Felieton Rafała Steca: Masz, Lechu, złoty róg

Reklamowy slogan o derbach Polski, wciskany do kibicowskich jaźni przed starciami Lecha z Legią, sugeruje, że poznański klub z warszawskim rozgrywają lokalne mecze nad meczami, że bardziej prestiżowej, obrosłej bogatszymi tradycjami rywalizacji w naszej lidze nie ma. Bujda na resorach.

Więcej o nowym mistrzu Polski znajdziesz na specjalnym serwisie poświęconym Lechowi Poznań

Historycznie najbardziej zasłużeni są giganci ze Śląska - chorzowski Ruch oraz zabrzański Górnik, posiadacze ponad jednej trzeciej tytułów mistrzowskich; w bliskiej przeszłości panowały Wisła z Legią; najdawniej urodziła się Cracovia; nie zdołamy też uszlachetnić poznańsko-warszawskich meczów tak, jak Włosi uszlachetniali do niedawna Derby Italii - Juventus z Interem nigdy nie spadły z Serie A, tymczasem Lech biedził się w drugiej lidze jeszcze w bieżącej dekadzie i na 80-lecie istnienia klubu przyjmował na stadionie Tłoki Gorzyce.

Im mniej znajdujemy racjonalnych powodów, by uwierzyć w poznańsko-warszawskie derby Polski, tym bardziej przybywa powodów, by docenić marketingową skuteczność Lecha bądź wielbicieli Lecha, niekoniecznie formalnie związanych z klubem. Skuteczność w lidze bezkonkurencyjną. Wczoraj slogan nie istniał, dziś rozpanoszył się po gazetach, blogach i telewizjach, jutro będzie być może brzmiał zbyt znajomo, by ktokolwiek pomyślał, że nie wymyślono go zaraz po wymyśleniu piłki nożnej.

Wepchnięcie do słownika "derbów Polski" to jedna z zatrzęsienia przyczyn - od spraw dużych po detale - dzięki którym wiemy, że tabela kłamie. Lecha nie oddzielają od ligowej resztki trzy punkty. Lecha oddziela od niej otchłań. Otchłań wypełniona wrzeszczącą niekompetencją działaczowskich dyletantów, którzy zarządzają innymi zasobnymi klubami.

Inwestujący w futbol najzamożniejsi Polacy ponoszą albo przykre porażki, albo przytłaczające klęski, ewentualnie się z boisk wynoszą. Należąca do Cupiała Wisła obijała niegdyś mocarstwa niemieckie, hiszpańskie i włoskie, a dziś obija Wisłę mocarstwo estońskie. Należąca do ITI Legia miała odgrywać rolę prekursorsko modernizującą i wieść ku przyszłości całą ligę, a popadła w sportową ruinę - piłkarze uprawiają jawny sabotaż, większość trzeba przepędzić z szatni, drużyna po siedmiu latach znów nie doturlała się do europejskich pucharów, polityka transferowa to pasmo posunięć chaotycznych i żałośnie błędnych, nowy trener będzie zaczynał niemal od zera. W miejscu drepcze przejęty przez Solorza klub z Wrocławia, Cracovia od Filipiaka nawet nie zgłasza poważniejszych ambicji, porzucili ligę najsprawniejsi w tym gronie Drzymała i Klicki, na Śląsku piłkarskie firmy wciąż kombinują, jak przeżyć do następnego treningu.

Rośnie, wysoko mierzy i podpiera zamiary przekonującymi argumentami tylko Lech. Pomysłowy i wydajny marketingowo, zręczny w kupowaniu i sprzedawaniu piłkarzy, umiejący planować strategicznie, jako jedyny oszczędzający nam uczucia zażenowania, kiedy wychodzi do ludzi w europejskich pucharach, jako jedyny grający przy roztańczonych, pełnych trybunach. Owszem, jego metody budzą niekiedy estetyczny i etyczny sprzeciw - patrz tolerancja dla obyczajów kibolskich albo grzech pierworodny, idealnie podsumowujący realia naszej piłki, czyli ufundowanie klubu na prawnej spuściźnie Amiki, które nastąpiło latem 2006 roku, po zatrzymaniu "Fryzjera" i przełomie w śledztwie korupcyjnym, gdy nie było wiadomo, kogo prokuratorzy obudzą następnego ranka. Ale są to metody, powtórzmy pojęcie w biznesie kluczowe, skuteczne.

