Serie A. 37. kolejka. Roma ocalała, wojna trwa

Piłkarze Interu Mediolan grali beztrosko, pokonali Chievo minimalnie, ale na kwadrans przed końcem meczu byli mistrzami. Potem jednak Roma dopadła Cagliari i walka o tytuł rozstrzygnie się dopiero w ostatniej kolejce

Kto zna obrońców tytułu tylko z europejskich pucharów, siedząc na trybunach San Siro na meczu Serie A nie wierzyłby własnym oczom. Inter dał strzelić niemającym już żadnego celu gościom z Werony aż trzy gole - tyle, ile w Lidze Mistrzów uciułały w sześciu wiosennych meczach przeciw niemu Chelsea, CSKA Moskwa i Barcelona razem wzięte. Zdarzyło się mu to nie pierwszy raz, minimalne zwycięstwo 4:3 odniósł wcześniej również nad słabiutką Sieną - przedostatnią w tabeli, już zdegradowaną.

Ta różnica bierze się stąd, że wieczory w Champions League, na której mediolańczykom bardzo zależy, przeżywają w absolutnym skupieniu, a w kraju na niechlujstwo pozwalają sobie również dlatego, że czują się niepokonani. W niedzielę prowadzili już 4:1, gdy usłyszeli - trybuny zaczęły świętować - że wicelider przegrywa z Cagliari. Gdyby wynik w Rzymie się utrzymał lub zmienił na remis, Inter piąty tytuł z rzędu już by miał. Nie ma, bo Roma wygrała 2:1.

Zanim piłkarze wyszli na boisko, Włosi wysłuchali tradycyjnej werbalnej batalii między prowadzącym mediolańczyków Jose Mourinho a prowadzącym rzymian Claudio Ranierim. Ich pojedynki od tygodni zajmują fanów Serie A niekiedy nawet bardziej niż te boiskowe, a ostatnio napięcie znów wzrosło, bo w środę Inter pokonał Romę w finale Pucharu Włoch. A potem trenerów zwycięzców zaproponował działaczom rywali, by premie za przegrane trofeum przeznaczyli na zmotywowanie piłkarzy Sieny, którzy podejmują mistrzów w ostatniej kolejce. I się zaczęło.

- Wygrywać można w różnym stylu - powiedział Ranieri. - To łatwe motywować drużynę poprzez tworzenie atmosfery oblężonej twierdzy i sugerowanie graczom, że znajdują się pod ostrzałem ze wszystkich stron. Jego zachowanie jest jak podkładanie bomb zegarowych. Nie lubię tego, jestem człowiekiem prawdziwego sportu.

- W środę Roma powinna kończyć mecz w szóstkę, bo Mexes, Totti, Taddei i Burdisso zrobili wszystko, by wylecieć z czerwonymi kartkami. A teraz słucham pouczeń, jak motywować graczy? - ripostował Mourinho. I odniósł się do doniesień prasowych, że jego adwersarz starał się przed finałem zainspirować swoich ludzi, pokazując im "Gladiatora". - Gdybym ja coś takiego wymyślił, piłkarze zaczęliby się śmiać albo zadzwonili do lekarza i spytali, czy nie zachorowałem. Drużynę budujesz codzienną pracą, trening po treningu, a nie seansami filmowymi. To zawodowcy, nie powinni być traktowani jak dzieci. Przed finałem obejrzałem sześć meczów Romy, a nad każdym spędziłem trzy godziny, by znaleźć słabe punkty przeciwnika. Oczywiście łatwiej pokazać film, ale Ranieri zapomniał, że jego gracze to mistrzowie. A ja, kiedy po przyjściu do Chelsea w 2004 roku zapytałem, dlaczego go zwolnili, usłyszałem, że chcą wygrywać, a z nim to by się nigdy nie udało. To nie moja wina, że uważali go tam za losera...

Tyrada Mourinho trwa cały sezon, nawet jeśli tygodniami nie przychodzi na konferencje prasowe, bo uważa, że i on, i cały Inter jest traktowany niesprawiedliwie. Ale Roma też ma swój czarny charakter. Ubóstwiany czarny charakter. Francesco Tottiego, który w środę brutalnie skopał Mario Balotellego, witał cały stadion, obwieszając wszystkie sektory flagami z napisem "Z Tottim się nie dyskutuje, Tottiego się kocha" i podobnymi. Kapitan odwdzięczył się dwoma golami i ocaleniem szans na scudetto.

Więcej o:
Copyright © Agora SA