądać siedząc na trybunach. Jest liderem szóstej reprezentacji rankingu FIFA, jej osią, obrońcą, który w praktyce w piątek zadecyduje o tym, jak będzie funkcjonował pięcioosobowy blok defensywny.

Bez kompleksów

Przez pięć ostatnich sezonów Polacy dorównali gościom z Ameryki Południowej, szczególnie pod względem prestiżu zatrudnienia. I tak jak Urugwajczycy wciąż mogą poszczycić się zawodnikami wielkich klubów - Barcelony, PSG, Atletico Madryt, Interu Mediolan - tak biało-czerwoni spokojnie odpowiedzieć mogą Bayernem Monachium, Borussią Dortmund, Juventusem, Napoli i AS Monako. – Urugwajczycy prezentowali wtedy inny poziom, od samego początku było widać różnicę klas. Ludo strzelił co prawda piękną bramkę, ale dwie gwiazdy Cavani i Suárez robili straszny wiatr. Widać było, że chłopaki grają na wysokim poziomie – wyjaśnia Mierzejewski, dziś lider Sydney FC. Polanski dodaje: „Mam wrażenie, że kadra Nawałki nie będzie miała takiego problemu, jak my. To zespół silny nie tylko na boisku, ale i w głowach. A to bardzo ważne”.

Piłkarskie i transferowe sukcesy dodały naszym piłkarzom animuszu – w ostatnich latach zresztą większość z nich regularnie rywalizowała z wielkimi klubami i zawodnikami. Nie tylko Lewandowski z Piszczkiem. Kamil Grosicki otrzaskał się w Premier League, Grzegorz Krychowiak w Hiszpanii, Francji i Anglii, Piotr Zieliński podbija Serie A a piłkarze Legii Warszawa startowali w Lidze Mistrzów. W piątek na murawę PGE Narodowego wyjdą więc bez żadnych kompleksów. Może tym razem Cavani, bez Suáreza, nie będzie „kręcić” Glikiem? A może Grosicki z Błaszczykowskim w ramach rewanżu zakręcą Diego Godínem?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.