Butragueno dla Gazety: Stawiam na Real i Brazylię

W Madrycie głodu sukcesu nie zaspokaja się raz na jakiś czas, ale trzeba to robić codziennie. Jestem pewien, że Real będzie zdobywał tytuły już w najbliższym sezonie - mówi wiceprezes Realu Madryt, Emilio Butragueno.

Dariusz Wołowski: Trzy lata bez sukcesu, tak złego okresu jak teraz Real Madryt nie miał jeszcze w swojej historii.

Emilio Butragueno: To dla nas bardzo trudny czas. Wszędzie zdarzają się kryzysy, ale trzy lata bez jednego choćby trofeum to dla Realu o trzy lata za długo. Nasi fani są przyzwyczajeni do zwycięstw tak bardzo, że nie da im się powiedzieć: "poczekajcie, zbudujemy drużynę i za dwa lata będzie dobrze". U nas to nie przejdzie, drużyna ma być już i już wygrywać. W Madrycie głodu sukcesu nie zaspokaja się raz na jakiś czas, ale trzeba go zaspokajać codziennie. Efektem tych trzech złych lat była rezygnacja prezesa Florentinio Pereza, który zrobił dla Realu więcej niż jakikolwiek szef dla jakiejkolwiek innego klubu w historii piłki.

Stworzył galaktyczną drużynę z Figo, Zidane'em, Ronaldo czy Beckhamem, która zdobyła siedem trofeów i była synonimem tego, co w futbolu najlepsze, ale też wyniosła galaktycznych piłkarzy na wyżyny popularności, na jakich nie był jeszcze żaden inny zespół.

- Perez to przedsiębiorca genialny. Z klubu, który borykał się z kłopotami, stworzył najbardziej dochodowe piłkarskie przedsiębiorstwo. Jakiś czas temu byli u nas pracownicy Harvardu, by przestudiować działalność Pereza i napisać poważną pracę ekonomiczną o jego dokonaniach. To chyba wystarczający dowód, że był w futbolu kimś nadzwyczajnym. Odszedł, zostawiając klub w doskonałej kondycji finansowej, Real wyprzedził Manchester United na liście najbogatszych klubów świata. To daje jego następcom podstawy do przezwyciężenia kryzysu sportowego.

Perez musiał odejść?

- Uznał, że tylko to pozwoli wyjść z kryzysu sportowego. Nowe wybory odbędą się 2 lipca. A potem będą nowe władze i nowy zespół.

Niedawno dziennik "Marca" opublikował na pierwszej stronie zdjęcie ekipy Realu z podpisem, że z tej fotografii w przyszłym sezonie przetrwa w klubie tylko... legendarny Alfredi di Stefano.

- Nikt nie zabroni dziennikarzom wyrażać opinii, tylko że nie zawsze muszą mieć cokolwiek wspólnego z prawdą.

Ale Ronaldo chyba zostanie sprzedany? Jest bez formy, w dodatku cały sezon się skarżył, że kibice na Santiago Bernabeu nie lubią go.

- Ronaldo ma ważny kontrakt z Realem i pewnie będzie grał w nim nadal. Jest bez formy? Ja uważam, że to wciąż najlepszy środkowy napastnik na świecie. Jego problemem w tym sezonie były kontuzje, ale kiedy tylko mógł grać, strzelał gole w każdym meczu. I będzie strzelał.

Roberto Carlos ma propozycję z Chelsea...

- On też ma kontrakt z Realem.

Ale kogoś Real chyba sprzeda, żeby kupić nowych piłkarzy i, tak jak Pan mówił, mieć lepszy zespół.

- O transferach będzie decydował nowy prezes i jego ludzie. Do 2 lipca Real nie będzie sprzedawał ani kupował.

Thierry Henry już Realu nie wzmocni. Przedłużył kontrakt z Arsenalem.

- To z pewnością jeden z najlepszych piłkarzy świata i Real się nim interesował jak każdym tak wielkim graczem. Ale on sam uznał, że jego dom jest w Londynie.

Można za to kupić z Manchesteru Ruuda van Nisterlooya.

- Zapewniam, że wiemy, kogo można kupić, kogo nie, ale jak mówiłem: najpierw wybory, potem transfery.

Jest Pan wiceprezesem klubu, nie chciałby Pan być prezesem?

- Nie. To stanowisko nigdy nie znajdowało się w granicach moich ambicji. Nie będę kandydował.

Ile czasu Real potrzebuje, by mieć drużynę tak silną jak Barcelona?

- Będzie ją miał w najbliższym sezonie. Jak mówiłem: u nas dochodzenie do sukcesów nie może trwać, sukces musi być natychmiast.

W 2000 roku Florentino Perez wygrał wybory, obiecując fanom sprowadzenie Luisa Figo z Barcelony. Pewnie teraz kandydaci na prezesa też będą obiecywać gwiazdy. Czy któryś z nich obieca wyrwanie Barcy Ronaldinho?

