Liga włoska. Trzęsie Interem, trzęsie Romą

To znów, jak kiedyś, był najważniejszy mecz weekendu, ale z zupełnie innych względów. Podupadli potentaci z Mediolanu i Rzymu zremisowali 0:0, ich trenerzy ocaleli.

W drugiej połowie dekady otwierającej nasze stulecie nie miały w futbolowej lidze włoskiej konkurencji. Inter pięciokrotnie zostawał mistrzem, Roma czterokrotnie wicemistrzem. Oba kluby panowały także w krajowym pucharze.

W minionym sezonie władcy absolutni władzę oddali. Ba, ugrzęźli w poważnych kryzysach. Mediolańczycy prędko zrozumieli, że tytułu w Serie A nie obronią, a potem dali się wybatożyć w Lidze Mistrzów - tam też bronili trofeum - niemieckiemu Schalke, na własnym stadionie przyjmując aż pięć goli. Rzymianie prędko zrozumieli, że w Serie A nie są w stanie nawet zbliżyć się do podium (zajęli szóste miejsce), a w Lidze Mistrzów dali się wybatożyć Szachtarowi Donieck, w dwumeczu przyjmując aż sześć goli. To nie była zwykła abdykacja, to był upadek z tronu prosto do najciemniejszego lochu w królestwie.

Latem w obu klubach wybuchła rewolucja.

Inter wyeksportował snajpera wyborowego Samuela Eto'o, długo zwlekał z wyborem następcy (aż trochę pochopnie wziął Diego Forlana, o czym za chwilę), a przede wszystkim zatrudnił trenera, który nigdy nie pracował w renomowanej firmie i zdawał się mało elastyczny w swoich manewrach taktycznych. Roma natomiast wpadła w ręce pierwszego w Serie A zagranicznego właściciela, nakupowała kilkunastu piłkarzy (głównie zagranicznych, radykalnie odmładzając szatnię), a przede wszystkim zaskoczyła zatrudnieniem trenera - kompletnego żółtodzioba, również przywiązanego do jednego, bardzo oryginalnego stylu gry.

Do Mediolanu zajechał Gian Pier Gasperini - zapamiętały zwolennik anachronicznego, poza Serie A niemal zarzuconego ustawienia z trzema obrońcami. W Rzymie wylądował Luis Enrique - wcześniej szef rezerw Barcelony, rzecz jasna gorący orędownik niepodrabialnej wizji futbolu z Camp Nou.

Obaj, chcąc pozostać wiernymi swoim przekonaniom, sporo ryzykowali. Gasperini wszedł do szatni pełnej zaawansowanych wiekowo bohaterów mnóstwa kampanii, których niełatwo nakłonić do zupełnie nowych idei. Zwłaszcza teraz, po sezonie ciągania ich od ściany do ściany - ostatnio najpierw musieli znosić lodowatego trenerskiego technokratę Rafę Beniteza, a potem ciepłego taktycznego abnegata Leonardo. Luis Enrique chciał natomiast zasiać na rzymskich trawach futbol z całkowicie obcego świata. Co więcej, uprawiać miały go pościągane z najróżniejszych stron świata młokosy.

Powiedzieć, że obu się na razie nie wiedzie, to nic nie powiedzieć.

Piłkarze Interu zaniepokoili fanów już wprawkami sparingowymi - Manchesterowi City ulegli 0:3. Następnie przegrali w Superpucharze Włoch z Milanem 1:2, na inaugurację Serie A w Palermo 3:4 oraz w Lidze Mistrzów z Trabzonsporem 0:1. Tak beznadziejnie nie rozpoczęli sezonu od blisko stu lat. Piłkarze Romy też zaniepokoili już wprawkami sparingowymi - ulegli 0:3 Valencii. Następnie w eliminacjach Ligi Europejskiej ze Slovanem Bratysława (1:1, 0:1) oraz w Serie A z Cagliari 1:2.

Trener mediolańczyków początkowo okazał się fundamentalistą ortodoksyjnie przywiązanym do ukochanego systemu gry i poświęcił dla niego nawet kierującego drużyną Wesleya Sneijdera, najpierw osadzając go w rezerwie (!), a potem wyrzucając na skrzydło, gdzie Holender czuł się jak wybitny architekt przymuszany do udawania Strusia Pędziwiatra. Kiedy jednak Inter przegrał, Gasperini znienacka wrócił do czwórki defensorów, wyrzekając się wszystkiego, nad czym pracował przez całe lato. Chaos. Chaos spotęgowany jeszcze szokującym dla działaczy odkryciem, że ściągniętego właśnie z przytupem Forlana nie wolno zgłosić do LM, bo wcześniej zdążył pobiegać dla Atletico Madryt w eliminacjach Ligi Europejskiej.

Trener rzymian też miał marne widoki na natychmiastowe zwyciężanie, skoro postanowił bezwyjątkowo zerwać z przeszłością i zakładać całkiem

nową futbolową cywilizację.

Też wywołał chaos. Sprowokował konflikt z lokalnym bożkiem Francesco Tottim, szybko stracił asystenta (Ivan de la Pena zrezygnował z powodów osobistych), już po ligowej inauguracji poczuł się zobowiązany do składania publicznej deklaracji, że nie przyssał się do stanowiska i jeśli straci zaufanie zwierzchników, bez wahania się wyniesie.

W sobotę znów Inter z Romą rozegrały bardzo ważny mecz. Bardzo ważny inaczej niż dotąd - obaj trenerzy znaleźli się już pod potworną presją, zwłaszcza Gasperini mógł się spodziewać, że nazajutrz po ewentualnym niepowodzeniu zostanie wystawiony za drzwi.

Eksperymenty trwały jednak nadal. Mediolańczycy wypróbowali kolejne ustawienie - po 3-4-3, 4-3-3 oraz 4-3-1-2 nadszedł czas na 3-4-1-2. Rzymianie wepchnęli na boki obrony podstarzałych pomocników - Simone Perrottę (34 lata) i Rodrigo Taddeia (31). (Luis Enrique najwyraźniej marzy, niczym jego mentor Guardiola, o wystawianiu dziesięciu graczy drugiej linii).

Goście zgodnie z barcelońskim obyczajem dłużej zabawiali się piłką i w ogóle zostawili po sobie lepsze wrażenie, choć przełomu nie było. Skończyło się na 0:0. Szlagier nikogo nie skazał na nieuchronne wylanie z pracy, ale też nikogo nie rozgrzeszył. Obaj trenerzy wciąż nie będą znali dnia ani godziny, zwłaszcza że na razie nie ma powodów oczekiwać nagłej eksplozji formy ich piłkarzy. Bardziej prawdopodobne, iż chaos będzie się wzmagał.

Ciężej ma Gasperini. W sobotę został wygwizdany, gdy odwoływał z boiska Forlana, a wywieszony na trybunach transparent żądał, by drużynę wreszcie oddać w ręce bossa o charyzmie nieodżałowanego na San Siro Jose Mourinho. Rzymianie przynajmniej wydają się wierzyć w idee szefa i powoli stawać drużyną z tożsamością. Zorganizowali nawet uroczystą kolację w mieście, by się zintegrować.

Ale dziś wobec skali wstrząsów w obu klubach całkiem prawdopodobne staje się, że sezon zwieńczy sensacja - ani Inter, ani Roma nie zdołają wepchać się na podium. Czyli nie awansują do Ligi Mistrzów. Nie zdarzyło się to od 1997 roku...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.