Oddaliśmy Litarowi trybunę. Eksperyment się nie udał

Wyhodowaliśmy i pozwoliliśmy urosnąć w siłę grupie, która następnie de facto przejęła część stadionu przy Bułgarskiej i zaprowadziła tam własne, specyficzne porządki

Jak powinien zareagować Lech Poznań na zachowanie Litara? Czy stadionem mają rządzić pseudokibice? Czekamy na listy: czytelnicy@poznan.agora.pl .

Dyskusja tocząca się w Poznaniu przy okazji ujawnionych wybryków szefa Stowarzyszenia "Wiara Lecha" Krzysztofa Markowicza, ps. Litar (wygonił z drugiej trybuny rodzinę z dziećmi), to przykład obezwładniającej wręcz hipokryzji. Przypomina to wszystko jakiś zapierający dech w piersiach film na "Animal Planet" z kluczową sekwencją scen, ukazującą stado afrykańskich strusi efektownie chowających głowę w piasek.

Opowieść, którą słyszymy, brzmi tak: No dobrze, w "Wiarze Lecha" nie ma pewnie samych kryształowych postaci, zapewne to i owo mają na sumieniu, ale za to, jak pięknie śpiewają na meczach, jak "niepowtarzalną i najlepszą w Polsce atmosferę" tworzą na trybunach Stadionu Mejskiego.

Na pewno dobrze znacie refren tej piosenki. Najwyższa pora zdekonstruować ten przebój, bo - jak pokazuje ujawniony przez "Gazetę" film ze spotkania Polska - Wybrzeże Kości Słoniowej - konsekwencje jego rytualnego powtarzania zaczynają być niezwykle groźne.

Pierwszy kibol RP na otwarciu stadionu w Poznaniu

Już słychać głosy, że właściwie podczas listopadowego meczu nic wielkiego się nie stało. Że może i szanowny pan Litar opluł jakiegoś człowieka (choć dla pewności należy sprawdzić prognozy meteorologiczne z tego dnia, bo być może akurat spadł wówczas deszcz), no ale...

Po pierwsze, po co facet pchał się na drugą trybunę. Po drugie, na cholerę wymalował się na biało-czerwono jak jakiś klaun. Przecież wiemy, jakie Polska ma barwy i nie trzeba nam tego nachalnie przypominać. Po trzecie, gość skandalicznie prowokował członków "Wiary Lecha", spokojnie stojąc i patrząc na boisko tak, jakby to, co się na nim dzieje miało jakiekolwiek znaczenie. Po czwarte przypałętał się tam z jakimiś babami, jakbyśmy ich tam potrzebowali. Baby do garów. No i po piąte, niech się facio cieszy, że pan Litar zaszczycił go i jego towarzyszki swoim płynem ustrojowym. Bo przecież mógł równie dobrze przylutować im z kopa, poprawić z liścia i spuentować dyskusję lewym sierpowym. Więc o co w ogóle ten cały hałas?

To pytanie wcale nie jest takie głupie - wynika wprost z systemu współpracy z radykalnymi kibicami, jaki wybrał Lech Poznań i pośrednio miasto. Powyższy sposób myślenia to logiczna konsekwencja oddania jednej grupie w absolutne władanie niemalże ćwierci stadionu wybudowanego z podatków wszystkich poznaniaków. Również mnie wydawało się jakiś czas temu, że może to być dobry sposób zapewnienia bezpieczeństwa na obiekcie przy Bułgarskiej ("Lech nie jest na spalonym, panie sędzio", "Gazeta", 2 kwietnia 2010). Cóż, bolesna pomyłka. Ten eksperyment skończył się, niestety, całkowitą i sromotna klęską.

Wyhodowaliśmy i pozwoliliśmy urosnąć w siłę grupie, która następnie de facto przejęła część stadionu i zaprowadziła tam własne, specyficzne porządki. Grupie, która za nic ma polskie prawo, a innych kibiców traktuje z pogardą. Bezpieczeństwo na stadionie jest uzależnione wyłącznie od jej kaprysu. Jeśli jej się zachce, by pokazać swoją siłę, zrobi na trybunach rozróbę jakiej Polska nie widziała. A na razie jest taka miła, że "jedynie" pluje, szarpie, popycha ludzi, którzy jej nie odpowiadają. A my mamy się z tego cieszyć. "No, tośmy, k..., daleko zaszli" - jak mówił grany przez Janusza Gajosa sędzia Laguna w filmie "Piłkarski poker".

Czy można jakoś temu zaradzić? Pewnie można. Czy w Poznaniu ktokolwiek będzie miał na to ochotę? Szczerze wątpię.

Na Lecha Poznań nie liczę kompletnie. Splot interesów, jaki przez lata powstał na linii klub - prominentne postaci Stowarzyszenia "Wiara Lecha" (dystrybucja biletów, pamiątek, kontrakt z firmą pana Litara na catering w loży VIP), skutecznie to uniemożliwia.

Mogłoby coś zrobić miasto. Groźba podniesienia ceny za wynajem stadionu albo wykluczenia z przetargu na operatora areny przy Bułgarskiej mogłyby okazać się skutecznym straszakiem wobec klubu. Jednak postawa Ryszarda Grobelnego, który nie chciał poświęcić trzech minut, żeby zobaczyć nagranie ze stadionu (dziennikarze biegali za prezydentem z laptopem po korytarzu urzędu!) pokazuje, że zwyczajnie boi się zrobić cokolwiek.

Pozostaje wierzyć w zdolność samooczyszczenia samej "Wiary Lecha", pozostaje nadzieja, że jej członkowie swoje dobre imię traktują poważniej niż towarzyskie czy biznesowe związki. Jednak lektura wpisów na forum internetowym stowarzyszenia sprawia, że w ogóle nie wierzę w taką ewentualność. Niestety, bo tylko takie rozwiązanie gwarantowałoby, że coś się zmieni na stadionie przy Bułgarskiej.

Pierwszy kibol RP ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.