Henryk Kasperczak: Rzeczywiście w minionym roku przegraliśmy raz, w towarzyskim meczu, który był ewidentnym wypadkiem przy pracy. Jestem bardzo zadowolony z tego zespołu. Udało mi się stworzyć mieszankę rutyny i zdeterminowanej, głodnej sukcesów młodości. Mam kilka gwiazd, zawodników o wielkim doświadczeniu. Mój kapitan El Hadji Diouf czy Henri Camara, którzy od lat grają w silnych europejskich klubach, byli na mundialu w 2002 roku, a mam też, jak ich nazywam, "jaskółeczki", czyli młode talenty, o których już słychać w Europie, jak Mamadou Niang z Olympique Marsylia.
Nie jesteśmy jednak wymieniani w gronie faworytów ani sami się nimi nie czujemy. I bardzo mnie to cieszy, bo zdejmuje z moich piłkarzy niepotrzebną presję. Ale swoje ambicje mamy. Nie tylko, żeby zajść jak najdalej, ale wygrać. Dla mnie to już piąte podejście w Pucharze Narodów Afryki i chciałbym go wreszcie wygrać. Z tą grupą piłkarzy przy łucie szczęścia jest to możliwe.
- Po pierwsze, uważam, że jak nigdy 16 finalistów to najsilniejsze obecnie zespoły Afryki. Może brakuje trochę Togo i Algierii. Faworytem będzie na pewno Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie grają Didier Drogba, Kolo Toure, Emmanuel Eboue i Didier Zokora. Nigeria jest faworytem każdego turnieju. Liczyć się będzie też Ghana z niesamowitym Michaelem Essienem. Wiadomo, że ściany zawsze sprzyjają gospodarzom, ale już w Afryce gra przed własną publicznością to ogromny atut. Nie tylko dlatego, że kibice jak nigdzie indziej potrafią dodać swoim piłkarzom wsparcia. Niestety, także ze względu na sędziów, co się powtarza od lat. Choć mam nadzieję, że takie historie jak dwa lata temu na turnieju w Egipcie już się nie powtórzą. Gospodarzy najpierw przepchnięto do finału kosztem Senegalu, który w kluczowym momencie nie dostał ewidentnego karnego, a w finale z Wybrzeżem Kości Słoniowej Egipt nie tylko dostał w dogrywce "jedenastkę" z kapelusza, ale sędzia znów pozbawił karnego rywali.
- Grupa jest silna, bo grają w niej aż trzej uczestnicy ostatniego mundialu. Ale myślę, że np. RPA traktuje Puchar Narodów tylko jako etap w budowie drużyny na mistrzostwa świata, których będzie gospodarzem. Świadczy o tym postępowanie brazylijskiego trenera Carlosa Alberto Parreiry. Wyrzucił z kadry starszych, doświadczonych piłkarzy jak Benni McCarthy. To oznacza, że buduje zespół nie na dziś, ale na za dwa lata.
- Zdradzę, jaką wybrałem trójkę, ale bez wskazywania, kto na którym miejscu. Postawiłem na Drogbę, Samuela Eto'o i Essiena. Z Senegalu nie wybrałem nikogo, ale liczę, że może po Pucharze Narodów Afryki w tegorocznym plebiscycie zabłyśnie jakaś moja gwiazdeczka.
- Nikt! I co wspaniałe, nie postąpiła tak żadna z największych afrykańskich gwiazd, dzięki czemu szykuje nam się najciekawszy i najbardziej wyrównany turniej w historii. To zresztą charakterystyczne dla Afrykańczyków, którzy w przeciwieństwie do zawodników z Ameryki Południowej nie odmawiają występów w kadrze mimo częstych problemów organizacyjnych. To wielcy patrioci i dobrze pamiętają, skąd się wyrwali. Wiedzą, ile dla ich rodaków znaczy futbol, jak dumni są z ich światowej kariery. Puchar Narodów Afryki jest dla afrykańskich piłkarzy tak samo ważny jak mistrzostwa świata.
- Brak zdyscyplinowania taktycznego. Zawodnicy z Afryki nie dawali sobie narzucić żelaznych reguł taktycznych. Choć przewyższali rywali techniką i szybkością, kulała organizacja gry. W ostatnich latach jednak jej poziom się podniósł. Afrykanom brakuje też w kadrze doświadczenia i zagrania. Odmieniła to FIFA, układając kalendarz meczów towarzyskich. Jestem pewien, że efekt tego zobaczymy już podczas tego Puchar Narodów Afryki.
Niestety, te postępy to wciąż za mało, żeby afrykańska drużyna mogła wygrać rywalizację z z drużynami z Europy lub Ameryki Południowej już na mundialu w RPA w 2010 roku. Do tego musieliby podnieść poziom infrastruktury, polepszyć system szkolenia i umiejętności ich trenerów. Do mundialu zostało zbyt mało czasu, a nie wiem, skąd te biedne kraje miałyby wziąć na to pieniądze.
- Czary to afrykańska tradycja i element kultury. Jak tak normalnie porozmawiać z zawodnikami, to nie wszyscy w nie wierzą. Ale te przeróżne obrzędy dodają motywacji wszystkim. Mnie jako trenerowi czarownicy nazywani w Senegalu "marabu" nigdy nie przeszkadzali. To nawet lepiej, jeśli zawodnicy będą mieli dodatkową motywację, poza tą sportową wpojoną przeze mnie. Dlatego nie będą jedli kurczaków, spalą za to kurę, a popiół wetrą sobie w ciało. Jeśli ma to nam pomóc w odniesieniu sukcesu, to ja zgadzam się na wszystko.