- Nie wiem. Ale futbol nauczył mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Perez to udowodnił.

Mówi się, że Real nie będzie już kupował piłkarzy sławnych, ale przede wszystkim pasujących do zespołu.

- Jedno drugiemu nie musi przeszkadzać. Na pewno będą kupowani tacy, którzy wzmocnią drużynę, ale wątpię, żeby byli nieznani.

Barcelona wygrała Ligę Mistrzów, Sevilla Puchar UEFA. To znaczy, że liga hiszpańska jest najlepsza?

- Jest w trójce najlepszych razem z angielską i włoską. We wszystkich trzech grają niemal wszyscy piłkarze zaliczani do najlepszych.

Co Pan powie o finale Champions League Barcelona - Arsenal? Barca wygrała zasłużenie?

- Tak, choć w dzisiejszym futbolu rywalizacja jest tak wielka, że decydują detale, a czasem nawet przypadek. Arsenal szybko stracił bramkarza, ale umiał zareagować i potem długo prowadził 1:0. W drugiej połowie Henry był sam na sam z Valdesem i gdyby strzelił na 2:0, Barca mogłaby już nie odwrócić losów meczu. A przecież na zdrowy rozum Henry raczej powinien strzelić, bo to napastnik wybitny. Zdobywał gole w sytuacjach o niebo trudniejszych.

Kibicom z Madrytu nie jest raczej w smak oglądać triumfy największego rywala?

- Na pewno nie jest im przyjemnie patrzeć na zwycięstwa kogokolwiek poza Realem. A co do Barcelony to rywalizacja między nią i Realem jest rzeczywiście wielka, mimo to robimy, co można, by była fair. Może się czasem zdarzyć coś złego, ale ludzie w Hiszpanii i na świecie muszą wiedzieć, że to przypadek, a nie zła wola kogoś z nas.

Relacje z prezesem Barcelony Joanem Laportą...

- Są dobre.

Ale z jego poprzednikiem Joanem Gaspartem, katalońskim nacjonalistą, były złe.

- O Gasparcie nie będę w ogóle mówił. To przeszłość.

Kto jest dla Pana faworytem mundialu?

- Nie będę oryginalny: Brazylia. Gdy się patrzy na ich potencjał, to aż głowa boli.

No, ale są u nich w składzie gracze, którzy najlepszy okres mają za sobą: Roberto Carlos, Cafu, Ronaldo.

- Ale mają kilku w życiowej formie: Kaka, Ronaldinho, Adriano. A Ronaldo jeśli będzie zdrowy, będzie strzelał gola w każdym meczu. Brazylia ma wszystko, by być mistrzem świata, ale decydują niuanse i jeden słabszy mecz może oznaczać pożegnanie z turniejem i wielkie marzenia pryskają jak bańka mydlana.

Dlaczego na mundialach regularnie pryskają marzenia kibiców Hiszpanii?

- To temat rzeka. Napisano tomy, ale wciąż nie wiemy, gdzie leży przyczyna, że ćwierćfinał jest dla nas granicą piekieł. Pamiętam mundial w Meksyku w 1986 roku, w którym grałem. W 1/8 finału wygraliśmy z rewelacyjną Danią, a ja strzeliłem cztery bramki. Potem powinniśmy dać sobie radę z Belgami i bić się o finał z Argentyną i Maradoną. Mieliśmy w tamtym ćwierćfinale z Belgią przygniatającą przewagę, ale graliśmy nieskutecznie i doszło do karnych. No i w końcu przegraliśmy tę loterię.

Bramkarz Andoni Zubizarreta mówił mi kiedyś, że są drużyny jak Niemcy, Włochy czy Argentyna, które umieją zwyciężać, grając słabo. A Hiszpanie tego nie potrafią. Ponieważ na mundialu zawsze zdarzy się słabszy dzień, to następnego Hiszpanii już w turnieju nie ma.

- Jak mówiłem: teorii jest wiele. Ale to nie teorie są ważne, ale fakty. Oczekujemy, że przekleństwo ćwierćfinału nas opuści w Niemczech. Mamy dobrą drużynę, kilku graczy występuje w Anglii, gdzie uczą się innej piłki i szybko rozwijają. Może to da efekt?

Luis Garcia, Xavi Alonso, Cesc Fabregas. Na którego Pan liczy?

- Na wszystkich, choć dla Fabregasa to nieprawdopodobna sprawa jechać na mistrzostwa świata w wieku 19 lat.

Kto będzie największym rywalem Brazylii?

- Ci co zwykle: Niemcy, Włosi, Argentyńczycy, może Holendrzy.

Niemcy mają słabą drużynę - tak uważa bardzo wielu.

- Ale są gospodarzem, a to bardzo pomaga. Niech pan sobie przypomni Koreę cztery lata temu. Była w półfinale.

Czyli Niemcom pomogą sędziowie?

- Nie, nie o to mi chodzi. Niemcy zajdą wysoko, bo to drużyna bardzo silna fizycznie i mentalnie. Myślę, że ci, którzy mówią: "Niemcy są słabi", szybko ugryzą się w język. Tak jak cztery lata temu, gdy piłkarze niemieccy byli w finale.

Będzie czarny koń? Może Polska?

- Czarny koń będzie. A czy Polska - to nie wiem. W 1974 roku mieliście wielką drużynę z Deyną, Gadochą, Latą, Kasperczakiem. Potem był Boniek i medal w Hiszpanii, który my do dziś pamiętamy. Od lat Polska próbuje zbliżyć się do tego poziomu, na razie bezskutecznie, Ale tamte sukcesy stworzyły w Polsce piłkarską tradycję, a kraje, które mają tradycję, wcześniej czy później do czołówki wracają.

W latach 80. był Pan ulubieńcem Bernabeu, ale Pański Real z Hugo Sanchezem, Sanchisem, Michelem, Martinem Vazquezem nigdy nie wygrał Pucharu Europy. W ogóle klub tak potężny jak Real czekał na triumf w tych rozgrywkach od 1966 do 1998 roku.

- W tamtych czasach w Pucharze Europy grał tylko mistrz Hiszpanii, a nie tak jak teraz cztery drużyny. Ja z Realem grałem w Champions League pięć razy, trzy razy doszliśmy do półfinału. Za pierwszym razem przytrafił się nam katastrofalny mecz w Monachium i po przegranej z Bayernem 1:4 w rewanżu nic nie dało się zrobić. Za drugim razem w 1988 roku wyeliminowaliśmy Napoli z Maradoną, potem broniące tytułu Porto, wreszcie Bayern. W półfinale z PSV Eindhoven mieliśmy kolosalną przewagę w obu meczach, ale oba zremisowaliśmy 1:1 i 0:0. Awans dała im bramka strzelona w Madrycie. Za trzecim razem spotkaliśmy się z Milanem. To był wielki zespół z Gullitem, van Bastenem i Rijkaardem. Poza zasięgiem naszym i wszystkich innych. Pretensje do siebie mam więc tylko za 1988 rok. Do wygrania Pucharu Europy potrzebna jest nie tylko wielka drużyna, ale też łut szczęścia, którego los nam odmówił.

Odszedł Pan z Realu do meksykańskiego klubiku Atletico Celaya. Czego Pan tam szukał, bo przecież nie sławy ani pieniędzy?

- Zdecydowałem, że nie pójdę do innego klubu w Hiszpanii, bo nie chcę grać przeciw Realowi. Było kilka ofert w Europie, ale przyjmując je, mogłem wpaść na Real w pucharach. Miałem propozycje z Japonii i Meksyku. Z żoną, która wtedy była w ciąży, postawiliśmy na Meksyk. Nasze pierwsze dziecko było małe i uznaliśmy, że bariera językowa i kulturowa w Japonii będzie za duża. Celaya to miejsce, gdzie odkryliśmy uroki życia w małym miasteczku. Spędziłem tam trzy najszczęśliwsze lata mojego życia.

Przyjechał Pan do Polski na charytatywny mecz na rzecz dzieci chorych na dystrofię mięśni. Często gra Pan w takich spotkaniach?

- W Realu jest drużyna oldbojów, która gra czasem w meczach charytatywnych. Jest okazja, by spotkać się z dawnymi kolegami, pograć dla przyjemności, bez presji pucharów i tytułów. A poza tym los dał nam zdrowie i dobre życie, to róbmy z niego użytek, na przykład wspierając chorych. No i oczywiście Real musi dbać o swój wizerunek. Wizerunek firmy otwartej na człowieka.

Emilio Butragueno Santos

43-letni wiceprezes Realu Madryt i symbol tego klubu - pięciokrotny mistrz Hiszpanii (1986-1990), zdobywca Pucharu Hiszpanii w 1989 i 1993, Pucharu UEFA w 1985 i 86. W 412 meczach strzelił 217 goli. Dla reprezentacji Hiszpanii zdobył 29 bramek w 69 spotkaniach. 5 lutego 1984 roku Real przegrywał z Cadizem do przerwy 0:2, a potem wszedł debiutant "El Buitre", strzelił dwa gole i asystował przy trzecim. 12 grudnia 1985 zdobył trzy bramki dla Realu w meczu z Anderlechtem 6:1 w Pucharze UEFA (pierwszy mecz 0:3). I tak było aż do 1995 roku. Na zdjęciu udziela wywiadów po meczu z Danią na mundialu w 1986 roku, w którym strzelił cztery gole.

Copyright © Agora SA