Nuno Herlander Simoes Espirito Santo, czyli po prostu Nuno, to jeden z tych szkoleniowców, którzy dokonują zasiewu na wypalonej ziemi, by w cudowny sposób wyrosło z niej coś pięknego. Tak jak Juergen Klopp w Dortmundzie, lub Diego Simeone w Madrycie. Póki co to tylko pobożne życzenie fanów Valencii dostrzegających w portugalskim szkoleniowcu tego, który wyciągnie zespół z notorycznych problemów. Zbliża się czas, gdy na drzewach wzdłuż głównych ulic Walencji zaczną dojrzewać mandarynki, sprawiając rajskie wrażenie na przyjezdnych.
Pasja do piłki w tym rejonie Hiszpanii sprowadziła na największy klub najpierw wzlot ponad stan, a potem równie bolesny upadek. Za dwa finały Champions League (2000, 2001), za zwycięstwo w Pucharze UEFA (2004), za dwa ostatnie mistrzostwa Hiszpanii (2002, 2004) trzeba było zapłacić cenę wysoką - od kilku lat pogrążony w chaosie klub balansował na krawędzi. Wybawieniem z finansowej zapaści miał być nowy stadion Mestalla. Gdy byłem tam dwa lata temu, niedokończona konstrukcja, którą nie interesował się nikt prócz hulającego wiatru, była najsmutniejszym miejscem w mieście.
Fani Valencii mieli serdecznie dość. Dlatego tak mocno naciskali na władze miasta i dzierżące los klubu banki, by sprzedały go Peterowi Limowi, jednemu z dziesięciu najbogatszych ludzi w Singapurze. Nie obiecywał wielkich transferów, ale dokończenie stadionu, dzięki czemu klub ma szansę stanąć na nogi.
Letniej rewolucji w kadrze dokonał Francisco Rufete, kiedyś błyskotliwy skrzydłowy z czasów, gdy Valencia ogrywała Legię w Pucharze UEFA (1:1 i 6:1). - Nie będziemy działać jak klub bogaty - zastrzegł i rzeczywiście na Mestalla nie sprowadzał zawodników o głośnych nazwiskach. Wyjątkiem był Alvaro Negredo wypożyczony z City w końcówce okna transferowego jak wisienka na torcie. Klub miał być odbudowywany powoli, rozsądnie, na miarę swoich możliwości, by życie ponad stan, takie jak przed dekadą, nie zrujnowało jego przyszłości.
Negredo nie zagrał jeszcze ani razu - wciąż się leczy. I nikt przesadnie za nim nie tęskni. Wychowanek Paco Alcacer, który miał ofertę z Barcelony, zdobywał gole w każdym z czterech ostatnich meczów. Valencia miała być gotowa na drugą połowę sezonu, by zawalczyć o miejsce w Lidze Mistrzów. Powrót do niej, będzie kolejnym zastrzykiem finansów i optymizmu. Żaden z dużych hiszpańskich klubów nie wycierpiał w ostatnich latach więcej.
Espirito Santo znaczy Duch Święty, to nie powód, dla którego zatrudniono Nuno jako trenera. Ale działa fenomenalnie. Zaczął od remisu na Ramon Sanchez Pizjuan, gdzie Valencia w dziesiątkę uratowała remis z Sevillą. Potem nastąpiła seria zwycięstw, z tym wczorajszym nad Cordobą, dającym pozycję na szczycie. Klub z Mestalla nie był liderem La Liga od czterech lat.
Entuzjazm fanów jest proporcjonalny do gry zespołu. - Kiedy usłyszałem Mestalla przed meczem z Cordobą, wiedziałem, że nasi kibice sami wygrają ten mecz - mówił wzruszony Nuno. Remis Barcelony w Maladze postawił zespół z Mestalla przed szansą zajęcia pozycji lidera, pod warunkiem, że wygra 3:0. I wygrał dokładnie tyle, ile było trzeba.
Trzy zespoły Valencia, Barcelona i Sevilla mają po 13 pkt. Trener Sevilli Unai Emery pytany o znakomitą grę drużyny wyznał, że on na razie w ogóle nie spojrzał w tabelę. Jest na to za wcześnie. Musiał mieć jednak frajdę z ostatniego zwycięstwa nad Realem Sociedad. Wyrzucony przez trenera Barcelony Luisa Enrique Gerard Deulofeu zdobył wspaniałego gola dla Sevilli uderzeniem z woleja, w kolejce, w której Katalończycy nie oddali celnego strzału na bramkę Malagi.
Dziennik "Marca" zawiadomił Europę o powstaniu ligi pięciorga. Wiadomo, że Hiszpanie, choć ich liga we wszystkich rankingach zajmuje pozycję numer 1 na świecie, mają finansowy kompleks Premier League. Gdy w grze o tytuł w La Liga przez dekadę brała udział tylko para kolosów Real i Barcelona, rozgrywki stały się przewidywalne i smutne. Śledzenie wojny Mourinho z Guardiolą obrzydło Hiszpanom do szczętu. Wszyscy mieli serdecznie dość ligi dwojga, stąd niespodziewany tytuł dla Atletico cztery miesiące temu świętowała zdecydowana większość mieszkańców kraju. Miało się nawet wrażenie, że wśród nich część kibiców tracącej mistrzostwo Barcelony.
Powstaniu ligi trojga zaprzeczał Simeone. Mówił, że obrońcy trofeum w nowym sezonie nie będą ścigać się z Barceloną i Realem, ale z Sevillą i Valencią o trzecie miejsce. Po 5 kolejkach słowa Argentyńczyka brzmią proroczo. Czwórka liderów nie doznała jeszcze porażki. Real Madryt ma dwie, ale jest w stanie szybko odrobić straty. Gdy "Królewscy" po przegranych w San Sebastian i derbach stolicy spadli daleko w tabeli, w Barcelonie nikt nie miał złudzeń, że najlepsza drużyna Europy błyskawicznie stanie na nogi.
Tymczasem, może tylko przez chwilę, a może dłużej, Hiszpanie cieszą się ligą wyrównaną. W sobotę Atletico podejmuje Sevillę, a więc Grzegorza Krychowiaka czeka próba ognia. Za ostatni mecz z Realem Sociedad nie strzelec gola Deulofeu, ale Polak dostał od prasy hiszpańskiej najwyższe noty. I to zdecydowanie.
On i napastnik Carlos Bacca grają u Emery'ego najwięcej. Po przenosinach ze słabego klubu Ligue 1 wieszczono, że Krychowiak nie poradzi sobie w rozgrywkach, gdzie wymagania techniczne są największe na świecie. Ale Polak jest rewelacją, po Robercie Lewandowskim mamy drugiego rodaka, o którym w prasie hiszpańskiej powstają osobne teksty. Siła, witalność, ale też panowanie nad piłką, które demonstruje olśniewają najlepszą ligę na ziemi. Jeśli przejedzie jak czołg przez Vicente Calderon, czego więcej trzeba? Może tego, by nie szedł śladem Lewandowskiego także w reprezentacji Polski, poszukując dla siebie miejsca w nieskończoność.
Póki co tak obwoływanie powstania ligi pięciorga, jak pisanie laurek Krychowiakowi jest raczej przejawem niecierpliwości niż rozsądku. Emery ma rację, na tabelę warto popatrzeć w marcu, by wyczytać z niej coś sensownego. Gdzie będzie wtedy Sevilla z Krychowiakiem?
A może z Negredo jeszcze silniejsza stanie się Valencia? Wciąż jest jednak zdecydowanie za wcześnie na wymaganie od niej rywalizacji z Barceloną i Realem. Budżety tych klubów dzielą setki milionów euro, i ani Peter Lim, ani Nuno, ani nawet Duch Święty tego nie zmienią.
Dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"