Inne ligi. Ekspansja bez "Beckhamów". Jak rozwija się MLS?

Ta liga nie ma już Davida Beckhama, Landona Donovana, Tima Cahilla czy Thierry'ego Henry'ego, ale mecze Major League Soccer i tak stoją na bardzo wysokim poziomie. I ogląda je coraz więcej kibiców. Jeden klub z MLS tylko w czterech meczach zebrał większą widownię niż Legia czy Lech przez całą rundę jesienną

Nie ma wątpliwości, że od dwudziestu lat, czyli od momentu stworzenia Major League Soccer, Amerykanie aspirują do tego, by ich liga jakością równała do najlepszych w Europie. - Futbol na Starym Kontynencie jest dla nich świętością, starają się naśladować najlepsze wzorce - tłumaczy Robert Warzycha, obecnie menedżer Górnika Zabrze oraz były zawodnik i szkoleniowiec Columbus Crew. To właśnie on przez siedemnaście lat obserwował to, jak rozwija się w Stanach Zjednoczonych soccer i, sądząc po dobrym wyniku na mistrzostwach świata (Amerykanie odpadli w 1/8 finału z Belgami), zmierza w odpowiednim kierunku. Jednak nie bez swoich problemów.

Pierwszym jest ekspansja

W premierowym sezonie MLS w 1996 roku zagrało dziesięć drużyn, a od miesiąca jest ich w lidze dwa razy więcej. Wszystko odbywało się naturalnie, czasem kluby-franczyzy znikały z piłkarskiej mapy Stanów Zjednoczonych, ale jest to też dowód na rosnącą popularność soccera oraz rozgrywek. - Wyróżniłbym także ewolucję amerykańskiego kibica piłki nożnej - mówił oficjalnej stronie ligi przed startem tego sezonu Alexi Lalas, były reprezentant USA. - Na początku skupialiśmy się na rodzinach i dzieciach, teraz kultura kibicowania się rozwinęła i przykładem jej pasji są młodzi ludzie. To już nie nisza - dodawał.

Efekty są łatwo zauważalne. Na meczu Orlando City - nowego klubu w MLS - pojawiło się ponad 60 tys. kibiców, połowa drużyn ma średnią ponad 20 tys. fanów na meczach. Seattle Sounders w czterech premierowych spotkaniach mieli o wiele wyższą widownię (ponad 160 tys.) niż Lech Poznań czy Legia Warszawa przez całą jesień ekstraklasy (mniej niż 130 tys.). Tymczasem MLS chce być ligą jeszcze większą i planuje rozwój na kolejne lata. Beckhamowi tak spodobało się w Ameryce, że rozpoczął budowę franczyzy w Miami, na pewno dołączą w najbliższych latach Atlanta i Minnesota, pojawią się derby Los Angeles. Są też kolejne "rynki" brane pod uwagę. Brzmi biznesowo? Owszem, ale warto zauważyć, że np. w Filadelfii to kibice zrzeszeni w grupie "Sons of Bell" przekonali władze MLS, że zasługują na drużynę w swoim mieście. Dopięli swego, a przez dwa lata zespół Union prowadził Piotr Nowak, były reprezentant Polski.

Jednak ekspansja nie jest łatwa, nie działa w sposób oczywisty na rozwój jakościowy rozgrywek. - Drużyny musiały dzielić się piłkarzami z nowymi w lidze, Nowym Jorkiem i Orlando, co je osłabiło - tłumaczy dla Sport.pl e, komentator oraz ekspert ESPN i Fox Sports. - Coraz więcej piłkarzy z college'ów dostaje szansę, a przejście na futbol profesjonalny zawsze zajmuje sporo czasu. Przeskakują z sezonu trwającego 20 spotkań na całoroczne, profesjonalne rozgrywki o zupełnie innym poziomie oczekiwań - tłumaczy.

Jak oszukać college?

Zauważa to również Robert Warzycha. - Każdy Amerykanin chce iść do college'u, chce się uczyć. Jednak idąc tam w wieku siedemnastu lat, tracą szkolenie, bo są ograniczenia. Jeśli zaczynają sezon w lipcu, to pierwsze dwa tygodnie trenują bez piłki, a trzy tygodnie bez trenera. Trenują tylko do grudnia, później jest przerwa na trzy miesiące, bo wracają dopiero w marcu, by grać tylko do maja. Nie mogą iść do profesjonalnych drużyn i tam trenować, bo to jest zabronione przez college, które straszą zawieszeniem - zauważa. Dlatego federacja postawiła na "residency program" wzorowany na modelu francuskim, gdzie trafia kilkudziesięciu chłopców w wieku 15-17 lat. Oni są prowadzeni przez trenerów federacji, a potem trafiają do klubów MLS, choć ich priorytetem jest wyjazd do Europy. - Jednak nawet gdy trafiają do ligi, to nie są ukształtowani, a dopiero perspektywiczni - zaznacza Warzycha.

