Wołowski: Messi, czyli powrót monstrum

Wygląda na to, że ludzkie kryteria do Leo Messiego nie przystają. Po dwóch miesiącach walki z kontuzją wyszedł do gry na 25 minut i dwoma golami rozstrzygnął rywalizację Barcelony z Getafe w Pucharze Króla.

Czytaj blog Dariusza Wołowskiego >>

"Monstrum wróciło" - mówi Alex Song. Ostrzeżenia Gerardo Martino, że dostrzega u Messiego spojrzenie zabójcy, zaczęły się spełniać. Powrót Argentyńczyka był wyczekiwany, nawet "L'Equipe" poświęciło mu pierwszą stronę, choć przyznajmy: mecz Barcelony z Getafe w Pucharze Króla nie należał do gatunku hitów globalnych.

Argentyna świętuje, jakby jej szanse mundialowe wzrosły o 150 procent. Większość mediów zajmuje się Messim, za którym rodacy naprawdę zatęsknili. Do mistrzostw w Brazylii 150 dni, idealnie, by lider kadry odzyskał zdrowie. Nie wypada nawet pytać o formę.

Trener Getafe Luis Garcia, któremu na dwie minuty przed końcem meczu na Camp Nou mogło się wydawać, że - przegrywając 0:2 - drużyna zachowuje cień szansy przed rewanżem, był zdruzgotany. "Wyglądało, jakby Messi wyszedł sobie na spacer, a efekt jest taki, że straciliśmy kolejne dwa gole".

Martino opowiada, iż kariera Leo toczy się według scenariusza filmowego, a to, co się stało w środę, jest tylko kolejnym dowodem. Przez pół roku walczył z serią kontuzji mięśniowych, ostatnio nie grał dwa miesiące, wraca i nie daje najmniejszej szansy, by dyskutować o jego pozycji w drużynie. Jest zdrowy, więc po prostu gra i strzela.

Oczywiście nie o mecz z Getafe chodzi kibicom Barcelony. W sobotę o godzinie 20 zespół z Camp Nou będzie bronił pozycji lidera na Vicente Calderon. Tam spacer Messiego nie wystarczy, Argentyńczyk będzie musiał twardo zawalczyć, zapowiada się więc realny test stanu jego mięśni. Na razie drużyna dostała kolejny pozytywny impuls, z Leo musi być łatwiej. Z całą pewnością wyczaruje kilka bramek w sytuacjach, w których nikomu innemu w zespole nie przyszłoby do głowy strzelić.

Nie da się zapomnieć, że dla Messiego i zespołu z Camp Nou ostatnie pół roku było naprawdę trudne. Nadludzkich apetytów zaspokoić nie sposób, wciąż otwarte jest pytanie o obecną pozycję drużyny w hierarchii europejskiej. Specyfika ligi hiszpańskiej sprawia, że każde kolejne zwycięstwo Barcy jest coraz mniej znaczące, za to po nielicznych potknięciach larum grają. Byli tacy na Camp Nou, dla których losowanie 1/8 finału Champions League zabrzmiało jak wyrok (MC). Pesymizm jest drugą naturą culé.

Tymczasem mają barcelończycy swój pozytywny impuls. Czy nie przygaśnie w sobotę na Vicente Calderon? Atletico to rywal spełniający standardy europejskiej czołówki, do tego najbardziej niewygodny, jakiego wyobrazić sobie można dla Barcelony. Pierwsze starcie w Superpucharze Hiszpanii Katalończycy wygrali, ale było to zwycięstwo (1:1 i 0:0) z gatunku tych, po których wygrany wyglądał na bardziej poobijanego niż pokonany.

Sezon wchodzi w drugą fazę. Radzenie sobie bez Messiego nie było dla Katalończyków sytuacją komfortową, nie ma przecież w drużynie innego łowcy bramek. Tę rolę spełniali pomocnik Cesc Fabregas lub skrzydłowi Pedro i Alexis Sanchez, ciekawe, czy po powrocie Argentyńczyka inni znów gdzieś się pochowają? Problem Barcelony polega czasem na tym, że obecność Messiego paraliżuje kolegów. To jednak nie jest ten moment, kiedy należałoby się martwić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.