Uboga wersja tiki-taki [KOMENTARZ]

Klasyk na Camp Nou jest potwierdzeniem, że nawet jeśli Barcelona nie jest w kryzysie, to bardzo daleko od szczytu możliwości.

Nieprawdopodobna jest wiara, z jaką Sergio Ramos rusza w pole karne rywali Realu. Bez goli stopera era CR7 byłaby być może bardzo uboga. Ronaldo bije strzeleckie rekordy, ale kropkę nad i stawia kapitan. Tak było w Lizbonie i Mediolanie - w dwóch wygranych ostatnio przez Real finałach Ligi Mistrzów.

Na Camp Nou Ramos dokonał swoistego aktu sprawiedliwości. Real grał dobrze, odważnie, to Barcelona nie podjęła walki wręcz. Chciała przechytrzyć Królewskich i była tego bardzo blisko. Katalończycy pokazali jednak, że są bardzo dalecy od formy. To jasne, że gdyby Neymar trafił do siatki na 2:0, zamiast kopać piłkę Panu Bogu w okno, Barcelona by wygrała. Ale Real pokazał tego dnia więcej charakteru. To jest 32. mecz bez porażki drużyny Zinedine'a Zidane'a, ciekawe, czy dobra dyspozycja jesienią da się utrzymać? Kiedy Królewscy bronili Pucharu Europy z Carlo Ancelottim na ławce, też znakomicie zaczęli. Wszystko posypało się wiosną, czyli w najważniejszym momencie.

Barcelona gra dziś bardzo przeciętnie: wolno, jednostajnie. Tak jak w debiutanckim sezonie Luisa Enrique. Ale nie przesadzajmy z porównaniami. Katalończycy mają sporo zmartwień. Sześć punktów straty do Realu, gdzie je odrabiać, jeśli nie w bezpośrednim starciu u siebie w domu?

Barcelona zaprzepaściła szansę, Real swoje umocnił. Jest teraz bardziej zdecydowanym faworytem do mistrzostwa niż przed klasykiem. Królewscy nie grają wielkiej piłki, ale bardzo skuteczną. W Barcelonie nie ma dziś piłkarza w formie zbliżonej do Luki Modricia. Sergio Busquets zagrał w klasyku dobrze, ale od początku sezonu ma poważne luki w koncentracji.

Real wierzył w swoje atuty, Barcelona zbyt dużo kalkulowała. Tak jest wtedy, gdy w gwiazdach z Katalonii pojawia się wątpliwość. Gospodarze próbowali oddać Realowi piłkę, żerować na jego błędach - czyli robić wszystko, co teoretycznie nie leży w ich naturze. To nie znaczy, że tego, co zobaczyliśmy na Camp Nou w wykonaniu drużyny Luisa Enrique, nie da się nazwać tiki-taką, ale zobaczyliśmy jej bardzo uproszczoną wersję, wręcz ubogą.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.