Lepiej kupować za granicą

Szefowie Lecha nie dotrzymali zimą obietnicy, że kolejni obcokrajowcy przyjdą tylko w miejsce obecnych. Ale nie widzę potrzeby, by musieli się z tego tłumaczyć

- Zapewniam, że w sytuacji, gdy mamy do wyboru gracza polskiego i zagranicznego o podobnych umiejętnościach i podobnej cenie, wybierzemy Polaka - mówił niedawno prezes Lecha Andrzej Kadziński. Wygląda na to, że tej zimy poznański klub takiego wyboru nie miał, bo zatrudnił piłkarzy tylko z zagranicy. A może nawet w Polsce nie szukał? To mniej istotne. Czas przyzwyczaić się do tego, że w Lechu, który ma odnosić sukcesy, obcokrajowcy będą odgrywali coraz ważniejsze role.

O tym, że robią to już teraz, nikt nie ma chyba wątpliwości - bramkarz jest z Chorwacji, lider obrony z Kolumbii, Bośniak rozgrywającym, a Peruwiańczyk snajperem. W pierwszej jedenastce jest przy tym miejsce tylko dla jednego poznaniaka (Jakuba Wilka) i to też nie zawsze. Zdarzały się takie mecze, że Polacy byli w składzie w mniejszości. Trochę to smutne, ale mnie nie razi. Póki Lech będzie wygrywał, nie musi się tłumaczyć ze swojej polityki transferowej, a i kibice nie będą pewnie protestowali z powodu zachwiania proporcji w drużynie. W tym roku minie 10 lat od meczu, w którym Chelsea Londyn nie miała w składzie ani jednego Anglika. Nikt tego rekordu nie pobije, więc zamiast patrzeć piłkarzom w paszporty, lepiej stwierdzić, kto lepiej gra w piłkę i jego wystawiać do gry.

Nowy prezes PZPN Grzegorz Lato nawoływał niedawno, by stawiać na Polaków. Przypomina mi to akcje typu "kupujmy tylko polskie produkty", które to akcje mają więcej wspólnego z populizmem niż racjonalnym wyborem. Bo niby dlaczego polski klub ma wystawiać do gry Polaków? Klub jest przede wszystkim firmą, która ma działać na swoją korzyść, a dopiero w drugiej kolejności przynosić je federacji. Lato nawołuje: "stawiajmy na Polaków", ale poza hasłem niczego nie proponuje. Szkolenie leży, młodzi polscy zawodnicy to z reguły produkty niekompletne. Więc dlaczego kupować ich, skoro piłkarza "o podobnych umiejętnościach i podobnej cenie" można ściągnąć z zagranicy? Co innego, gdyby PZPN, tak jak np. federacja austriacka, płacił klubom za "stawianie na Polaków". Ale nie płaci, więc wybór jest raczej prosty.

W Polsce sprawy do niedawna stały na głowie - obcy paszport często był przepustką do składu, nawet jeśli właściciel dokumentu w piłkę grał średnio. Ale był za to atrakcją dla kibiców. Wyliczaliśmy: pierwszy z tego kraju, pierwszy z tamtego, pierwszy czarnoskóry, itd.

A może nie do końca minęły? Ówczesny trener lechowej młodzieży Marian Kurowski zapewniał kilka miesięcy temu, że "jego" Mateusz Machaj nie jest gorszym talentem niż Anderson Cueto. ten drugi jednak dostaje szansę gry, bo został sprowadzony do klubu z zagranicy. Dopiero za parę lat przekonamy się, który z nich osiągnie więcej. Tak jak po paru latach wiemy, że Damian Nawrocik czy Artur Marciniak wielkimi talentami byli raczej tylko w oczach kibiców zapatrzonych z zachwytem w najbardziej utalentowanych wychowanków. To oczywiście smutne, że tak wielki klub jak Lech nie produkuje co roku przynajmniej dwóch, trzech ligowców. Może za parę lat to się zmieni, ale na razie jest wręcz skazany na sprowadzanie piłkarzy.

I to sprowadzanie z zagranicy, gdzie w miarę przyzwoite rozeznanie pozwala ściągać sensownych piłkarzy. Tańszych i bardziej przyszłościowych. Chorwat, Serb, a nawet Bośniak jest na rynku piłkarskim firmą. Wybór jest duży. Polak na razie firmą nie jest, a i znaleźć drugiego Roberta Lewandowskiego to jak wygrać los na loterii.

No i na obcokrajowcach można zarobić więcej. Bo sprzedaż piłkarzy to kolejna rzecz, na którą przygotowuje kibiców prezes Kadziński. Pierwsze transfery wartościowych zawodników czekają Lecha pewnie po sezonie. Trzeba być na to gotowym. Polska ekstraklasa nigdy nie będzie ligą "docelową", do której trafią najlepsi piłkarze świata. Będzie raczej konkurencją dla belgijskiej, austriackiej czy szwajcarskiej, które są ligami "tranzytowymi", z których najlepsi gracze wyjeżdżają do mocniejszych piłkarsko krajów. W Lechu niektórzy zawodnicy nawet nie kryją się z tym, że w Polsce są tylko na chwilę. Po prostu niechętnie uczą się polskiego i już.

Ci obcokrajowcy, którzy będą zostawali w Polsce, będą tu grali pod dwoma warunkami. Kluby uznają, że są ich wzmocnieniami, a oni sami stwierdzą, że w lepszej lidze mogą sobie nie poradzić.

Wyróżniających się polskich graczy wyjazd za granicę zawsze będzie kusił. Wiadomo, lepsze zarobki. Ale nie tylko. Także chęć sprawdzenia się. Obcokrajowcowi odpada przynajmniej ta druga pokusa, bo on już przecież jest za granicą.

Dla polskiego piłkarza pokusa wyjazdu jest tak silna, że często zapominają oni o złożonych wcześniej deklaracjach i "miłości" do klubu. - Całowanie herbu na koszulce po strzelonej bramce to zazwyczaj gest, który ma pomóc w uzyskaniu podwyżki - żartował gorzko jeden z działaczy. To historyjka dla tych, którzy uważają, że Polacy są bardziej lojalni niż zawodnicy sprowadzeni do Polski. Narodowość nie ma tu znaczenia. Francesco Totti nie spędziłby kariery w Romie, Raul w Realu, a Steven Gerrard w Liverpoolu, gdyby nie były to kluby wybitne. Słusznie uważany za ikonę Lecha Piotr Reiss też kiedyś wyjechał z "Kolejorza" i nie ma mu się co dziwić. Każdy na jego miejscu postąpiłby pewnie tak samo.

Wspomniane przypadki są dziś tak rzadkie, że normą są częste zmiany klubów przez piłkarzy. Czasem tak częste, że kibic nawet nie zdąży się przyzwyczaić do piłkarza, a jego już w klubie nie ma. Cel tej rotacji jest przeważnie jeden - sprowadzać coraz lepszych graczy. Narodowość nie ma znaczenia. Nawet gdyby ktoś sądził, że jest inaczej, niech pamięta, że inni nie mają skrupułów. Lech zagra wkrótce z Udinese, w którego podstawowej jedenastce w niedzielę było dziesięciu reprezentantów krajów (wliczając młodzieżowców). Nie wszyscy byli Włochami...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.