Primera Division. Messi rządzi Barceloną tylko na boisku?

Przeobrażona Barcelona pokonała Atletico w dość osobliwym stylu, kontrolując grę nie tylko przez posiadanie piłki, ale i kontrataki. Luis Enrique znalazł klucz do drzwi zatrzaśniętych na siedem spustów przed jego poprzednikiem - pisze na blogu Dariusz Wołowski, dziennikarz Sport.pl

Hiszpańska prasa napisała, że w niedzielny wieczór drużyny Diego Simeone na Camp Nou nie można było poznać. Atletico przegrało, znacznie większą niespodzianką było jednak to, że nie zagrażało bramce Claudio Bravo nawet po stałych fragmentach gry. Gdyby nie rzut karny podarowany przez arbitra, mistrz Hiszpanii nie zdobyłby gola i nie miałby na to praktycznie szansy. W takich przypadkach nigdy nie wiadomo do końca, czy to Atletico atakowało tak niemrawo, czy też Barcelona broniła tak dobrze.

Katalończycy wyciągnęli wnioski z bolesnej lekcji ubiegłego sezonu, gdy rywal z Calderon odebrał im szansę na odegranie roli w Champions League i mistrzostwo Hiszpanii. Barca nie pchała się środkiem, nie ustawiła ataku pozycyjnego 30 m od bramki gości. Nie utopiła w podbramkowym ścisku i chaosie atutów swoich wybitnych napastników. Katalończycy rozciągnęli grę na całe boisko, by dać miejsce Suarezowi, Messiemu, a może przede wszystkim Neymarowi - najlepszemu aktorowi tego wieczoru na Camp Nou.

Miano najbardziej efektywnego gracza trzeba jednak znów przyznać Messiemu. Miał udział przy trzech golach, zaczął od asysty drugiego stopnia, potem pierwszego, przy bramce, której być nie powinno. Argentyńczyk przejął piłkę ręką w środku boiska, potem popędził na bramkę i wyłożył ją Suarezowi. Bezdyskusyjnie powrót do roli skrzydłowego służy jednak Messiemu, na skrzydle bierze większy udział w grze, a gole zdobywają inni. Leo tkwiący na środku ataku Barcy stał się już za mało zaskakujący i nieprzewidywalny.

Barcelona pokazała, że jest w stanie grać inaczej, choć z poszanowaniem swojego stylu. Czy to zmiana głębsza, trwalsza, czy tylko uprzykrzony rywal z Vicente Calderon zmusił Katalończyków do tak ciekawych przepoczważeń? Mając miejsce do gry, Neymar przypominał wreszcie siebie w tej lepszej wersji, gdy zakłada koszulkę reprezentacji Brazylii. Jego akcje rozbijały, rozrywały obronę, a nie grzęzły w tłoku ciał rywali w bezpiecznej odległości od bramki.

Być może największe zwycięstwo Barcy niedzielnego wieczoru polegało na odpowiednim gospodarowaniu motywacją i chęciami. Katalończycy nie ulękli się walki wręcz, nie udawali pokrzywdzonych artystów, którym silniejszy przeciwnik wchodzi na odciski. Brutalnie zaatakowany Neymar ani przez chwilę nie pomyślał o zmianie. Widać było, że nie tylko Enrique, ale każdy gracz Barcy wyciągnął wnioski z porażek. Messi zdobył wczoraj bramkę na 3:1 w 87. min. Zabrakło trzech, by zaliczył ósmy kolejny mecz przeciw Atletico bez bramki, wyrównując swój niechlubny wynik ze starć z Chelsea. Nie ma innych drużyn na świecie, które potrafiłyby zneutralizować Argentyńczyka do tego stopnia.

Najważniejsze jest jednak to, że ciężkie chmury nad Barceloną zostały rozwiane chociaż na chwilę. Messi wystąpił w TV Barca, dementując informacje rozpowszechniane w katalońskich i hiszpańskich mediach przed starciem z Atletico. Stwierdził, że nie żądał odejścia Luisa Enrique ani nie stawiał prezesowi żadnego innego ultimatum, nie ma też zamiaru odchodzić do Chelsea czy City, ale grać nadal na chwałę Barcy. - Potraktowano mnie, jakbym trząsł całym klubem, a ja jestem tylko jednym z piłkarzy - powiedział. Żalił się, że medialny atak na niego został przypuszczony z Katalonii, przez dziennikarzy podających się za ludzi sprzyjających klubowi. Tym razem więc nie była to ofensywa Madrytu, ale klasyczny przypadek wojny domowej. Zwycięstwo nad Atletico złagodziło jej intensywność. Na dłużej, czy tylko do najbliższej porażki?

Podyskutuj z autorem na jego blogu >>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.