O co dziennikarzowi z Polski wolno spytać gwiazdę Milanu

- We współczesnym futbolu jest coraz mniej prawdziwych wartości, młodym piłkarzom zbyt szybko płaci się zbyt dużo, a ludziom, którzy piłką rządzą, brakuje odpowiedzialności - mówi w rozmowie z Rafałem Stecem Clarence Seedorf.

Holender to przede wszystkim wybitny piłkarz - jako jedyny zdobył Puchar Europy z trzema klubami (Ajaksem, Realem, Milanem). Ale również wymarzony rozmówca. Błyskotliwy, gadatliwy, o rozległych horyzontach, zapracował na opinię, że wypowiada się "w 10 procentach jak zawodnik, 20 procentach jak trener, w 70 procentach jak dyrektor generalny".

Spotkałem się z nim tydzień temu, gdy spędziłem dzień w Milanello, słynnym na całą Europę ośrodku treningowym. Zanim jednak poleciałem do Włoch, klub poprosił, żebym przesłał 10 pytań, które zamierzam zadać. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, choć obserwuję, że czołowe futbolowe korporacje w Europie starają się

kontrolować każde słowo

wypowiadane publicznie przez zatrudnianych gwiazdorów. W pamięć zapadły mi scenki z meczu Chelsea, po którym każdy gracz udzielający wywiadu miał przy sobie smutnego pana w oficjalnym klubowym stroju i z wystawionym dyktafonem.

Spisałem dziesięć punktów - ni to pytań, ni zagajeń - zakładając, że na miejscu i tak spytam, o co zechcę. Kilka dni później zbaraniałem po raz drugi. Milan zaakceptował jedno pytanie. Dostałem też propozycję, by... wymyślić inne. Grzecznie podziękowałem. Uznałem, że jeśli Seedorf ma potrzebę wygłoszenia oświadczenia, niech wygłosi, wysłucham.

Jedyne przyjęte pytanie brzmiało: Czy zgadza się pan z dość popularną tezą, że gwiazdy Milanu ostatnio zawodzą, bo zdobyły już tak wiele, że nie umieją się zmobilizować na mecze z pomniejszymi rywalami z Serie A? Że męczą ich i nudzą śmiertelnie kolejne wyjazdy do Sieny czy Regginy?".

Klub zgodził się zatem na podjęcie tematu najbanalniejszego z możliwych, związanego z bieżącymi wynikami drużyny, która nie awansowała do Ligi Mistrzów, z Pucharu UEFA odpadła razem z Lechem Poznań, znów błyskawicznie straciła szanse na mistrzostwo Włoch. Pozostałych pytań Milan nie zaakceptował. M.in. tych: Rosnąca średnia wieku w drużynie to sygnał, że granica wiekowa, poza którą trzeba kończyć karierę, bardzo się przesunęła. Skąd ta zmiana? Piłkarze lepiej się prowadzą, udoskonalono treningi, a może ogromny skok zrobiła medycyna sportowa? Czy sądzi pan, że niedługo 40-latkowie w zawodowym futbolu na najwyższym poziomie nie będą czymś niezwykłym? MilanLab jest słynny w całej Europie, ale zarazem mało o nim wiemy. Proszę o nim opowiedzieć - zetknął się pan tam z czymś niezwykłym, czego nie widział pan w żadnym innym klubie? Czy dzięki wynalazkom laboratorium będzie pan grał w piłkę dłużej? Do kiedy? Co pan najbardziej lubi we współczesnym futbolu, a czego pan nienawidzi?".

Opowieści o Milanello nie są przesadzone, to rzeczywiście miejsce, w którym można skupić się na futbolu totalnie. Schowane na odludziu (kilkadziesiąt kilometrów od Mediolanu), przytulne, dopieszczone z dokładnością do każdej grządki i listka. Niestety, spotkanie, które odbyło się na zielonej trawce (Seedorfowi miał ponoć zalecone siedzenie na słońcu), przebiegało kuriozalnie.

Rozmowie - oprócz mnie był jeszcze Tomasz Lipiński z "Piłki Nożnej" oraz dziennikarz z Aten - przysłuchiwały się przedstawicielki klubu i już w jej trakcie (!) usłyszałem szept rozkazujący podejmować wyłącznie zaakceptowane tematy. Odparłem, że moje propozycje nie zostały zaakceptowane, i spytałem, czy w takim razie mogę w ogóle kontynuować wywiad. Potem dostałem kartkę z zestawem pytań dopuszczonych (cudzych), pokazałem swoje notatki, po czym patrzyłem, jak siedząca obok piłkarza kobieta po nich kreśli, by dokonać ponownej selekcji. Rozmowa trwała krócej, niż planowano, a przerwana została, jak przypuszczam, głównie z mojego powodu.

Usiłowałem dowiedzieć się, co było niebezpiecznego (niewygodnego?) w odrzuconych pytaniach i jakie na wpół cenzorski obyczaj ma uzasadnienie. Przedstawicielki klubu tłumaczyły (ewidentnie z pozycji mentorskich, przybyszowi z egzotycznego kraju bez piłki nożnej), że: strategia komunikacyjna Milanu nakazuje pytania sprawdzać; nie mogą ufać nieznajomemu dziennikarzowi; Włochów nie trzeba cenzurować, bo wiadomo, o co spytają, zawsze pytają o to samo; chodzi o

uniknięcie nieprzyjemnych momentów

z wywiadu, bo przecież piłkarzowi niezręcznie oświadczyć, iż o pewnych sprawach mówić nie chce etc. Słuchałem z rosnącym zdumieniem i dopiero w drodze do Mediolanu przypomniałem sobie, że przecież właściciel klubu Silvio Berlusconi - premier rządzący Włochami dzięki cwanemu lawirowaniu na styku biznesu i skorumpowanego państwa - też nigdy nie przepadał za pytaniami od dziennikarzy, których nie kontroluje. Nieposłusznych zwalniał.

Ale trochę się udało z Seedorfa wydusić. Poniższy niby-wywiad skleciłem z pytań zadanych przeze mnie i obu kolegów po fachu.

Pański kolega z Milanu Gennaro Gattuso powiedział, że wobec kryzysu finansowego chętnie zgodzi się na obniżkę pensji...

- Nie zgadzam się z nim. Nie sądzę, by to rozwiązało jakiekolwiek problemy. Zresztą to nie jego pomysł, to była propozycja, którą on, jak stwierdził, by zaakceptował. Według mnie chodzi o to, by każdy wydawał tyle, ile ma, sprawiedliwiej byłoby, gdyby odpowiedni ludzie więcej myśleli, kiedy kupują i sprzedają piłkarzy. I jak nimi zarządzają. Jeśli płacisz 40 mln euro za piłkarza, a później trzymasz go na ławce, to tutaj mamy prawdziwy problem. Niczego nie uzdrowi zabranie pieniędzy - dużych pieniędzy - tym graczom, których chcą oglądać ludzie. I chcą za to płacić. Po co obcinać pensje o 20 procent? Żeby wydać na rezerwowego 60 mln?

Najznakomitszy przeciwnik, przeciw któremu pan grał?

- Przez 17 lat kariery trochę się ich uzbierało. Nie wymienię żadnego, powiem tylko, że z czasem liczba trudnych rywali się zwiększa. Aż doszliśmy do momentu, w którym ci teoretycznie słabsi stali się naprawdę ciężcy.

Ma pan jeszcze jakieś niespełnione sportowe marzenie?

- Pewnie. Wygrać mistrzostwa Europy lub mundial. Pierwsze jest już nierealne, drugie - być może realne. Bardzo chciałbym też jeszcze raz zdobyć dublet - Puchar Europy i mistrzostwo kraju, to byłoby naprawdę coś pięknego. Udało się z Ajaksem, w Milanie zabrakło tylko troszeczkę...

Wielką karierę zaczął pan wcześnie i już jako 17-latek zdawał się mieć głowę 30-latka. To zasługa edukacji, rodziców, czegoś innego?

- Wiek nie ma tutaj nic do rzeczy. Decyduje charakter, świadomość, zainteresowania, ciekawość świata. Ja na szczęście nie stałem się bogaty w pierwszych czterech latach kariery. Grałem w Ajaksie, wyjechałem do Sampdorii Genua, dopiero potem trafiłem do Realu. I przed Madrytem nie zarabiałem pieniędzy, które trudno sobie wyobrazić. Wszystko odbywało się stopniowo, inaczej niż dzisiaj, gdy płaci się gigantycznie także bardzo młodych piłkarzom. To nie jest dobre. Ale rzeczywiście, dorastałem w dobrej rodzinie, w której sprawy materialne nie były najważniejsze i dla mnie też nie stały się powodem, dla którego żyję.

Pierwszy Puchar Europy zdobył pan 14 lat temu. Jak bardzo zmienił się od tamtego czasu futbol? Dzisiaj trudno uwierzyć, by najważniejsze trofeum wygrał klub z Holandii...

- Futbol przechodzi ewolucję jak cała rzeczywistość. Staje się coraz szybszy, staje się coraz bardziej biznesem, coraz mniej w nim prawdziwych wartości, przez co traci swój wymiar społeczny. A ponieważ jest intensywniej oglądany, ludzie piłki, w szczególności ci posiadający władzę, powinni działać i zachowywać się bardziej odpowiedzialnie.

Także włoskie kluby, czyli bogate, nie wypadły ładnie w tej edycji Ligi Mistrzów? Drugi rok z rzędu...

- Nie zgadzam się. Przegrały, bo rywale okazali się silniejsi. Ale np. Inter rozegrał w Manchesterze być może najlepszy mecz w sezonie.

Jak pan tłumaczy hegemonię ligi angielskiej? Decydują tylko pieniądze?

- Wyspiarskie kluby ewoluują szybciej, są wydajniejsze, a przede wszystkim właściwiej reagują na wymogi naszych czasów. Wygrywają dzięki lepszym stadionom, lepszemu zarządzaniu, stawianiu na młodych graczy. Włochy są daleko z tyłu. Nie tylko w porównaniu z Anglią, ale też Hiszpanią. Wiele rzeczy musi się zmienić, by Serie A znów stała się konkurencyjna. Choć nie wystarczy wskazać na przewagę ich przepisów podatkowych [kluby włoskie płacą państwu więcej niż angielskie i hiszpańskie], bo wygrywają pod względem całego pomysłu na piłkę.

José Mourinho stwierdził, że we Włoszech za dużo i poważnie dyskutuje się o calcio, że za granicą w futbolu jest więcej zabawy i beztroski. Podziela pan jego opinię?

- Tak. Nie może być tak, że przez tydzień debatuje się, czy był karny, czy nie było, czy był faul, czy nie było etc. Te nieustające kłótnie niczemu nie służą. Mecz się kończy, tego samego dnia jeszcze wspominajmy i dyskutujmy. I wystarczy. Nazajutrz dajemy sobie spokój. To jedyny kraj, w którym jest tyle programów telewizyjnych o futbolu, w którym komentują mecz na żywo nawet ci, którzy nie mają praw do transmisji i nie pokazują obrazu.

Ronaldo wróci do Barcelony? - czytaj tutaj ?

Copyright © Agora SA