Włoskie ruiny. Czy cokolwiek się zmienia?

W dobie komercjalizacji futbolu podstawowym źródłem przychodów najbogatszych klubów jest nowoczesny stadion tętniący życiem nie tylko podczas spotkań. Olbrzymie problemy z tą kwestią mają Włosi.

18 kwietnia 2007 roku mógł stać się przełomem w tej kwestii. Włosi byli niemal pewni organizacji Euro 2012, co miało stworzyć im okazję do dokonania niezbędnego skoku cywilizacyjnego. Jednak srogo się rozczarowali. - Z całym szacunkiem dla Polski i Ukrainy, ale prezydent, który nie jest w stanie zapewnić Euro dla Włoch w rywalizacji z tymi dwoma krajami musi być zawstydzony pełniąc tę funkcję. Włoski futbol jest obarczony problemami od góry do dołu - w ten sposób superagent Mino Raiola krytykował Giancarlo Abete, prezydenta FIGC (włoskiego związku piłki nożnej), zarzucając mu bierność i brak odpowiedniej pomocy przy budowie nowych stadionów.

To one są w dużej mierze winne powiększającemu się dystansowi między Włochami a innymi ligami europejskimi. Serie A już od jakiegoś czasu ogląda plecy Bundesligi, a zagrożenie rośnie ze strony Francji czy Rosji, organizujących odpowiednio Euro 2016 i Mundial w 2018 roku. Rosnące tam jak grzyby po deszczu nowe obiekty pozwolą klubom z tych państw na maksymalizację zysków i wyprzedzenie podupadającego calcio. Włoskie kluby zarabiają zaledwie 40% tego, co zespoły z innych krajów z prywatnymi stadionami. Każdego roku przekłada się to na wielomilionowe straty. Ogromny potencjał jest bezsensownie i bezpowrotnie marnowany.

Odpływ kibiców

Problem nowy nie jest, istnieje od kilkunastu lat. Większość aren ostatni raz była modernizowana na Mistrzostwa Świata rozegrane w 1990 roku. Niedługo minie 25 lat. Od tego czasu większość stadionów nie była odnawiana w ogóle lub miała za sobą wyłącznie delikatne korekty. Z tego powodu swoim wyglądem zamiast przyciągać straszą, zionąc pustkami podczas kolejnych ligowych weekendów. W sezonie 2011/12 na mecze chodziło średnio niewiele ponad 21 tysięcy ludzi, zaledwie 0,36% populacji Włoch. Pod tym względem Serie A jest 18. w Europie na badanych 50 lig. Powodów jest kilka, to nie tylko przestarzałe stadiony - również spadający poziom sportowy, odpływ największych gwiazd czy stale ciążące nad calcio widmo korupcji - lecz ta przyczyna jest najważniejsza, przechylająca czarę goryczy. Nie bez powodu w poprzednich latach Juventus regularnie zmniejszał pojemność swojego stadionu, a nowa arena ma 40 tys. miejsc, czyli ponad połowę tego, co San Siro czy Stadio Olimpico.

Juventus wzorem

Wszystkie kluby chcą pójść tropem "Starej Damy", która jako pierwsza wybudowała nowy, prywatny stadion i profity z tego tytułu zaczęła zbierać od razu. Świadomość sukcesów sportowych, jakie podążyły za otwarciem Juventus Arena tylko wzmagają chęć posiadania własnej areny. Być może to jest katalizator, impuls, jakiego do zmian potrzebowała włoska piłka.

Utrapienie dla dwóch innych gigantów, Interu i Milanu stanowi San Siro, nie mające w tej chwili zbyt wiele wspólnego z "La Scalą" futbolu. "Nerazzurri" już zaplanowali wyprowadzkę. Nowy stadion na 60-70 tys. miejsc ma powstać do 2016/17 roku nakładem chińskich inwestorów w zamian za 15% udziałów w klubie. Milan przychyla się do pozostania na San Siro, lecz planuje gruntowny remont, do którego prawdopodobnie i tak zostanie zmuszony w związku z wielce prawdopodobną organizacją finału Ligi Mistrzów w 2016 roku.

AS Roma przedstawiła projekt nowego stadionu znajdującego się w odległości 12 km od obecnego. Miałby on pomieścić między 55 a 60 tys. widzów, koszt wyniósłby od 165 do 210 mln euro. Rzymianie mieliby zagrać na nim pierwszy mecz już w drugiej połowie 2016 roku. Claudio Lotito, prezydent lokalnego rywala - Lazio - zapowiada otwarcie nowej areny "Biancocelestich" w przeciągu najbliższych 5 lat, lecz to na razie wyłącznie puste deklaracje, nie poparte żadnymi konkretnymi projektami. Inny zespół z czołówki tabeli, czyli Fiorentina, przed kilkoma laty obawiała się braku możliwości gry na własnym stadionie w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Klub na początku tego roku doszedł do porozumienia z lokalnymi władzami po ponad dwóch latach batalii. Nowy obiekt to wydatek rzędu 150 mln euro, w całości sfinansowany przez zagraniczne konsorcjum, choć nie podano, ile miałby mieć krzesełek.

Napoli i Udinese posiadają podobne problemy w postaci zbyt dużych obiektów oraz bieżni lekkoatletycznej, znacznie obniżającej komfort oglądania spotkań. Neapolitańczycy ogłosili plany wyprowadzki w zeszłym roku, lecz konkretów brak. W Udinese prace mają zacząć się już w marcu - pojemność zostanie zmniejszona z 42 do 25 tys. Trybuny zostaną przybliżone do boiska, zachowana zostanie główna trybuna. Umowa dzierżawy została podpisana aż na 99 lat. Przedstawienie planów budowy zapowiadała Sampdoria. Kwestia ta została jednak zepchnięta na boczny tor wskutek niedawnej śmierci właściciela klubu, Ricardo Garrone.

Symbolem walki i ułomności włoskiego systemu stało się Cagliari. Klub z Sardynii prowadził wojnę z miastem o stadion Sant'Elia, znajdujący się w fatalnym stanie technicznym. Cagliari przeniosło się na niedokończony Is Arenas również budzący wątpliwości ze względów bezpieczeństwa. Władze ligi zabroniły wpuszczania kibiców na wrześniowy mecz z Romą, lecz do nakazu nie zastosował się prezydent klubu, Massimo Cellino. Zapraszał fanów na mecz, który "na pewno się odbędzie". Cagliari zostało ukarane walkowerem 0-3. Grudniowy "domowy" mecz z Juventusem rozegrany został w Parmie, a ostatnie spotkania poprzedniego sezonu Cagliari rozgrywało w oddalonym o 1000 km Trieście. W zeszły czwartek Cellino, burmistrz miasta Quartu (gdzie znajduje się Is Arenas) i kierownik ds. inwestycji publicznych zostali zatrzymani w związku ze sprzeniewierzeniem pieniędzy. Nowy stadion oficjalnie był finansowany ze środków prywatnych, lecz tak naprawdę szły na niego publiczne pieniądze. Jeśli zarzuty się potwierdzą, arenie w najgorszym wypadku grozi zrównanie z ziemią.

Winny system?

Właśnie stosunki między miastami a klubami są jedną z poważniejszych przyczyn takiego, a nie innego stanu włoskich stadionów. - Właścicielami obiektów są władze miasta. W takich warunkach ciężko jest pozyskiwać nowych sponsorów i prowadzić projekty marketingowe z większym rozmachem - mówiła Barbara Berlusconi, członkini zarządu Milanu. Adriano Galliani, dyrektor wykonawczy mediolańskiego klubu podkreślał wyjątkowo korzystne okoliczności, w jakich powstał Juventus Arena. Na wyburzenie starego Delle Alpi i zbudowanie nowego obiektu zgodziła się rada miejska. We Włoszech to wyjątek. Inne miasta nie są chętne w takim stopniu do pomocy, woląc raczej rzucać kłody pod nogi. To one są właścicielami stadionów, więc nie chcą tracić łatwego generatora zysków. Uniezależnienie klubów działałoby wyłącznie na ich szkodę. Tym samym klubom nie zależy na modernizacjach, skoro tylko część dodatkowego zysku trafiałaby na ich konta. Już jakiś czas temu przebąkiwało się o ucieczce Lazio ze Stadio Olimpico. Sytuacja staje się bardziej skomplikowana w Mediolanie, Rzymie, czy Genui, gdzie stadiony dzielą dwie drużyny. W takich wypadkach działania bywają utrudnione przez ilość organów decyzyjnych. By przeprowadzić jakiekolwiek zmiany, obie ekipy oraz miasto muszą dojść do porozumienia. Niejednokrotnie modyfikacje, które posłużyłyby jednym, są wybitnie nie na rękę innym. Nie ma również mowy o wykorzystywaniu w pełni komercyjnych możliwości, co jest podstawą dzisiejszej piłki nożnej.

Lekiem na całe zło miało okazać się "prawo stadionowe", mające przyspieszać wszystkie żmudne, lecz niezbędne prace urzędnicze. Po raz pierwszy miało zostać wprowadzone w październiku 2009 roku. Nie zostało przyjęte do dzisiaj. Tymczasem długi klubów rosną. Jedynie Cagliari przynosi regularne zyski, zdarza się to również w przypadku Lazio, Udinese, Napoli czy Palermo, lecz głównie wskutek emigracji największych gwiazd, takich jak Alexis Sanchez czy Javier Pastore. Z przeprowadzonej w marcu 2012 roku ankiety pośród 107 włoskich klubów tylko 19 nie zanotowało strat w danym roku. Łączny dług wyniósł 2,6 mld euro.

Zmiany we Włoszech postępują, lecz w wybitnie ślimaczym tempie. Niegdyś świątynie futbolu dziś straszą swym wyglądem widzów mogących mieć wrażenie jakby cofnęli się w czasie. Zwykła chirurgia plastyczna i maskowanie niedoskonałości dawno przestały wystarczać. Niezbędna jest poważna operacja. To jedyny sposób w jaki pacjent, czyli włoska piłka, może powrócić do czasów świetności.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.