Liga włoska. Cesarzowa Inter, cesarz Jose

Nikt od czasów tużpowojennego Torino nie zdominował Serie A tak jak klub z Mediolanu, który w niedzielę został mistrzem po raz piąty z rzędu. Nikt od dawna nie zawładnął też tak świadomością ludzi calcio, jak trener Mourinho

Nawet gdy milczy, zagłusza wszystkich. Wtedy unosi dłonie ze skrzyżowanymi nadgarstkami, sugerując, że sędziowie i w ogóle wszyscy rządzący włoską piłką krępują mu ruchy kajdankami, byle tytułu dopadł ktoś inny. Albo wyjaśnia pisemnie, na oficjalnej stronie internetowej klubu, jak gardzi infantylnymi, niegodnymi wybitnych graczy metodami szkoleniowymi prowadzącego Romę Claudio Ranieriego. Albo pierwszy raz w życiu całuje godło klubu, bo znienacka poczuł, że musi.

To Mourinho decydował - choć miesiącami bojkotował dziennikarzy, uważając się za pokrzywdzonego - czym żyje calcio. Calcio, którego, co otwarcie przyznaje, nie lubi. Wielokrotnie dyskwalifikowany, wypominający Włochom toczące ich futbol patologie, agresywny wobec wrogów po fachu, nie umiejący mówić banalnie. Przejrzyjcie okładki gazet i przesłuchajcie telewizyjne audycje z całego sezonu - portugalski trener był megagwiazdą, przy której blasku bohaterowie boiska przygasają do maleńkich gwiazdek.

Inter to przede wszystkim zwarta, pancerna grupa. Wesley Sneijder bardziej rzucał się w oczy w Lidze Mistrzów; tam też szczelniej bronili Lucio i Samuel; Eto'o, niegdyś snajper wyborowy, został zaciągnięty do harówki na skrzydle; Zanetti ze swej natury nie przykuwa uwagi. Nawet Diego Milito, najczęściej ostrzeliwany przez kamery ze względu na bramki (22, najwięcej w drużynie), wyobraźni nie zniewala. Wszyscy tworzą doskonale wyszkoloną straż przyboczną, ich dowódca szaleje przy linii bocznej. Przypomina mu się nieprawdopodobne statystyki (tylko raz w karierze przegrał u siebie w rozgrywkach krajowych), wybacza mu się wpadki w Serie A, które sprawiły, że wyścig o mistrzostwo trwał po ostatnią kolejkę. Wszyscy wiedzą - Mourinho inwestował w Ligę Mistrzów, dlatego przed meczami Ligi Mistrzów aż czterokrotnie przegrywał we Włoszech. Dopiął swego, dziś podtrzymuje całe calcio - tylko jeśli wygra w sobotę z mediolańczykami Puchar Europy, Serie A ocali cztery miejsca w LM w sezonie 2011/2012.

Osiągnie też kolejny sukces osobisty. W Italii nikt nie zdobył tzw. potrójnej korony - Pucharu Europy, Pucharu Włoch, mistrzostwa Włoch. Imperialne skojarzenia są nieuniknione, coraz częściej rozbrzmiewają w publicystyce. Mourinho to raczej cesarz niż król, przywracający cesarzowej - w języku włoskim nazwa klubu "Inter" ma rodzaj żeński - czołową pozycję na kontynencie. Małżeństwo doskonałe, Massimo Moratti szukał takiego trenera od połowy lat 90.

Zarabia Mourinho 11 mln euro (chyba, właściciel klubu jego przechwałek nie potwierdził) - więcej niż jakikolwiek piłkarz Serie A, niemal tyle, ile wszyscy pozostali trenerzy razem wzięci. Samodzielnie pracuje od dekady, wygrywa wszędzie. W Pucharze UEFA, Lidze Mistrzów, lidze portugalskiej, lidze angielskiej, lidze włoskiej. Jest wszystkim tym, kim nie jest Ranieri - trener z klasą, też wędrujący po całym kontynencie, ale wiecznie drugi, każdy klub opuszczający z poczuciem niedosytu. Żadnej ligi nie wygrał, z Atletico Madryt, Chelsea, Juventusem i - w niedzielę - Romą zdobywał "tylko" wicemistrzostwo.

Teraz nikt mu nie odmówi zasług, przeciwnie, stołeczny klub rozporządza zbyt skromnym budżetem, żeby hojnie nie komplementować go za rzucenie wyzwania wypasionemu na przepychu Interem. Ba, odkąd Ranieri przejął Romę (po drugiej kolejce), piłkarze uzbierali więcej punktów niż mediolańczycy. Nic z tego, detale nie odmienią jego losu. Jak Mourinho pozostał nałogowym zwycięzcą, tak Ranieri pozostanie notorycznym przegranym.

Mediolańczycy szli grupą, u głównych rywali indywidualności się wybijały. Romę inspirował albo Totti (kiedy grał, fenomenalnie skuteczny pod bramką), albo jeszcze bardziej błyskotliwy Vucinić. Milan nie utrzymałby podium, gdyby nie pilnujący tyłów obrońca Thiago Silva oraz zadający decydujące ciosy - golami i asystami - Ronaldinho, w epizodach nadal wirtuozerski. Sampdoria nie zadebiutowałaby w eliminacjach Ligi Mistrzów bez Pazziniego, płodnego snajpersko okrągły rok, oraz Cassano, eksplodującego formą incydentalnie. Wreszcie Palermo nie marzyłoby o tychże eliminacjach do niedzieli, gdyby nie odważyło się jako jedyne w czołówce promować wspierających Miccolego młodych - Cavaniego, Pastore, Hernandeza, Kjaera.

Na tych ostatnich wobec nieudanego skoku na LM rzucą się bogatsi, inne czołowe kluby też czekają rewolucje i rewolucyjki. Piłkarze Milanu padali w sobotę po golach w ramiona Leonardo, ciepło żegnanego również przez cały solidaryzujący się z nim na transparentach stadion - Brazylijczyk odchodzi, bo Silvio Berlusconi nie umiał docenić, jak wiele trener debiutant osiągnął z drużyną systematycznie uszczuplaną o talent, coraz częściej wypuszczaną na salony w łachmanach. Odchodzi też Luigi del Neri, bohater Genui - Sampdorię zmienia na Juventus, inną potęgę w gruzach, która 15 porażek nie poniosła w lidze od sezonu 1961/1962.

Wszyscy oczekują jednak przede na decyzję ciągniętego do Realu Madryt Mourinho, który na razie uczynił Inter - on, trener o reputacji zabijającego grę - najbardziej bramkostrzelną drużyną Serie A w bieżącej dekadzie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA