Liga hiszpańska bez El Clasico?

Niedzielny sukces partii separatystycznych w wyborach do parlamentu katalońskiego sprawia, że wizja oddzielenia się od Hiszpanii staje się bardziej realna. Czy to zwiastuje, że FC Barcelona opuści ligę hiszpańską i ponad stuletnia rywalizacja z Realem Madryt dobiegnie końca?

- Czy mogę sobie wyobrazić Primera Division bez Barcelony? - zastanawiał się niedawno trener Katalończyków Luis Enrique. - Mogę sobie wyobrazić wszystko - odpowiedział. W niedzielę, w dniu katalońskich wyborów już o 9 rano był przy urnie, oddał głos, a potem pochwalił się tym na Twitterze z dopiskiem: "Niech żyje Katalonia". Wieczorem do urny z wielką pompą przybył jego piłkarz Gerard Pique z synem, ale bez Shakiry. Na listach partii separatystycznych widniało nazwisko Pepa Guardioli, poprzednika Enrique, dziś szkoleniowca Bayernu, który otwarcie i zdecydowanie działa na rzecz niepodległości regionu. - Wcześniej, czy później do tego dojdzie - mówi. On głosował w konsulacie w Monachium.

Luis Enrique nie jest Katalończykiem, urodził się w Gijon, ale z Barceloną związał się w 1996 roku po transferze z Realu Madryt. Gdy dwa lata później robiłem z nim wywiad dla "Wyborczej" nie miał wątpliwości, że rywalizacja dwóch największych hiszpańskich klubów jest sprężyną napędową tamtejszego futbolu. Bez tego wyścigu piłka hiszpańska tak ligowa, jak reprezentacyjna nie byłaby na europejskim szczycie. "Barca vs Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć" - znamienny jest tytuł książki dziennikarza Alfredo Relano. Ukazała się właśnie po polsku i opisuje dzieje tego frapującego wyścigu.

Barca i Real nie mogą bez siebie żyć, ale czy będą zmuszone? Wielu ludzi przestrzega, że nie będzie wyjścia. W niedzielę dowodzone przez prezydenta Katalonii Artura Masa partie separatystyczne zdobyły 48 proc głosów i aż 72 miejsca w 135-osobowym parlamencie Katalonii. Natychmiast ogłosiły, że w 18 miesięcy doprowadzą do skutku odłączenie się Katalonii od Hiszpanii. Władze w Madrycie odpowiadają, że będzie to nielegalne, sprzeczne z konstytucją. Javier Solana, były sekretarz generalny Rady Unii Europejskiej przestrzegł, że jeśli Katalonia odłączy się od Hiszpanii w sposób niezgodny z prawem, znajdzie się poza Unią Europejską.

- Gdyby Katalonia odłączyła się od Hiszpanii, Barcelona nie mogłaby grać w lidze hiszpańskiej. Zabrania tego ustawa o sporcie - mówi Javier Tebas, szef hiszpańskiej ligi zawodowej. To samo dodaje tamtejszy minister sportu Miguel Cardenal, który zarzucił Guardioli manipulacje i nie bez racji. Pep wsparł platformę "Guanyarem" (zwyciężymy) która miała popierać sportowców katalońskich, ale bez mieszania się w politykę, tymczasem kilka gwiazd (Joan Capdevila, Alex Coretja, Gervasio Deferr, Marc Coma, Raul Tamudo) się z niej wypisało, bo prowadziła ostrą kampanię na rzecz uniezależnienia sportu katalońskiego od hiszpańskiego.

Sprawa nie jest łatwa. Każda strona ma swój interes. Prawdę mówią, czy straszą Tebas i Cardenal? Jak wiadomo przepisy i ustawy da się zmieniać. Po separacji Barcę do gry w La Liga musiałby dopuścić parlament hiszpański.

O ile w polityce można się zastanawiać nad skutkami rozłamu, o tyle w sporcie stracą wszyscy. La Liga bez Barcelona będzie gorsza i biedniejsza, ale i klub z Katalonii nie poradzi sobie bez rywalizacji z Realem, Atletico, Athletic, czy Sevillą.

To da przeliczyć na pieniądze. Cardenal ostrzega, że w kraju mającym 8 mln mieszkańców Barcelona musiałaby oprzeć się na wychowankach, nie stać jej będzie na takie transfery jak Luisa Suareza, czy Neymara. A to sprawi, że wcześniej lub później klub stanie się tym, czym dziś jest Celtic w Szkocji, lub w Holandii Ajax, dla których awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów to szczyt marzeń. Co więcej nie będzie stać Barcy na utrzymanie takich gwiazd jak wychowani w miejscowej szkółce La Masia Leo Messi (najwyżej opłacany piłkarz świata), Andres Iniesta, czy Gerard Pique.

Separatyści twierdzą, że ich przeciwnicy straszą hiobowymi wizjami chroniąc własny interes. Nikt nie chce przecież mordować kury znoszącej złote jajka, a tak można traktować El Clasico przyciągające uwagę całego świata. O tym, że biznes potrafi godzić nawet śmiertelnych wrogów przekonuje latami utrzymywany wspólny front szefów obu klubów wobec sprzedaży praw do pokazywania ligi w telewizji. W Anglii, Niemczech, Włoszech, Francji sprzedają je władze ligi, dzieląc pieniądze między wszystkie kluby. W Hiszpanii każdy klub sprzedaje osobno (co dopiero ma się zmienić), bo Barcelona i Real, które dostawały po 150 mln euro za sezon nie chciały dzielić się z rywalami. Wspólna kasa to było dla nich mniej kasy. Także dlatego obaj hiszpańscy giganci należą do trójki najbogatszych na świecie (Real jest pierwszy z rocznymi przychodami 660 mln, Barcelona trzecia 607).

Wszystko zaczęło się od tego, że Real założył Katalończyk Carlos Padros, który z rodzicami przeniósł się do Madrytu, a pierwszym prezesem klubu był jego brat Juan. To właśnie Carlos wpadł na pomysł, by z okazji 16. urodzin Alfonsa XIII (tym samym stawał się on królem Hiszpanii) urządzić uświetniający fiesty koronacyjne turniej piłkarski. W nim 13 maja 1902 roku Barcelona i Real spotkały się po raz pierwszy. Goście wygrali 3:1. To był początek futbolowej wojny stulecia, która przyćmiła inne rywalizacje w piłce nożnej. Już dwa lata wcześniej, czyli w 1900 roku powstały pierwsze rozgrywki na terenie Hiszpanii, właśnie w Katalonii, które zostały nazwane potem Pucharem Katalonii i aż do 1929 roku, czyli do powstania ligi krajowej były kwalifikacjami do Pucharu Hiszpanii. Puchar Katalonii cieszył się w tamtych latach wielkim prestiżem i zainteresowaniem, dziś nie sposób sobie tego jednak wyobrazić. W regionie liczącym niespełna 8 mln mieszkańców są tylko dwa kluby grające w Primera Division: Espanyol i Barcelona. Co więcej w całej historii ligi hiszpańskiej w najwyższej klasie grało tylko 5 innych klubów z Katalonii: Sabadell, Gimnastic, Europa, Lleida i nieistniejący już Condal. Dziennik "Marca" zrobił symulację dzisiejszej ligi katalońskiej: żeby składała się z 20 drużyn musiałyby w niej grać obecne kluby II, III, a nawet IV ligi hiszpańskiej. Co pokazuje, że nie tylko mająca światowe aspiracje Barcelona, ale nawet Espanyol mogłyby ugotować się we własnym sosie.

Ale szefowie Barcelony mają związane ręce. Klub jest od 100 lat symbolem Katalonii, nie może się teraz raptem wypowiedzieć przeciw odłączeniu od Hiszpanii, choćby ekonomicznie miał na tym bardzo stracić. Prezes Jose Maria Bartomeu ogłosił polityczną neutralność. Więcej zrobić nie mógł.

Nikt nie chce rozpadu Primera Division, choć nie wykluczone, że stanie się ona konsekwencją rozpadu Hiszpanii. Czysta futurologia? - Nikt z nas nie wie, co będzie. Władze Barcelony chciałyby zostać w Primera Division ze względów sportowych i ekonomicznych, tak jest najlepiej dla klubu. Ale mają związane ręce, zależą od polityków - mówi Paco Aguilar, dziennikarz katalońskiego "El Mundi Deportivo".

- Nie dotyczy to zresztą tylko futbolu, ale także piłki ręcznej, koszykówki i wielu innych dyscyplin, w tym olimpijskich. Zamknięcie się w Katalonii oznaczałoby dla nich izolację, stratę w sensie sportowym i finansowym. Dla Barcy najlepsze byłaby powstanie ligi europejskiej, ale do tego daleka droga - kończy.

Zobacz wideo

Cristiano Ronaldo spotyka się z aktorką znaną z "Młodości"? [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA