Tamtejsze kluby kultywują długą tradycję "ritiro", czyli minizgrupowań przed meczami. Organizuje się je często karnie, gdy drużynie się nie wiedzie. Piłkarze nie śpią w domu, by skupili się wyłącznie na trenowaniu, głowę zajęli najbliższym przeciwnikiem, poczuli konieczność wyjątkowej mobilizacji. To wersja oficjalna. - Nieoficjalna jest taka, że kluby niekiedy usiłują ich po prostu chronić - mówi były piłkarz Serie A. - Na trybunach za bramkami, gdzie siedzą najbardziej zagorzali kibice, rządzą w skrajnych przypadkach regularne gangi. Kiedy za długo przegrywasz, zaczynają "dyscyplinować" drużynę. Zawodnicy mają kursować między treningiem i domem, nie wolno im nawet wyjść z rodziną do restauracji. Kibice patrolują miasto, zdarza się, że biją nieposłusznych, prześladowane bywają dzieci. Przykre wspomnienia mają także gwiazdy. Jako nastolatek w Brescii po twarzy dostał nawet Andrea Pirlo. Problem nie dotyczy tylko wielkich firm, a całkiem wolny od niego nie jest żaden prowincjonalny klub - kończy mój rozmówca.
I najwięksi nie zawsze są jednak bezpieczni. Kiedy dołujący Milan remisował tydzień temu z Genoą, bywalcy Łuku Południowego (Curva Sud), odpowiednika warszawskiej "żylety" na San Siro, skandowali: "Do zobaczenia pod stadionem, bezwartościowe śmieci", żądając pomeczowego spotkania z piłkarzami, którzy "nie mają pojęcia, czym jest poświęcenie, a na ich miliony ciężko pracujemy my". Piłkarze opuścili stadion późną nocą - kordon policji oddzielał ich od 300-osobowego tłumu, który odpuścił dopiero, gdy wyszła doń dwuosobowa delegacja, Kaká z Christianem Abbiatim, i wysłuchała oskarżeń o niewystarczające zaangażowanie w walkę na boisku.
Więcej w poniedziałkowej " Gazecie Wyborczej" albo w Magazynie Sport.pl Ekstra
W numerze także m.in.:
- Franciszek Smuda, który nie dostanie kluczy do skarbca Wisły Kraków >>
- Justyna Kowalczyk, która przyznaje, że dopiero się rozkręca >>
- Nowy pomysł na sportowca. Czyli wprowadzenie go na giełdę >>