Serie A. Wszyscy chcą być Barceloną

Bywa, że duży klub z ambicjami oddaje drużynę trenerskiemu debiutantowi z okazałą karierą piłkarską. Roma oddaje ją debiutantowi zagranicznemu, który nigdy nie grał we Włoszech. - Na razie nikt mnie tutaj nie zna, ale niedługo przemówią fakty - komentuje swoje zatrudnienie w Rzymie Luis Enrique.

W innych czasach podobny pomysł nikomu nie strzeliłby do głowy, ale żyjemy w epoce oświeconego panowania Barcelony. Odkąd Katalończycy zawładnęli międzynarodowo boiskami (bo notorycznie zwyciężają) i wyobraźnią fanów (bo uwodzą wysublimowanym, wynalezionym przez siebie stylem), wielu konkurentów podejrzewa, że odkryli najważniejszy sekret futbolu - sposób gry idealny, obiecujący wieczną pomyślność. I europejskie firmy marzą, by zatrudnić Josepa Guardiolę, czyli najbardziej utytułowanego - w trzy lata zdobył 10 trofeów, dwukrotnie wygrał Ligę Mistrzów - trenerskiego żółtodzioba w historii.

Jego na razie wyciągnąć z Camp Nou się nie da, więc Roma sięgnęła głębiej. I podpisała właśnie kontrakt z rekomendowanym przez Guardiolę Luisem Enrique.

Wcześniej 70 proc. udziałów w klubie, od lat zmuszanym do restrykcyjnej polityki finansowej, kupił bostoński miliarder Thomas DiBenedetto (rodzice byli włoskimi emigrantami), który zapowiedział wzniesienie w Rzymie potęgi sportowej i globalne rozpropagowanie jej marki. Dlatego prasa sugerowała, że rozważa zatrudnienie trenerskiego giganta - skazanego w Chelsea na dymisję Carlo Ancelottiego.

Jednak Amerykanin za namową poznanych w klubie współpracowników szukał w Barcelonie. I znalazł jej byłego piłkarza (grał również w Realu Madryt, na każdej pozycji z wyjątkiem bramki i środka defensywy), który karierę trenera rozpoczął przed trzema laty. I pracował wyłącznie z drużyną rezerw, co jest informacją o tyle mylącą, że piłkarze Barcelony B uczestniczą w całkiem poważnej rywalizacji. Luis Enrique wyciągnął ich najpierw z trzeciej ligi, by w minionym sezonie wypchnąć na najniższy stopień podium w drugiej - na awans do Primera Division nie mieli szans ze względu na zabraniające tego przepisy. Grali oczywiście efektownie, kopiując taktykę drużyny seniorów. Włosi z zachwytem słuchają, jak Hiszpan opowiada o swoich ideach, widzą w nich futbol "socjalistyczny", w którym wszyscy dzielą się piłką, by nie pozwolić dotknąć jej rywalom - nieumiejącym wyzbyć się egoizmu "kapitalistom". I oczekują spektaklu, skoro dla nowego trenera "przebieg podróży jest równie ważny jak cel".

Czy jego wizja przyjmie się w Rzymie? Sprowadzani na Camp Nou piłkarze - także wybitni - wkomponowują się ostatnio w tamtejszy styl z trudem lub wcale, a fachowcy debatujący o jego niepodrabialności zastanawiają się, czy barcelońscy wirtuozi zdołaliby czarować także gdzie indziej, wyjęci ze swojego naturalnego środowiska. Roma porywa się na coś więcej, chce ten styl przeszczepić na zupełnie obcą murawę. - Nasz model da się wyeksportować, to nie jest kwestia DNA Barcelony. Piłkarze lubią grać dobrze i dobrą propozycję trenera poprą zawsze. Na razie nikt mnie tutaj nie zna, ale niedługo przemówią fakty - mówi Luis Enrique. I obiecuje spektakularny ofensywny futbol, który ściągnie na trybuny ludzi pożądających zabawy. Znajomi przypisują mu mentalność zwycięzcy i silną osobowość - w poprzednim klubie stanowczo protestował, gdy Guardiola podbierał mu kluczowych zawodników, by wypełnić nimi swoją meczową rezerwę.

Do Włoch Luis Enrique przywiezie czterech współpracowników. Wśród nich Ivana de la Penę, który właśnie przestał grać i nie trenował jeszcze nikogo, ale ma cenne atuty - blisko przyjaźni się z nowym szefem. I biegał kiedyś w koszulce wrogiego Romie rzymskiego Lazio, więc zna tamtejsze realia.

Hiszpański trener liczy też, że zdoła przejąć kilku mniej znaczących katalońskich piłkarzy. Przede wszystkim 20-letniego napastnika Bojana Krkicia, który już w minionym sezonie rozegrał ledwie siedem meczów w podstawowym składzie, a w przyszłym musiałby dodatkowo sprostać konkurencji Alexisa Sáncheza lub/i Giuseppe Rossiego. Słowem, na rzymskiej trawie ma wyrosnąć mała Barcelona.

Podyskutuj z Rafałem Stecem na jego blogu ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA