Grzegorz Sandomierski - bramkarz Jagiellonii dostał nagrodę i powędrował na trybuny

W październiku sposobu na pokonanie Grzegorza Sandomierskiego nie znalazł żaden z rywali w ekstraklasie. W sobotę otrzymał nagrodę piłkarza miesiąca, po czym sobotni mecz z Lechią (0:0) obejrzał z trybun.

Stwórz drużynę, zagraj i Wygraj Ligę! ?

 

Na początku sezonu bramki Jagiellonii pilnował Rafał Gikiewicz. Jednak 22-letni golkiper spisywał się słabo, zawinił przy utracie kilku goli i miejsce między słupkami zajął Sandomierski. Ledwie 20-letni bramkarz doskonale korzystał z danej mu szansy. Na ściągnięcie do klubu w trybie nagłym byłego reprezentanta Polski Grzegorza Szamotulskiego odpowiedział serią meczów bez puszczonego gola. Przez sześć spotkań z rzędu zachował czyste konto. Jego passa trwała 564 minuty (co jest klubowym rekordem) i zakończyła się w starciu w Chorzowie z Ruchem. Wówczas białostoczanie przegrali 2:5, a młody bramkarz nie przy wszystkich interwencjach spisał się tak, jak powinien.

- Nie jest wcale tak, że czekamy tylko na błąd Sandomierskiego, żeby mógł grać Szamotulski - zaznaczał wówczas trener białostoczan Michał Probierz, ale, jak się okazało, postąpił zupełnie inaczej. W kolejnym spotkaniu w Bytomiu z Polonią bronił już były reprezentant kraju, tak też było w sobotnim meczu z Lechią. Sandomierski zagra dziś w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy.

- Z Ruchem zagraliśmy słabiej, trener postanowił coś zmienić i trafiło na mnie - mówi Sandomierski, który przed sobotnim meczem otrzymał nagrodę dla piłkarza miesiąca w konkursie organizowanym przez Ekstraklasę SA i Canal +. Potem poszedł na trybuny i stamtąd obserwował nudne widowisko. - Nic na to nie poradzę. Mogę tylko dalej pracować na treningach i może znów otrzymam szansę - filozofował.

Białostoczanie chcieli zwycięstwem uczcić swój setny mecz w ekstraklasie rozgrywany w roli gospodarza, ale pojedynek zakończył się podziałem punktów. Goście, którzy odczuwali trudy środowego spotkania (wygrana 2:1 w derbach z Arką Gdynia), skupili się przede wszystkim na tym, by nie stracić gola. I dopięli swego. W czym też pomogli im białostoczanie, bo nie mieli pomysłu na rozmontowanie szczelnej defensywy rywali. W całym spotkaniu stworzyli tylko jedną dogodną sytuację do zdobycia gola. W drugiej połowie po uderzeniu Andriusa Skerli piłka trafiła w poprzeczkę. W zasadzie jednak Litwina nie powinno być już w tym momencie na boisku. Jeszcze przed przerwą bowiem sfaulował w polu karnym Ivansa Lukjanovsa. Sędzia Artur Radziszewski nie odgwizdał jednak przewinienia, a powinien nie tylko przyznać Lechii jedenastkę, ale też wyrzucić Skerlę z boiska. Specjalny serwis Sport.pl - Jagiellonia Białystok >

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.