Piłka nożna. Ścigany Dawid P chce wyroku

Z żelaznym listem w ręku, z 27 zarzutami korupcyjnymi wrócił do Polski. Na chwilę. Jako nastolatek miał władzę, jaką jego rówieśnicy znali tylko z piłkarskich gier komputerowych

Ponad 30-letni, ścigany międzynarodowym listem gończym Dawid P. zdał już sobie sprawę, że futbol to nie przelewki. Może cię wtrącić nawet do więzienia.

Przez lata beztrosko bawił się trzema drużynami polskimi i jedną brazylijską. Niczym w grze "Football Manager" wydawał nie swoje pieniądze, piłkarzy nagradzał bądź karał według własnego widzimisię, a trenerom ustalał skład. Pomiatać chciał obecnym selekcjonerem Franciszkiem Smudą, ale skończyło się tym, że z wybuchowym trenerem omal nie pobili się przed klubowym autokarem.

Rodzinie Ptaków spod łódzkiego Rzgowa nigdy niczego nie brakowało, zwłaszcza że biznes ojca Antoniego rozkręcał się w imponującym tempie. Trudno jednak mówić o szczęśliwym dzieciństwie dorastającego Dawida i jego młodszego brata Alberta. Po długiej chorobie zmarła ich matka i to wtedy właściciel największych hal targowych w centralnej Europie postanowił dać synom wszystko, czego zapragną.

Chciał też, by wszystko zostało w rodzinie, więc ożenił się ponownie z bliską zmarłej żony i ma z nią czworo kolejnych dzieci.

Oczkiem w głowie pozostał jednak najstarszy Dawid. Z ojcem połączyła go pasja - piłka nożna. W połowie lat. 90 zdecydowali o finansowej pomocy upadającemu ŁKS, z którym kilka lat później sięgnęli po drugie w historii mistrzostwo Polski. Wyszli też z nowatorskim pomysłem hurtowego sprowadzania młodych brazylijskich piłkarzy.

Zjechały ich do Polski setki, ale karierę zrobiło może trzech - Rodrigo Carbone, który pomógł ŁKS zdobyć mistrzostwo, obrońca Batata, któremu próbowano wcisnąć obywatelstwo, by upchnąć go w kadrze Pawła Janasa, oraz Edi Andradina, filar Pogoni Szczecin i Korony Kielce.

Dzięki Brazylijczykom z zamkniętego w sobie, zahukanego chłopca Dawid stawał się coraz śmielszym, a nawet butnym kandydatem na piłkarskiego działacza. Zamieszkał z nimi w specjalnie przygotowanych ośrodkach w Piotrkowie i podłódzkim Gutowie. Obserwował ich, planował harmonogram dnia, kierował karierami, uczył się języka portugalskiego. To ostatnie przydało mu się najbardziej, bo choć menedżerem okazał się kiepskim, mógł spokojnie schronić się na lata w Brazylii przed tropiącymi piłkarską korupcję prokuratorami z Wrocławia.

Blog Piłkarska Mafia poinformował, że kilka miesięcy temu z prokuraturą apelacyjną i sądem skontaktowali się adwokaci Dawida P. i zaproponowali, że ich klient sam zgłosi się na przesłuchanie. Zażądali jednak wydania listu żelaznego, który pozwolił uniknąć aresztowania. 25 sierpnia miało dojść do pierwszego przesłuchania, Dawid P. wpłacił 1,5 mln zł kaucji i usłyszał 27 zarzutów dotyczących ustawiania meczów.

Dotyczą one Pogoni Szczecin i jej skutecznej walki o awans do ekstraklasy w latach 2003-05. P. był jej prezesem, menedżerem, właściwie człowiekiem-instytucją, a zdaniem prokuratorów nie tylko wiedział o nieczystych meczach, ale także zlecał ich ustawianie piłkarzom i ściśle współpracował z Ryszardem F. ("Fryzjerem"), hersztem piłkarskiej mafii w Polsce.

Alians rodziny Ptaków z Pogonią wziął się z zawiedzionej miłości. Prowadzoną przez nich drugoligową Piotrcovią nie interesowało się ani miasto, ani kibice - mimo przyzwoitego składu i zaangażowania specjalisty od awansów, trenera Bogusława Baniaka. Rodzina przerzuciła uczucia i pieniądze na Pogoń. Szczeciński klub pogrążał się w chaosie, miał około 30 mln zł długu, ale też nadzieję na szybki powrót do ekstraklasy.

W zamian za przeniesienie drużyny z Piotrkowa władze portowego miasta miały obiecać Ptakowi możliwość rozlicznych inwestycji i rozwinąć wielkie plany wspólnej budowy piłkarskiej potęgi. Kruczki prawne pozwoliły Ptakowi odciąć się od długów Pogoni z zachowaniem nazwy i herbu klubu.

Zmieniały się aspiracje, zmieniał się Dawid P. Piłkarze, którzy pracowali z nim w poprzednich klubach, mają wątpliwości, czy byłby w stanie ustawić choćby jedno spotkanie. W ŁKS pamiętają go jako odludka, który uwielbiał Brazylijczyków i na siłę ich promował. Oni też byli w niego zapatrzeni. Polski zawodnik Piotrcovii wspomina, że zamienił z P. może dwa słowa, mimo że był kluczowym graczem. Z trenerem Smudą, który został wyrzucony po pierwszym meczu, P. zamienił kilka zdań - kiedy ścięli się po przegranym meczu na inaugurację rundy. Zdaniem ludzi ze środowiska młody P. był tak bezbarwny i mało dowcipny, że nawet nie ma o nim anegdot. Ci, co znają go lepiej, twierdzą, że nie pasowały mu salony, również te piłkarskie, że czuł się na nich skrępowany i zawstydzony, i że - choć do ojca jest bardzo podobny - nie odziedziczył po nim ani inteligencji, ani smykałki do interesów.

Ale w Szczecinie syn biznesmena miał coraz więcej do powiedzenia. To tam ciskał marynarką w tunelu prowadzącym z boiska do szatni i chciał kopnąć w tyłek sędziego za niesłuszną jego zdaniem decyzję. Ponoć coraz częściej działał na własną rękę. Szybko dopiął swego, awansując z Pogonią do ekstraklasy, i równie szybko doprowadził do jej upadku. Kiedy władze Szczecina wystawiły ojca do wiatru, syn rządził w klubie praktycznie w pojedynkę. W składzie Pogoni grało coraz więcej Brazylijczyków i innych obcokrajowców. Zdarzało się, że i jedenastu.

Kiedy Pogoń spadała do II ligi, a Ptak wycofywał swoje pieniądze, afera korupcyjna osiągnęła apogeum. Dawid bywał w Polsce coraz rzadziej, widziano go na mundialu w Niemczech. Ponoć tam kupił bilet do Brazylii tylko w jedną stronę. Miłości do nadamazońskich piłkarzy nie stracił. Z pomocą ojca uruchomił w Jacarei "Centro de Futebol Europeu "Ptak"", które przygotowuje młodych Brazylijczyków do gry w europejskich klubach.

Po ostatnich rozmowach w prokuraturze znów wyjechał do Brazylii. Tam ma od lat rodzinę i wiedzie przyjemne życie. Nie słychać, żeby on lub jego ojciec znów chcieli bawić się w piłkę w Polsce.

Więcej o:
Copyright © Agora SA