Henryk Kasperczak: - Czuję niesmak i dyskomfort, ponieważ zwykłem firmować coś, co dobrze się kojarzy. W tym wypadku nie mogę tego zrobić. Zawodnicy zagrali zupełnie inaczej, niż można się było spodziewać. Znacznie poniżej swoich możliwości, bez serca.
- Bramki zdobywa się i traci w różnych okolicznościach, raz ma się szczęście, innym razem nie. To wszystko można jeszcze zrozumieć. Kiedy jednak patrzyłem, jak moi piłkarze zachowują się w drugim meczu, z Angolą, zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Dobrzy zawodnicy popełniali błędy, jakich normalnie nie robią. Przegraliśmy 1:3, a ponieważ był to mecz w praktyce decydujący o awansie, uznałem, że moja praca z nieodpowiedzialnymi piłkarzami nie ma sensu. I dlatego od razu podałem się do dymisji. Jeśli tylko ja mam brać odpowiedzialność, to dziękuję.
- Błędy wzięły się z niesportowego trybu życia, jak to się zwykło ogólnikowo określać, i z kiepskiej atmosfery w kadrze. Wieczorami zawodnicy wychodzili się bawić i to nawet w przeddzień meczów. Robili to nawet wtedy, kiedy mieli nóż na gardle. Gdyby wygrali w ostatnim meczu z RPA, mieliby jeszcze szansę na awans. Okazało się, że nawet w takiej sytuacji trzej piłkarze poszli w miasto. I to tacy, od których wiele zależy. W dodatku powszechnie znani - napastnik El Hadji Diouf z Boltonu, bramkarz Tony Sylva z Lillle i pomocnik Ousmane N'Doye z Academiki Coimbra. W ostatnim meczu, z RPA, Senegal prowadził już mój asystent. Zremisował 1:1 i drużyna odpadła.