Dawna gwiazda śląskiej piłki kibicuje Piastowi i Górnikowi

Marek Majka, jeden z najsłynniejszych wychowanków gliwickiego klubu, był w latach 80. członkiem złotej zabrzańskiej jedenastki. Z Górnikiem sięgnął po cztery tytuły mistrza Polski.

50-letni Majka jest obecnie trenerem III-ligowych Orląt z podlubelskiego Radzynia Podlaskiego. - Bardzo żałuję, że nie będzie mnie na piątkowym meczu Piasta z Górnikiem. W Radzyniu zatrzymają mnie jednak obowiązki służbowe - mówi.

Rozmowa z Markiem Majką

Maciej Blaut: Komu będzie Pan kibicował w piątek?

Marek Majka: Moja sympatia będzie rozłożona równo po obu stronach. Jestem gliwiczaninem, w Piaście się wychowałem, przechodząc wszystkie szczeble - do trampkarza do seniora. Z kolei w Górniku osiągałem największe sukcesy sportowe w karierze. Piątkowy mecz to na pewno będzie historyczna konfrontacja. Dla starszych kibiców w Gliwicach, którzy pamiętają sukcesy Górnika i próby Piasta awansowania do ekstraklasy, ten mecz będzie wielkim wydarzeniem.

Te derby będą miały nie tylko znaczenie symboliczne.

- Uważam, że to będzie kluczowy mecz dla obu drużyn, bo może zadecydować o spadku jednej z nich z ekstraklasy. Zaobserwowałem, że Górnik gra wiosną dużo lepiej niż jesienią, ale w wypadku przegranej w Gliwicach będzie mu ciężko wydostać się ze strefy spadkowej.

Dlaczego Piast zawsze znajdował się w cieniu Górnika?

- Po prostu Górnik w odpowiednim momencie awansował do ekstraklasy i zaczął osiągać sukcesy. Dzięki temu później zaczęto stawiać akurat na ten zespół. Opieką otoczyły go kopalnie, a drużyna była systematycznie wzmacniana. Piast nigdy nie miał takich możliwości organizacyjnych i stąd taka dominacja zabrzan.

Zabrzańscy kibice z wyższością spoglądają na fanów z Gliwic...

- ... i mają ku temu podstawy. To normalne, że czują się dumni z 14 tytułów mistrzowskich Górnika i pięknej karty w europejskich pucharach. Przypominam jednak, że w futbolu nawet dużo bardziej utytułowany zespół może przegrać starcie z mniej renomowanym rywalem.

Przez wiele lat Piast mógł poszczycić się najwyżej dwukrotnym udziałem w finale Pucharu Polski.

- Grałem w obu tych meczach. W 1978 roku przegraliśmy z Zagłębiem Sosnowiec. Do dziś żałuję, że nie udało się wygrać pięć lat później z Lechią Gdańsk. Okazja do wygrania pucharu była niepowtarzalna, bo przecież nasi przeciwnicy grali wtedy o klasę niżej. Niedługo po tamtym meczu otrzymałem właśnie propozycję z Górnika. Nie miałem żadnych wątpliwości, czy ją przyjąć. O grze w Górniku marzył przecież wtedy każdy chłopak na Śląsku.

Gliwiccy fani nie mieli do Pana pretensji o przejście do obozu nielubianego rywala?

- Wiadomo, że piłkarze, którzy odchodzili z Piasta do Górnika, przestawali być wielkimi przyjaciółmi gliwickich kibiców. Mój transfer to była jednak normalna kolej rzeczy. Ci, którzy krytykują piłkarzy szukających szansy na swój rozwój, nie znają się na sporcie. Oceniam swoje przejście z Gliwic do Zabrza jako najlepszy krok w moim życiu. Życzyłbym każdemu piłkarzowi, aby osiągnął takie sukcesy jak ja w Górniku. Cztery tytuły mistrza Polski z rzędu to przecież rzadkość i nigdy bym nie przypuszczał, że to może spotkać akurat mnie.

W jaki sposób trafił Pan na Lubelszczyznę?

- Cztery lata temu dostałem propozycję z Orląt i już tu zostałem. Mam tutaj dobre warunki do pracy, klub dysponuje niezłą bazą treningową. Poziom jest może nie najwyższy, ale przecież nie każdy może pracować w ekstraklasie. Musi być przecież także ktoś, kto trenuje na takim szczeblu. Nie mam zresztą z tego powodu żadnych kompleksów ani żalu do kogoś. Pewnie gdybym otrzymał jakąś konkretną propozycję z wyżej ligi, to poważnie się nad nią zastanowiłbym, ale zapewniam, że jestem zadowolony z tego, co mam.

Bywa Pan na meczach Piasta lub Górnika?

- Jeszcze trzy lata temu, gdy Orlęta często grywały w piątki, wracałem na weekendy do domu w Gliwicach. Dzięki temu mogłem chodzić i na Piasta, i na Górnika. Od dwóch lat nie byłem jednak na meczu w Gliwicach lub Zabrzu. To jest po prostu fizycznie niemożliwe, bo w weekendy muszę się zajmować moją drużyną.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.