Atletico Madryt: wojsko sierżanta Ortegi

On trenuje ciała, żeby Diego Simeone mógł trenować głowy. Nawet z Fernando Torresa robi znowu atletę. Ze wszystkich bohaterów Atletico Oscar Ortega jest najbardziej zapomniany. Ale bez niego takie zwycięstwa jak 4:0 z Realem nie mogłyby się zdarzyć.

Już dziesięć minut po rozbiciu Realu piłkarze Atletico byli z powrotem na boisku. Tym razem, żeby świętować z kibicami. Choć gdyby mieli zagrać od razu jeszcze jeden mecz, to pewnie też daliby radę. Bo Atletico Diego Simeone jest pod jednym względem jak Barcelona z czasów Guardioli czy Bayern z czasów Heynckesa: mimo ciągłych przyspieszeń paliwo w tym baku rzadko się kończy. Właściwie mogliby się nazywać Atletismo Madryt, od lekkoatletyki: z sekcją skoków (Diego Godin, Miranda), biegów krótkich (na czele Antoine Griezmann, a wkrótce może znów Fernando Torres), średnich (Juanfran i inni), a ostatnio nawet rzutów (Arda Turan i jego but). I z dziesięcioboistą Mario Mandżukiciem w ataku.

Młot, który miażdży

W sobotę nękali Real w każdy możliwy sposób. Byli, jak ich kiedyś nazwał ówczesny trener Malagi Joaquin Caparros, "młotem, który cię miażdży". Ale mogli to zrobić, bo mieli zapas paliwa, który pozwalał nie zdejmować nogi z gazu od początku (gole na 1:0 i 2:0 w pierwszych 20 minutach), aż do końca (na 4:0 w 89.). A przecież Atletico właśnie skończyło najbardziej morderczą ścieżkę zdrowia, jaką można sobie wyobrazić w hiszpańskim futbolu: od 7 stycznia do 7 lutego piłkarze Simeone zagrali dziewięć meczów, w tym aż sześć z Barceloną i Realem. Po trzy z każdym z tych rywali, w lidze i Pucharze Króla. I o ile spotkania z Barceloną kończyły się rozczarowaniami, to Real wyeliminowali z pucharu, a po sobotnim meczu w lidze zostawili wrażenie, że dopiero się rozpędzają. Było tak, jak piłkarzom Atletico powtarza na rozgrzewkach profe Ortega: Trzeba twardo, trzeba razem, trzeba zabijać, trzeba na zero z tyłu, bo gola zawsze jakoś strzelimy.

Karnawał we krwi, Penarol w sercu

Profe Ortega, czyli Oscar Ezequiel Ortega del Rio, to drobny i lekko egzaltowany Urugwajczyk, specjalista od przygotowania fizycznego. Urodzony 56 lat temu w Montevideo, z karnawałem we krwi, jak o sobie mówi, i Penarolem w sercu. Najniższy, najstarszy wiekiem i najmłodszy duchem w sztabie Atletico. To jego widać podczas rozgrzewek przed meczami, jak prowadzi oddział żołnierzy Simeone, dyktując tempo, korygując ćwiczenia i przypominając najważniejsze rozkazy. A na treningach układa im tory przeszkód, wymyśla ćwiczenia ze specjalnymi taśmami, wielkimi piłkami, gumowymi półkulami. Na przemian żartuje i trzyma w ryzach. I powtarza: trzeba podnosić hantle, żeby potem móc podnieść trofea.

Więcej niż pan od wuefu

To, co robi w Atletico, przypomina, że kiedyś, w czasach Pelego, to Ameryka Południowa miała najlepszych na świecie specjalistów od przygotowania fizycznego. W sztabie Simeone jest kimś więcej niż panem od wuefu. Tam nie ma hierarchii, Simeone, Ortega i German Burgos dzielą się władzą. - Właściwie to głównie Ortega prowadzi treningi, a Simeone jest obserwatorem, bardzo uważnym. Najczęściej go słychać przy stałych fragmentach gry, wtedy też wkracza Burgos. Simeone podkreśla, że sukcesy Atletico to zasługa całego sztabu i nie ma w tym żadnej kurtuazji. W Ameryce Łacińskiej takie dzielenie się władzą z asystentami jest naturalne. Manuel Pellegrini też ma wiernego współpracownika, Rubena Cousillasa, któremu ufa bezgranicznie, zabiera go ze sobą do kolejnych klubów. Javier Aguirre miał Mario Carrillo, który odpowiadał za taktykę - mówił mi swego czas hiszpański Kibu Vicuna, asystent Jana Urbana, z którym byli razem na stażu w Atletico.

Tylko bez łokci!

Ortega mówi, że nie da się rozdzielić ćwiczenia kondycji od pracy nad techniką i taktyką. A raczej - oddzielić się da, tylko to zupełnie nie ma sensu. Bo w futbolu nic nie zyskasz dzięki temu, że twoi piłkarze przebiegną łącznie w meczu 200 kilometrów. Albo wymienią tysiąc podań. Zyskasz dopiero, gdy to mądrze uśrednisz i połączysz. Dlatego on jest ze szkoły zintegrowanego, urozmaiconego treningu. - Nie mówię, że moje podejście jest najlepsze. Ono jest po prostu najlepsze dla mnie - mówi. W Atletico każdy tydzień treningu musi się różnić od poprzedniego. Każde ćwiczenie ma w jakiś sposób odtwarzać sytuacje meczowe, kodować piłkarzom wzory zachowań, by robili jak najmniej błędów wtedy, gdy zmęczenie zaburza koncentrację. Nie zawsze muszą to być ćwiczenia z piłką, ale zawsze muszą ćwiczyć odruchy, które się przydadzą w meczu. Przed sobotnim meczem w Madrycie na torze przeszkód ułożonym przez Ortegę były też materace, żeby piłkarze, ćwicząc uderzenia głową, kodowali sobie brak lęku przed lądowaniem, by to robili bardziej przebojowo. A na końcu czekały nadmuchiwane manekiny, które trzeba było atakować jak rywali. - Tylko bez wystawiania rąk, bez łokci! Bo potem znów będzie, że jesteśmy brutalni - instruował Ortega. On ich nasącza tym urugwajskim podejściem: my przeciw wszystkim, my, choć mali, damy radę gigantom. Enric Gonzalez z "El Mundo" opisał niedawno Atletico jako Urugwajczyków Europy, jako "cud po urugwajsku".

Trening w kwadracie

Ortega z Urugwaju wyjechał już jako 21-latek, pracował w Argentynie, Meksyku, Chile, Japonii, w kilku klubach Hiszpanii. Ale jeszcze w ojczyźnie dorabiał sobie jako instruktor rugby w Colegio Britanico. I z rugby przeniósł wiele elementów, które sztab Atletico wykorzystuje w grze defensywnej. Wykorzystali między innymi pomysł ćwiczenia na małych kwadratach, odtwarzających różne części boiska i typowe dla nich sytuacje meczowe, pojedynki. Po wcześniejszej analizie, w którym kwadracie boiska najmądrzej jest założyć pressing, w którym jak atakować wślizgami. Pilnują piłkarzy, by trzymali się jak najbliżej siebie, zatykali każdą lukę, działali wspólnie. Obrona to ich podstawa, w tej drużynie nikt niczego nie robi na własną rękę. - Ja nie umiem trenować indywidualnie, ja umiem trenować tylko całą drużynę - mówił swego czasu Simeone. On może nie umieć, bo od indywidualnego podejścia jest Ortega. On analizuje dane każdego piłkarza i dobiera obciążenia, zbiera dane z nadajników GPS, zamęcza piłkarzy kontrolami moczu. Po treningach siadają z Simeone i sprawdzają: kto nie dał z siebie wszystkiego i z jakiego powodu.

Mandżukić: - Nasz maestro jest najlepszy na świecie

Nowych piłkarzy trener oddaje w ręce sierżanta Ortegi, by ich zapędził do takiej pracy, jakiej się wymaga w Atletico. Alessio Cerci nie chciał zbijać wagi według planu, marudził, więc już go w Atletico nie ma. A Antoine Griezmann z pokorą przyjął plan, że będzie wprowadzany stopniowo, że stanie się pełnoprawnym członkiem drużyny, dopiero gdy profe Ortega zmieni go fizycznie z chłopaka w mężczyznę. I teraz szaleje w ataku razem z Mandżukiciem. - O maestro z Urugwaju słyszałem jeszcze przed przyjściem do Madrytu, że jest najlepszy na świecie. A teraz się o tym przekonuję. Wielu ćwiczeń nigdy wcześniej nie widziałem - mówi Mandżukić.

Teraz Ortega odbudowuje Fernando Torresa. Nazywa go "największym talentem ruchowym, z jakim miałem do czynienia". A zna go dobrze. W Atletico pracował wcześniej już dwa razy, m.in. w 2001, gdy Fernando debiutował w pierwszej drużynie. - Jego bieg to dzieło sztuki. Po nim nie widać żadnego wysiłku. Prosił mnie wtedy: niech pan ze mną popracuje nad wytrzymałością. A ja mu mówiłem: żadnej wytrzymałości, musimy pilnować tego daru dynamiki, który masz - wspomina Ortega.

Dzwoni Simeone: - Chcę cię mieć w sztabie

Podczas pierwszego pobytu w Atletico poznał Torresa, podczas drugiego - tego, który zmienił jego karierę: Simeone. Wtedy - w 2004 - Diego był jeszcze piłkarzem. Ortega był asystentem Gregorio Manzano (wcześniej w Hiszpanii pracował też w Sevilli i Realu Saragossa), z którym razem odeszli z Atletico do Malagi. Ale tam Urugwajczyka uznano za głównego winnego złej passy drużyny i współpraca szybko się skończyła. A w 2006 zadzwonił zaczynający trenerską karierę Simeone i powiedział: chcę cię mieć w swoim sztabie, przyleć do Argentyny. I od Racingu Avellaneda po Atletico już w każdym kolejnym klubie Simeone byli razem. - Jedna z najlepszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały, to szansa pracy z nim już na początku trenerskiej kariery - mówi o Ortedze Simeone. A Ortega o Simeone, że jako piłkarz był sportowym zwierzęciem, nieustępliwym, cały czas zwoływał zebrania, żeby wyjaśniać spory i żeby wyszło na jego. Teraz, jako trener, jest bardziej wyrozumiały. Tylko lenistwa nie wybacza.

Lepiej stracić pieniądze niż czas na przygotowania

- My gramy intensywnie. Inaczej nie umiemy. Wysiłek nie podlega u mnie negocjacjom - tłumaczy Simeone. - Okres przygotowawczy nie podlega negocjacjom - dopowiada Ortega. Najważniejsze są dla niego te pierwsze dwa tygodnie zgrupowania, które przygotowują piłkarzy na wysiłek całego sezonu. Atletico odrzucało ostatniego lata lukratywne propozycje tournee i sparingów, byle sobie tylko nie zaburzyć cyklu zgrupowań. Ortega jest odpowiedzialny za zaplanowanie obciążeń na cały sezon i jeśli mu trener nie zagwarantuje czasu na dobre przygotowania, to się tak bawić nie będzie. Przed obecnym sezonem ustalili, że piłkarzy trzeba tym razem przygotować na wygranie Superpucharu Hiszpanii, na dotarcie w Lidze Mistrzów do 1/8 finału i zajęcie w lidze miejsca dającego awans do LM bez eliminacji. A w lutym przeanalizują, co jeszcze mogą osiągnąć. Przyszedł luty: Superpuchar i 1/8 finału LM mają, odpowiednie miejsce w tabeli na razie też. I najwyższe od 1987 roku zwycięstwo nad Realem. A teraz - do ataku.

Czy polscy sportowcy piszą wierze? [POEZJA Z TWITTERA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.