Primera Division. Uciekający prezes Racingu

Rok temu Ahsan Ali Syed obiecywał kibicom Santander pogoń za Barceloną i Realem. Dziś hinduskiego biznesmena ściga Interpol, a klubowi grozi spadek z ligi

Sport.pl w mocno nieoficjalnej wersji... Polub nas na Facebooku ?

Santander nie ma największych długów (do 145 mln euro Realu Saragossa wciąż wiele mu brakuje), nie straciło nagle najlepszych piłkarzy (sprzedawało ich co sezon, by ratować finanse - zazwyczaj przynosiło straty). Trudno jednak znaleźć w Hiszpanii klub, który bardziej ucierpiałby przez kryzys.

Gdyby nie problemy finansowe, działacze pewnie nie wpuściliby Syeda. A i tak nie wiadomo, jak to możliwe, że ktokolwiek z tym szarlatanem rozmawiał.

Nikt nie wiedział, ile ma lat, gdzie się uczył, na czym się dorobił. Kilka miesięcy przed przybyciem do Santander oferował 350 mln euro za angielskie Blackburn. Do transakcji nie doszło, bo BBC ujawniło, że opuścił Anglię w 2005 r. i zostawił kilkadziesiąt tysięcy funtów długu. Nie zapłacił m.in. podatku i czynszu za wynajmowane w Londynie mieszkanie.

Kibiców z Kantabrii mamił wizją majątku sięgającego 8 mld dol. i transferami, dzięki którym klub miał rzucić wyzwanie Realowi i Barcelonie. Prasa ogłosiła go wybawicielem, Syed chętnie opowiadał o swojej miłości do futbolu, nie rozstawał się z szalikiem Santander.

Ale popularność sprawiła, że gazety z całego świata zaczęły publikować historie ludzi, których oszukał. W Australii, Malezji, Korei Południowej oferował upadającym firmom nawet 150 mln dol. pożyczki, pod warunkiem wpłacenia 3,8 mln dol. prowizji. Gdy je dostawał - znikał. Latem zainteresował się nim Interpol, a Syed zniknął. Przestał odbierać telefony, płacić pracownikom i obsługiwać klubowy dług. Santander ogłosiło bankructwo, władzę przejął zarząd komisaryczny. Latem odeszło ośmiu piłkarzy, za dziewięciu następców nie zapłacono ani grosza. Do szatni wpuszczono byłego szkoleniowca Interu i Valencii Héctora Cupera. Argentyńczyk zrezygnował po 13 meczach, z których jego zespół wygrał jeden. Dług rósł, w październiku wynosił już prawie 50 mln euro.

Gdy w grudniu zwołano zebranie zarządu, do Santander przybył prawnik Hindusa. Ogłosił, że o dymisji pryncypała nie ma mowy, przypomniał, że według prawa nadal to on jest właścicielem klubu. W nowym zarządzie wciąż większość stanowili jego ludzie. Trzech z nich pod presją kibiców zrezygnowało po dwóch dniach. Hiszpańska prasa pisze, że właściwie nie wiadomo, kto rządzi na El Sardinero.

Równie trudno zorientować się, kto jest szefem szatni, bo po odejściu Cupera, piłkarzy Racingu prowadzi triumwirat: dyrektor sportowy Juanjo González, szef szkółki Fede Castano i były piłkarz Pablo Pinillos. Zatrudniano ich, by klub nie wydawał pieniędzy na nowego trenera. I stał się cud. Racing nie przegrał czterech meczów z rzędu, wydostał się ze strefy spadkowej. Kibice uwierzyli, że zespół się utrzyma. Pedro Munitis, wciąż grająca legenda klubu z El Sardinero, mówi: - Możemy przetrwać.

Bukmacherzy wielkich nadziei jednak nie dają. I trudno się dziwić. Zarząd komisaryczny nie pozwoli zimą na wzmocnienia, a Santander potrzebuje napastnika. Najlepsi strzelcy w tym sezonie zdobyli po dwie bramki, w sumie trafili 12 razy (słabsza w ataku jest tylko Granada). Marzenia o utrzymaniu może rozbić nawet kilka kontuzji. Kilka dni temu w 1/8 finału Pucharu Hiszpanii Santander wystawił kilku rezerwowych i odpadło z trzecioligowym Mirandés.

Syed może nawet nie zdawać sobie sprawy, w jakie kłopoty wpędził klub. W Santander wspominają, że o futbolu nie miał pojęcia. Widzowie z loży dla VIP-ów opowiadali, że wiosną wydzierał się jak szalony, gdy obrońca podał piłkę bramkarzowi, bo uznał to zagranie za efektowne.

Barcelona drużyną wszech czasów? Ma konkurencję

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.