Ekstraklasa. Ojrzyński: Wybiłem im z głowy lenistwo. Gramy prawie faul

Biedna Korona Kielce w tym sezonie jeszcze nie przegrała i otwiera tabelę ekstraklasy. Może nie gra porywająco, ale walczy jak mało kto. Jej piłkarze mają już 21 żółtych kartek i dwie czerwone!

Redaktor też człowiek. Zobacz co nas wkurza na Facebook.com/Sportpl ?

W sobotę kielczanie wygrali ze Śląskiem Wrocław 2:1. Znów nie dotrwali do końca meczu w komplecie. Tym razem za czerwoną kartkę wyleciał z boiska Kamil Kuzera. Jutro ich rywalem będzie w Lechia.

Przemysław Iwańczyk: Gdyby przed startem sezonu ktoś powiedział, że po sześciu kolejkach Korona będzie liderem, uznano by go za wariata.

Leszek Ojrzyński: Chyba tak, przed ligą byliśmy kandydatami do spadku. Co prawda jeszcze się nie utrzymaliśmy w lidze, bo z 12 punktami trudno by było, ale poprawiamy konto niemal co tydzień.

Naprawdę nie wiem, dlaczego jesteśmy na czele tabeli - czy to nasza dobra gra, czy może słabość rywali, całej ligi. My po prostu pracujemy, do tego mamy szczęście. Nawet jeśli popełniamy wiele błędów, to i tak wygrywamy, jak w sobotę ze Śląskiem. Dla mnie kluczem w tym wszystkim jest drużyna, zdrowe zasady, atmosfera. Za tym na pewno pójdą wyniki.

Jakie to zasady?

- Pierwsza to taka, że w szatni wszyscy muszą wiedzieć, kto jest szefem, a kto piłkarzem. Jestem otwarty na rozmowy z zawodnikami, staram się ich słuchać, ale relacje muszą być zachowane i to ja zawsze podejmuję decyzję. Nie ma też u nas żelaznej jedenastki, są duże rotacje w składzie, więc chłopaki widzą, że praca na treningach się opłaca. To jest po prostu sprawiedliwość, którą piłkarze sobie cenią.

Wszystkie punkty mojego regulaminu są ważne, a przyświeca nam motto: "Drobiazgów nie należy lekceważyć, bo one decydują o doskonałości, a doskonałość to nie jest drobiazg". Zwracam uwagę na wszystko, z małych rzeczy robią się wielkie. Mam też mądrych ludzi w sztabie szkoleniowym, którzy często mi pomagają. Bo trenerka w Koronie to nie tylko moja praca, także ich.

Skoro jest pan takim ideologiem, może macie zbiór piłkarskich prawd wywieszony w szatni?

- Wiszą hasła, które mają nas prowadzić, przypominać. Na przykład: "Kto nie walczy, ten przegrał, a kto walczy, ten może przegrać". Mobilizujemy chłopaków do walki, tak by później skupić się tylko na niuansach techniczno-taktycznych. One mogą przesądzić o zwycięstwie dopiero, kiedy nikt nie "przechodzi" meczu. Jako trener walczę z tym do tego stopnia, że gdy schodzimy z boiska pokonani, musimy być zadowoleni. Nikt nie może mieć zastrzeżeń, że ktoś czegoś nie zrobił, że komuś się nie chciało. Już na początku współpracy wybiliśmy to sobie z głowy. Uczulałem chłopaków, że lenistwo tępię.

Wiem, każdy może mieć chwilę słabości, ale niech podniesie rękę i to powie. Najlepiej jeszcze przed meczem. Zrobimy zmianę, będzie po wszystkim. Później może być za późno. Mój zespół realizuje tę zasadę w 100 proc.

To dlatego Dawida Janczyka, niegdyś nadzieję polskiej piłki, nie ma już w pana drużynie?

- Nie gra, bo wybrał inną drogę. Jeździł gdzieś sobie, szukał szczęścia, aż zobaczył, że jest daleko od jedenastki i sobie poszedł. Nie wiem, czy gra na Ukrainie, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć, co się z nim dzieje.

Jest pan bezwzględny. Patrzę na pana i widzę, że jest pan typem trenera rugby, który rzuca swoich zawodników do walki na śmierć i życie.