- Wiele zmieniło się nawet od odejścia Roberta, ale wciąż nad akademiami trzeba mocno pracować - dodaje Michallik. - Zawodnicy zaczynają omijać college, by zostać profesjonalistami, wcześniej trenować na najwyższym poziomie. Wszystkie kluby mają swoje rezerwy w lidze o niższej randze. Dla ledwie dwudziestoletnich rozgrywek to ogromne kroki - mówi. Do tego rozwoju władze MLS zachęcał latem Pep Guardiola, który w Stanach Zjednoczonych przebywał z Bayernem Monachium na obozie przygotowawczym. - Macie wszystkie najważniejsze dyscypliny sportu. Czy to skupiacie się na koszykówce, hokeju czy golfie, jesteście najlepsi. Gdy stanie się to samo z futbolem, będziecie go rozwijać, to normalne, że będzie coraz lepiej - mówił hiszpański szkoleniowiec mistrzów Niemiec.

Warzycha, podobnie jak Lalas, zauważa, że w porównaniu do pierwszych sezonów poziom znacznie się nie podniósł, a rywalizacja wcale nie jest bardziej zacięta. - Powiem szczerze, że ta grupa amerykańskich zawodników, z którymi ja grałem, miała o wiele wyższy poziom. To byli Lalas, Wynalda i wielu innych, oni występowali też w silnych europejskich ligach. Później dochodzili do nich piłkarze z najwyższej półki. Myślę, że w tej chwili stawia się dużo na młodzież, dlatego troszeczkę ten poziom za bardzo się nie podnosi. Jest wielu obcokrajowców, ale to również nie wpływa na dynamiczny wzrost - tłumaczy Warzycha. Z kolei Michallik zaznacza, że chociaż liga się odmładza, to nawet z Europy czy z innych kontynentów rozpoznawalni piłkarze trafiają w coraz młodszym wieku. Steven Gerrard (od lata LA Galaxy) czy Frank Lampard (New York City FC) będą wyjątkami potwierdzającymi regułę.

Stawiają na technikę

Mecze w MLS, choć na pewno nie toczą się w tempie znanym z boisk Premier League, Bundesligi czy Primera Division, mogły się podobać. Zwłaszcza pod względem techniki użytkowej piłkarzy, gry na jeden, dwa kontakty, dryblingu oraz porządku taktycznego było to spotkanie na szczycie, które znacznie różni się od często chaotycznych starć z ekstraklasy. Jednak eksperci nie chcą bezpośrednio porównywać MLS z innymi ligami. - Mogę tylko powiedzieć, że i tu, i tam są gwiazdy oraz dobrzy piłkarze. Tam borykają się z innymi problemami - dystanse między miastami, zmiany czasu, pogoda. Wilgotność i temperatura są czasami straszne, to powoduje, że tempo nie może być forsowane. Niektórzy zawodnicy słabną, bo gra się jakby w saunie - twierdzi Warzycha.

Jednak planom rozwoju wciąż towarzyszy wiele wątpliwości co do kierunku oraz dyskusji o kształcie ligi w przyszłości. Gdy przed sezonem oficjalna strona MLS przygotowała materiał z trenerami, dyrektorami sportowymi klubów o tym, co w jeden dzień zmieniliby, mając władzę komisarza rozgrywek, ci zarzucili realizatorów tuzinem różnych kwestii. - Ameryka to ogólnie wielki tygiel, masz wielu tak zwanych ekspertów, którzy mówią, jak coś powinno być zrobione - zaznacza Michallik. To inna kultura. Liga musi walczyć z kalendarzem międzynarodowym, innymi sportami, telewizją. Problemem, choć to się nie zmieni, jest zamknięcie ligi, brak spadków. Jednak rozmowy o zmianach, pełne pasji i różnych poglądów, byle MLS była lepsza, są dobrym znakiem. Przeskok w ostatnich latach był ogromny - kończy Michallik. Trudno się z nim nie zgodzić.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA