Jorge Mendes - wielki makler futbolu. Tego lata przehandlował piłkarzy za ponad ćwierć miliarda euro

Zamknięte okienko transferowe. Nie ma się co łudzić, że na rynku transferowym królują Real Madryt, Barcelona albo Manchester Utd. Interesem kręci Jorge Mendes. Tego lata przehandlował piłkarzy za ponad ćwierć miliarda euro - pisze Rafał Stec, dziennikarz "Gazety Wyborczej"

Superagentem został obwołany już kilka sezonów temu. Właśnie pobił wszelkie rekordy. Współodpowiadał za cztery z sześciu najwyższych transakcji minionych wakacji - pośredniczył w sprzedaży Jamesa Rodrigueza do Realu Madryt (przyszedł za 80 mln euro z AS Monaco), Ángela Di Marii do Manchesteru United (za 75 mln z Realu), Eliaquima Mangali do Manchesteru City (za 40 mln z Porto) oraz Diego Costy do Chelsea (za 38 mln z Atlético Madryt).

A przecież do listy należałoby dopisać jeszcze przejście Radamela Falcao z Monaco do Manchesteru Utd - formalnie został wypożyczony, ale to księgowy wykręt, by zmieścić się w wymogach tzw. finansowego fair play. Kolumbijski napastnik i tak musi być usatysfakcjonowany, skoro agent wynegocjował mu rekordowe w drużynie - i całej lidze angielskiej! - 300 tys. tygodniówki.

Zastanawiamy się, dlaczego czołowe firmy w Europie przerzucają się piłkarzami coraz intensywniej, coraz częściej wywołując dezorientację fanów i komentatorów, którzy nie umieją uzasadnić transferów argumentami sportowymi? Głowimy się, skąd nieprawdopodobna inflacja cen i pensji? Wyjaśnienie ma wiele nazwisk, ale nazwisko najbardziej dziś wpływowe to Mendes, któremu prezesi odpalają prowizję przy pozyskaniu każdego piłkarza należącego do prowadzonej przez Portugalczyka agencji GestiFute. Dlatego jeśli prezesi - lub trenerzy - nie są pewni, czy potrzebują kupić lub sprzedać, on musi ich przekonać, że kupno lub sprzedaż są niezbędne. Sam przyznaje, że gardzi doradcami piłkarzy biernymi i czekającymi na polecenie, by działać, że stawia na aktywność i sprawianie, by "się działo". W latach 2010-13 jego asertywność nagradzano na ceremoniach Global Soccer Awards odpowiednikiem Oscara dla najlepszego agenta - jeśli w grudniu znów odbierze statuetkę, będzie w swojej konkurencji panował dłużej niż na boiskach panował Leo Messi, laureat Złotej Piłki w czterech kolejnych edycjach plebiscytu.

Zanim Mendes omotał wielkie kluby, był didżejem w dyskotece, właścicielem wypożyczalni wideo i nocnego klubu. W swoim lokalu w 1997 roku spotkał bramkarza Nuno Espirito Santo, któremu pomógł się wydostać z usiłującej go zatrzymać Vitórii Guimaraes. Wtedy poczuł, że w świecie futbolu - wyładowanym łatwo dostępnym szmalem - porusza się zbyt zręcznie, by nie spróbować w nim osiąść.

Już kilkanaście lat temu pobił się na lotnisku z reprezentującym sławnych graczy rodakiem José Veigą, który oskarżył go o próbę "wykradzenia" mu współpracy z megagwiazdorem Luisem Figo. Krążył Mendes po akademiach dla młodzieży i juniorskich turniejach, wypatrywał utalentowanych chłopców, stopniowo zagarniał coraz większe połacie portugalskiego rynku. Przełomem było poznanie Cristiano Ronaldo - reprezentuje go do dziś, patronował transferowi wszech czasów z Manchesteru Utd (o wartości 94 mln euro), wyciągnął od Realu Madryt ponad połowę wartych dziesiątki milionów rocznie praw do wizerunku swojego klienta.

Ale jeszcze więcej znaczyło spotkanie z José Mourinho. Otworzyło sejfy najbogatszych korporacji, ponieważ Mendes nie poprzestaje na reprezentowaniu trenera podczas rozmów kontraktowych. On wpycha mu do szatni tłumy "swoich" graczy. Z Porto do Chelsea wraz z Mourinho wyeksportował Paulo Ferreirę, Ricardo Carvalho, Tiago i Maniche'a. Do Interu Mediolan wcisnął nawet Ricardo Quaresmę - rozczarowującego wszędzie, gdzie wyłudził atrakcyjną umowę, ale też wciąż wynajdującego kolejnych naiwnych. W Realu miał lub ma Mendes tylu ludzi - Ronaldo, Pepe, Coentrao, Di Maria, w lipcu doszedł James Rodriguez - że jego klan uchodzi za czynnik destabilizujący szatnię. A ostatnio, tuż po powrocie Mourinho do Londynu, poleciał tam za nim Diego Costa.

W innym biznesie obaj Portugalczycy byliby już być może podejrzani o klasyczny konflikt interesów - trener zleca zakupy, na których obławia się jego najbliższy partner biznesowy. Ale piłkarscy prezesi układ akceptują. I nie tylko oni. Alex Ferguson przystał kilka lat temu na wzięcie do MU kompletnie anonimowego Bebé, którego nigdy nie widział na oczy. Co więcej, na trzecioligowego reprezentanta Portugalii bezdomnych wyrzucił 9 mln euro. Kto mu go polecił? Asystent Carlos Queiroz, klient Mendesa. Kto negocjował w imieniu Bebé? Mendes... Mendes, do którego kieszeni spłynęło z tej transakcji aż 3,6 mln! Tak to się robi w futbolu.

W środowisku rośnie świadomość, ile władzy zdobył Mendes. Madrycki prezes Florentino Perez powiedział przedwczoraj, że gdyby dał sobie wepchnąć do klubu Falcao, musiałby oddać portugalskiemu pośrednikowi posadę. A sytuacja jest coraz bardziej niejasna, bo agencja GestiFute została właśnie sponsorem Porto. Na rynku portugalskim rośnie zresztą 48-letni superagent na monopolistę, przez jego ręce przechodzą niemal wszyscy znaczniejsi piłkarze. Często bywają też jego współwłasnością. Mendes to jeden z prekursorów wykupywania "udziałów" w prawach do utalentowanych zawodników, dzięki czemu wyciąga z transferów więcej niż zwyczajowe 10 proc. prowizji.

Mendes lubi ubijać interesy z Rosjanami - często handluje nie tylko z Romanem Abramowiczem z Chelsea, ale również z Dmitrijem Rybołowlewem z Monaco oraz Zenitem St. Petersburg sponsorowanym przez Gazprom. Dlaczego? Zapytać go o cokolwiek niełatwo, kontaktów z prasą unika. Gdyby mógł wystawić w Lidze Mistrzów własną drużynę - poza wymienionymi opiekuje się jeszcze Thiago Silvą, Williamem Carvalho, Fernando, Bruno Alvesem, Ezequielem Garayem - byłby jednym z faworytów do zdobycia trofeum.

Na razie wyskoczył ponad czołowe kluby finansowo. Serwis Transfermarkt.de szacuje rynkową wartość całej kadry Realu Madryt - najdroższej na świecie - na 673 mln euro. Stajnię Mendesa wycenia na 800 mln. f

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.