- Dawno żadnego meczu rugby nie oglądałem. Tam jest twarda walka wręcz i my też nie odstawiamy nogi. Próbujemy grać na pograniczu faulu. Tylko wtedy jest się skutecznym.

Piłka nożna różni się od rugby, ale ma też parę rzeczy wspólnych. Grają prawdziwi faceci. Trzeba zostawić serce na boisku. To jest obowiązek, za to nam płacą. Jeśli przeciwnik jest lepszy, OK, przełykam to i pracuję z jeszcze większą motywacją. Ja po prostu zdaję sobie sprawę, że wszystko musimy wywalczyć, wyszarpać.

Płacą wam za to systematycznie? Przed sezonem Korona miała problem z budżetem.

- Moje wcześniejsze doświadczenia były bardzo przykre, ale w Kielcach ta sprawa jest zabezpieczona. Nie jest świetnie, przyznaję, ale nie ma co narzekać. Czekam i wiem, że jak będą pieniądze, będziemy wyjeżdżać na 3-4-dniowe zgrupowania.

A o piłce możemy porozmawiać? Jak zachęciłby mnie pan do gry w Koronie?

- To zależy, co jest pana atutem. Jeśli zdarzy mi się supertechnik, preferuję grę piłką i utrzymywanie się przy niej. Jak mam szybkiego napastnika [Michał Zieliński to jeden z najszybszych ligowców], ustawiam wszystko pod niego. Nie wyciągnie pan ode mnie, że Ojrzyński ma taki a taki styl. Jeśli mam mądrych ludzi w drużynie, którzy wiedzą, jak grać, nie jestem katem, który narzuca swoje. Pozwalam na więcej. Kiedy jednak widzę, że trzeba do kogoś przemówić, robię to.

W taktyce jestem elastyczny. Nawet w trakcie meczu wymieniamy ustawienia, eksperymentujemy, jeśli nie działa założona strategia.

Kiedy ogląda pan Ligę Mistrzów, to chce pan, żeby Korona grała jak... tylko błagam, niech pan nie mówi, że jak Barcelona...

- No, bo jest to niemożliwe, żeby Korona grała jak Barca. Tam jest szkolenie, filozofia i dobieranie ludzi pod względem charakteru. To głęboka, mrówcza robota, na to pracuje się kilkanaście lat. Ale o Borussii Dortmund już chyba mogę powiedzieć?

To drużyna bardzo wybiegana, ambitna, podchodząca wysoko w kierunku bramki rywala. To lubię. Tak jak lubię znaleźć takie drużyny w każdej z lig i je podpatrywać.

Ale trudno to przenieść, bo polscy piłkarze się lenią.

- Rozumieją to dopiero, kiedy zderzają się z Zachodem. Ja chcę elementy tego treningu przenosić do nas, ale wtedy piłkarze pukają się w głowę i pytają: co ty odwalasz? Mamy piękne stadiony, coraz lepszych piłkarzy i odwrotu od tej drogi nie ma. No bo jak znieść pucharowo-ligowe obciążenia i grę w cyklu sobota - środa, jeśli nie ciężką pracą.

Spotkał pan takich, którzy w głowę się nie pukali? Kto był największym pracusiem?

- Miałem kilku takich. Np. Rafał Lasocki, który grał nawet w kadrze. Zabraniałem mu trenować po kontuzji, aby wypoczął, a on wstawał codziennie o piątej rano, kiedy ja spałem, i biegał po plaży do szóstej. Nic nie wiedziałem, kiedy się budziłem, on już był w pokoju. Taki miał charakter. Trenował po 7-8 godzin dziennie, z własnej woli.

W ŁKS-ie Łomża, gdzie byłem drugim trenerem, podobnie było z Rafałem Boguskim. Sumienny, pracowity, szkoda, że kontuzje się go czepiają, bo naprawdę już dawno powinien grać na Zachodzie.

Leszek Ojrzyński

Ma 39 lat i jest jednym z największych trenerów motywatorów. Prowadząc słabe drużyny, był z nimi wysoko w tabeli, ze Zniczem Pruszków awansował do pierwszej ligi. Pracował także w Wiśle Płock, Rakowie Częstochowa, Odrze Wodzisław i Zagłębiu Sosnowiec.

Dlaczego Barcelona wybrała Warszawę na założenie szkółki?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.