Pomyślność zawdzięcza Lech i sprawności działaczy, i sprzyjającym okolicznościom. To taka mała, swojska Barcelona w tym sensie, że jest klubem nie tyle miejskim, ile regionalnym. Wisła musi dzielić się Krakowem z Cracovią, Legia dzieli się Warszawą z Polonią, trójmiejskie kluby piłkarskie konkurują jeszcze ze znakomitą koszykówką, Łódź ogląda też świetną siatkówkę etc. - w Poznaniu poważnej alternatywy dla nowych mistrzów tzw. Ekstraklasy nie uświadczysz, ani wewnątrz futbolu, ani poza nim, całą tamtejszą pasję i miłość do sportu można wlać do Lecha, by uczynić Lecha symbolem całej Wielkopolski. Nic dziwnego, że pod tę markę - z którą silnie identyfikują się nie tylko zapaleni kibice - chciałby podpiąć swój koszykarski PBG Basket inny miliarder w naszym sporcie, Jerzy Wiśniewski.

Pozostaje bezcennego kapitału nie roztrwonić. Otworzyć telewizję klubową, której nie zdołali na razie otworzyć nawet rywale znajdujący się w rękach medialnych magnatów. Systematycznie penetrować europejskie boiska i wiedzieć, kogo chce się pozyskać, zanim odda się największą gwiazdę, a nie panicznie łapać kogokolwiek nazajutrz po gwiazdy rejteradzie, gdy działacze - to wciąż u nas norma - orientują się, że podstawowa jedenastka straszy czarną dziurą w ataku. Zadbać o zdrowie piłkarzy, nie karmić tłumu chronicznie schorowanych, którzy od lat pobierają tłuste pensje za nieustające niegranie w abdykującej Wiśle czy zapuszczonej Legii. Liczy się każdy drobiazg - czy odporność poznaniaków na urazy nie ma związku ze słowami dra Śmigielskiego, twórcy medycznego systemu licencyjnego w PZPN, który wyróżniał Lecha za to, że tam, co wciąż u nas rzadkie, to zawsze lekarz decyduje, kiedy i jak piłkarza leczyć?

Teraz nadchodzi czas wyzwań, jakich dotąd nie było. Po pierwsze, kwalifikacje Ligi Mistrzów, w których ludzie Jacka Zielińskiego nie będą - oby o tym pamiętali, oby Levadia stała się memento chroniącym nas przed powtórkami katastrof a la tallińska - faworytami przed żadnym meczem, nawet jeśli naprzeciw staną Estończycy. Po drugie, odejdzie Robert Lewandowski, najmłodszy po Andrzeju Juskowiaku król strzelców minionych 40 lat. Nie pamiętam, kiedy poprzednio najlepszy piłkarz tak bardzo wyrastał ponad krajową konkurencję, z czego wyciągam naturalny wniosek - o szybką i bezbolesną reorganizację drużyny może być trudniej, niż się wszystkim zdaje.

Nadchodzi czas wyzwań, ale i nadchodzi czas Lecha. Koniec epoki w lidze ogłaszaliśmy w Sport.pl i "Gazecie" nie dlatego, że poznaniacy zdobyli mistrzostwo - na naszych murawach zbyt często rządzi przypadek, a duopol wiślacko-legijny rozbiło niedawno również Zagłębie. Ważniejsze, że Lech dobił do szczytów prawdopodobnie na stałe. Nie podzieli losu lubinian, sezon w sezon będzie parł co najmniej ku europejskim pucharom, nie wyprzeda gwiazd na lokalnym rynku, jako pierwszy zacznie nielicho zarabiać na tzw. dniu meczowym, transfer Lewandowskiego da mu luksus wybierania następców pośród graczy, którzy kosztują.

Czy raczej, uściślając - poznaniacy podzielić losu lubinian nie powinni. Mają złoty róg, dystansują najgroźniejszych przeciwników nie tylko sportowo, jedynie ich niesie entuzjazm po sukcesie, którego nie przeżyli od 20 lat. Sama błogość i nadzieja, zwyciężać nie umierać. Dostrzegałbym w Poznaniu potęgę zmierzającą ku Europie wprost nieuchronnie, gdybym nie pamiętał, że Wisła była jeszcze bliżej, i nie widział, jak wysycha. Lechu, też nie zapominaj - futbol to biznes bardziej skomplikowany niż produkcja kabli albo kuchenek.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Copyright © Agora SA