Słodycz Zemsty

Atletico mści się za przegrany finał Champions League i z każdym meczem porażki Realu są bardziej bezapelacyjne. Ale "Królewscy" i tak pozostają faworytem ligi - pisze Dariusz Wołowski, autor bloga "W polu karnym".

"Piękna historia gwałtu" - tytuł w dzienniku "El Pais" najdokładniej oddaje to, co się działo w sobotnich derbach Madrytu. Po przegranym finale w Lizbonie Diego Simeone nie opuścił bezradnie rąk, ale w swoim stylu poprzysiągł zemstę. Zemsta jest słodka, efektowna, jak efektowny był obraz graczy Atletico tańczących w sobotę między gwiazdami innej galaktyki. Wygrał ten, kto mocniej pragnął się uczyć, kto nie zgrzeszył pychą i samozadowoleniem. Carlo Ancelotti stał się zakładnikiem sposobu gry Realu (obowiązkowe 4-3-3), bo przecież jak sam ostatnio powiedział Bale, Benzema i Cristiano muszą grać zawsze.

Problem polega na tym, że ktoś musi podać im piłkę. Kto, jeśli Atletico posiadało tak przygniatającą przewagę w drugiej linii? W dotychczasowych derbach Madrytu, w których zespół Simeone rywalizuje jak równy z równym z drużynami Jose Mourinho i Carlo Ancelottiego jeszcze nigdy jego przewaga nie była tak przygniatająca jak w sobotę. Dotąd "Colchoneros" grali efektywnie, ale chociaż brzydko. Bywało, że przesadzali z ostrością. Wczoraj zdominowali mecz do tego stopnia, że zawładnęli bezdyskusyjnie nawet tym, co piękne. Realu nie było, ktoś w Hiszpanii napisał, że pomylił godziny i na Vicente Calderon nie dojechał. A gdy dojechał spóźniony, to do strefy wywiadów, by prosić o przebaczenie swoich kibiców. Ci wygwizdali drużynę gwiazd, przypominając im, że trzeba mieć trochę charakteru.

Trudno było przypuszczać, że fani Atletico doczekają takiej serii: sześć meczów z Realem, cztery zwycięstwa i dwa "zwycięskie" remisy. Ancelotti liczy na reakcję swoich piłkarzy, ale sam też musi zareagować. Bo pojedynek na trenerskie pomysły niebezpiecznie przechyla się na korzyść Simeone. Real wygląda na tle Atletico jak zbieranina bez cienia ochoty do gry.

Trzeba jednak zachować przytomność umysłu. "Królewscy" wciąż są liderem i faworytem w wyścigu po tytuł. W Priemera Division wciąż za mało gra drużyn, które potrafiły dumnie "Królewskim" spojrzeć w oczy. Atletico to umie, ale reszta? W środę na Santiago Bernabeu jak na ścięcie przyjechała Sevilla. Nie grał Ronaldo, Real stracił Ramosa i Jamesa, widać było, że jest daleki od szczytu formy, ale gracze tak renomowanego szkoleniowca jak Unai Emery nie mieli dość odwagi, by z tego skorzystać. "Królewskim" pozostają dwa mecze z rywalami, którzy będą mieli czelność myśleć o zwycięstwie: z Barceloną na Camp Nou i na Santiago Bernabeu z Valencią. Dla reszty Real i tak jest poza zasięgiem.

Gdyby o tytule miały decydować derby Madrytu, "Królewscy" mogliby już wywiesić białą flagę? Z punktu widzenia prestiżu, to dla Ronaldo i reszty bardzo bolesne. Nawet z luksusowych rezydencji La Finca trzeba się czasem ruszyć. W dodatku Arbeloa i Simeone to przecież sąsiedzi.

Cristiano Ronaldo ma 30 lat! Zobacz jak się zmieniał [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA