Jak kara dla Realu wpłynie na rynek transferowy

Jak wytrzyma do lata 2017 klub, dla którego spektakularne wysokobudżetowe interesy, takie transferowe odpowiedniki "Avatarów", są sensem istnienia, odruchową odpowiedzią na wszelkie problemy, podstawowym sposobem na udobruchanie wiecznie poirytowanych kibiców? - pisze na blogu Rafał Stec, dziennikarz Sport.pl i "Gazety Wyborczej".

Pamiętacie ten szloch? Ach, Legia po nieszczęsnym meczu w Glasgow została wykopana z Ligi Mistrzów tylko dlatego, że pochodzi z polskiego wygwizdowa, ach, jak oni nas prześladują i dyskryminują, wielkiego klubu nikt by się nie ośmielił nawet tknąć.

Tymczasem ledwie zakaz transferowy odbyła Barcelona, a FIFA już zdążyła postawić szlaban Realowi i Atletico Madryt. Mocno oberwały obie najpopularniejsze firmy na świecie i rzucający im wyzwanie finalista Ligi Mistrzów sprzed półtora roku, aktualny lider ligi hiszpańskiej. Za to samo przestępstwo - nielegalny handel nieletnimi piłkarzami.

Atlético, jak się zdaje, zniesie karę stosunkowo łatwo. Podobnie jak Barcelona, choć z innych powodów. Szeroką i wyrównaną kadrę przed chwilą jeszcze wzmocniło, ma silnie obsadzoną każdą pozycję. Ale Real? Jak wytrzyma do lata 2017 klub, dla którego spektakularne wysokobudżetowe interesy, takie transferowe odpowiedniki "Avatarów", są sensem istnienia, odruchową odpowiedzią na wszelkie problemy, podstawowym sposobem na udobruchanie wiecznie poirytowanych kibiców? I wydają się niezbędne zwłaszcza teraz, po roku bez trofeów?

Owszem, madrytczycy mogą kupować jeszcze przez dwa tygodnie, do zatrzaśnięcia zimowego okna transferowego. Tyle że w styczniu to raczej czas na interesiki pomniejsze, retuszujące skład. A królewski klub potrzebuje megahitów.

Jeśli jego nieuniknione odwołanie zostanie odrzucone, sankcje FIFA kardynalnie wpłyną na cały europejski futbol. I na kariery wybitnych graczy.

Nie przyleci do Madrytu nasz Robert Lewandowski - najwcześniej wyląduje tam w lipcu 2017 roku, tuż przed 29. urodzinami. Nie przyleci tam też Paul Pogba z Juventusu. Ani David De Gea, który między słupki Realu wchodził już w minione wakacje. Ani nawet Eden Hazard (gdyby oczywiście Florentino Perez wciąż pożądał śniętego rozgrywającego Chelsea). Jak obiecywał klasyk, nie będzie niczego. A mówimy tu o prezesie zakupoholiku, który zaskoczył wszystkich wstrzemięźliwością ostatniego lata, kiedy wydał "tylko" 75 mln euro.

Skoro Real nie kupi, to również nie sprzeda. Nie odda Cristiano Ronaldo do Paris Saint Germain - i nie wiadomo, czy zdoła na nim jeszcze zarobić fortunę, skoro Portugalczyk będzie mógł odejść dopiero pół roku po 32. urodzinach. Nie ma mowy też o ewentualnej ucieczce wiercącego się ponoć Garetha Bale'a, o którym marzy Manchester United, finansowy potentat zdolny wyrzucić dziesiątki milionów na nastoletniego Anthony'ego Martiala.

Słowem, knebel założony Florentinowi Perezowi może na rok znacząco wyciszyć rynek transferowy. W wyścigu El Clásico dać jeszcze wyraźniejszą przewagę Barcelonie. I zapewnić nam niespodziewane transferowe igrzyska już w teraz - czy Real wyrwie na zakupy i ile będą żądać za piłkarzy świadomi jego położenia konkurenci?

Podyskutuj z autorem na jego blogu "A jednak się kręci"

Barcelona czy Real? Czy wiesz, gdzie oni grali? [QUIZ]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.