Liga Mistrzów. Jak Mourinho wyhodował bestię

Barcelona po dwóch latach znów przegrała dwoma golami. Ale kiedy sędzia przerywał jej udrękę we wtorkowym półfinale Ligi Mistrzów (1:3), jeszcze bardziej niezwykle wyglądali zwycięzcy. Piłkarze Interu Mediolan schodzili do szatni na wpół omdlali

Wszystkie bramki Ligi Mistrzów! Zobacz tutaj?

Maicon stracił zęba i opuszczał murawę na noszach, Diega Milito trzeba było zdjąć na kwadrans przed końcem, bo nie mógł ustać na nogach. Zwyczajni śmiertelnicy dla własnego bezpieczeństwa nie powinni sobie nawet wyobrażać, ile życiowych mocy wysysają z piłkarzy - nawet tych najbardziej cyborgowatych w ruchach - takie wieczory. Po nich łatwiej zrozumieć, dlaczego dotąd nikt nie wytrzymał dwóch sezonów bez wpadki i nie obronił trofeum w LM.

Trudniej objąć nagłą zmianę, jaka wstrząsnęła Interem. Jeszcze w poprzedniej Champions League mediolańczycy, dowodzeni już przez José Mourinho, człapali w typowym dla siebie otępieniu - zanim wiosną przez 180 minut nie umieli wtłuc gola Manchesterowi, jesienią poprzegrywali z Werderem Brema i Panathinaikosem, punkty oddali nawet cypryjskiemu Anorthosisowi. Zgroza. Nie ma klubu, którego właściciel żądałby tak wiele, a dostawał tak mało. Poniżająco mało. Ale tamten

Dlaczego Inter stłamsił Barcelonę? Dlaczego zgaśli Xavi i Messi? Inter już nie istnieje.

Wykpiwany ponad granicami wątły błazen, który potykał się o własne roztrzęsione nogi, wyrósł na buchające adrenaliną monstrum, które rozszarpuje rywali na strzępy. Wśród wszystkich półfinalistów Inter przebył w LM drogę najbardziej wymagającą. Bił się w jedynej grupie złożonej z samych mistrzów swoich krajów, mierzył się z najmocniejszą w Anglii Chelsea, trzykrotnie latał pod Azję (Kazań, Kijów, Moskwa), która podejmuje gości przeszywającym mrozem, nigdy się nie poddaje, ogromne ambicje podpiera ciężkimi inwestycjami.

Kto rozbiera na drobiazgi triumfy Mourinho, najchętniej sławi jego taktyczną pedanterię, przenikliwość, pomysłowość, brawurę. Zapewne słusznie, ale zbyt łatwo pomija się przy tym pęd do wygrywania i gotowość do umierania na murawie, którymi Portugalczyk zaraża swoich żołnierzy. Jeśli wielkość drużyny mierzyć umiejętnością reagowania na przeciwności losu, to Inter wyrósł ponad wszystkich. Jego historia w bieżącej edycji LM to historia odrabiania strat. Jesienią z Rubinem przegrywał 0:1, z Dynamem na San Siro 0:1 i 1:2, w Kijowie 0:1 - pokonany nie zszedł do szatni ani razu. Wiosną pobił na San Siro i Chelsea, choć londyńczycy wyrównali na 1:1 (na własnym boisku wynik przygnębiający), i Barcelonę, choć ta szybko objęła prowadzenie.

Przeczytaj o Mourinho na blogu Rafała Steca ?

Przywołajmy ponownie listopadowy dreszczowiec z Kijowa, który w 86. minucie Inter przegrywał i leżał na dnie grupowej tabeli, by po desperackim padzie zwyciężyć i wystrzelić na pozycję lidera. Mourinho, co sam relacjonował, w przerwie mało mówił o taktyce. Odwoływał się do charakteru piłkarzy, krzyczał, że w "90. minucie nie chce widzieć łez", że chce "ujrzeć ludzi wycieńczonych, którzy zwycięstwo wygryźli wszystkimi zębami i wyszarpali wszystkimi paznokciami". Tamten mecz kończył z ustawieniem niemal straceńczym - z trójką napastników i dwójką obrońców, z których każdy uwielbia wypuszczać się pod pole karne rywala (Maicon i Lucio). Ktoś wierzy, że to był wariant przećwiczony na treningach w każdym detalu?

Mourinho lubi reagować na kłopoty manewrami ultraofensywnymi, piłkarzy wymienia tyleż z przyczyn taktycznych, co dla wykrzyczenia im - i przeciwnikom - że to nie Interowi przeznaczone jest paść trupem, że jeśli wroga nie zniszczyło zwykłe bombardowanie, należy zastosować naloty dywanowe.

Strategia działa, choć nie działa co trzy dni. To byłoby ponad ludzkie możliwości. Czy nie dlatego mediolańczycy gubią tyle punktów w lidze włoskiej, dali się wyprzedzić uboższej kadrowo Romie, może utracą mistrzostwo?

We wtorek Mourinho nie musiał uciekać się do decyzji karkołomnych i ostatecznych, bo jego ludzie

wgniatali Katalończyków w trawę

od pierwszego gwizdka. Gospodarze mieli - jak głosi metafora opisująca skrajnie obronną, wręcz tchórzliwą taktykę - zaparkować autobus we własnym polu karnym. Nie zaparkowali. Przeciwnie, zawzięli się, by wjechać autobusem pod pole karne Barcelony. Mourinho wypuścił na faworyta aż trzech napastników, ale to nie był ruch szaleńca, lecz ruch bezkompromisowego trenera, który wie, że u niego harują w defensywie wszyscy. I snajperzy, i rozgrywający Sneijder, który po stracie piłki natychmiast przeobraża się w buldoga roznoszonego żądzą dorwania tego, kto ją zabrał.

Inter jeszcze nie dopadł swego pierwszego od 38 lat finału Pucharu Europy. Barca wciąż nie zginęła, jej gracze to wbrew popularnemu przeświadczeniu też nie są wyłącznie zgrabnie manipulującymi stopami wymoczkami, niektórzy mają muskuły i potrafią wydać wojnę.

Mourinho osiągnął na razie okazały sukces statystyczny - poprowadził mediolańczyków do sześciu kolejnych wygranych w Pucharze Europy, co w dziejach klubu nie ma precedensu. Osiągnął też sukces niewymierny, lecz dostrzegalny dla każdego, kto przygląda się Interowi od lat. Zmienił grupę blednącą na dźwięk hymnu Ligi Mistrzów w krwiożerczą bestię. Choć po ostatnich transferach centymetrów kadrze ubyło, można odnieść wrażenie, że mediolańczycy i zmężnieli w sensie mentalnym, i rozrośli się wszerz oraz wzwyż. Mecz na San Siro był erupcją ekstremalnego, wręcz fizycznie wyczuwalnego z odległości tysięcy kilometrów ludzkiego wysiłku, po którym widzi się już tylko ciemność.

I coraz wyraźniejsze kontury Pucharu Europy.

Inter pokonał Barcelonę ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.