Szaleństwo transferowe 2009 roku wcale szaleństwem nie było?

Po raz pierwszy od dawna w mijającym roku piłkarski świat został olśniony fortuną wydaną na transfer piłkarza. Real Madryt zapłacił za Cristiano Ronaldo 94 mln euro, a za sumę o jedna trzecią mniejszą, i tak zawrotną, kupił Kakę. Czy jednak jest to olbrzymi przejaw rozrzutności w czasach kryzysu? Według Rafała Steca, dziennikarza Gazety Wyborczej i Sport.pl absolutnie nie.

Ogromne pieniądze wydane na piłkarzy niczym się nie różnią od wielkich sum które cały czas przepływają między światowymi korporacjami. Są nawet o wiele niższe. Część z nich trafia zresztą do biedniejszych klubów i pozwala im choć w części uczestniczyć w uczcie tych bogatych. Krytycy często krytykowali niemądrze, a im mniej byli związani z piłką, tym ich argumenty były bardziej nietrafne. Dlaczego zapłacenie 94 mln euro to zbrodnia, a nagminne płacenie 20-30 mln za piłkarzy już nie?

"Sprzeciw wzbudziły pensje piłkarzy, choć domniemane 13 mln euro rocznie C. Ronaldo - przecież jednego z najwybitniejszych przedstawicieli bardzo konkurencyjnego fachu - to wręcz niewiele, skoro hollywoodzkie osobistości w typie Toma Cruise'a czy Willa Smitha biorą więcej za jeden film, mimo że ich aktorską wybitność podważyć łatwiej niż futbolową klasę Portugalczyka" - zauważa Rafał Stec.

Cały tekst Rafała Steca przeczytasz w poniedziałkowej Gazecie Sport.pl

Harry Redknapp ? w transferowej ofensywie

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.