LM. Psycholog: Kazać grać Borussii po zamachu to było barbarzyństwo

- Po zamachu terrorystycznym w Dortmundzie i dodatkowym stresie w autokarze w Monaco zawodnikami powinni zająć się profesjonaliści. Na ludzi patrzy się jak na maszyny, które mają zasuwać - mówi Kamil Wódka, psycholog sportowy o decyzji UEFA nakazującej piłkarzom Borussii rozegranie meczu Ligi Mistrzów 22 godziny po zamachu na ich życie

Tydzień temu przed meczem Ligi Mistrzów w Dortmundzie dokonano zamachu terrorystycznego na autobus BVB. Piłkarze na boisko zostali wysłani przez UEFA już 22 godziny po tym zdarzeniu. Przegrali jeden z najważniejszych meczów sezonu 2:3. Część z nich zagrała wyraźnie poniżej możliwości. Fatalny w skutkach błąd popełnił m.in. Łukasz Piszczek, który praktycznie podał piłkę rywalowi, co przełożyło się na stratę bramki.

Rewanżowego meczu nasz obrońca też do udanych nie zaliczy. Współpracujący z piłkarzem od prawie trzech lat psycholog sportowy Kamil Wódka o Piszczku personalnie mówić nie chce. Nakreśla jednak sytuację, w której znaleźli się piłkarze BVB.

- Dla mnie to jest barbarzyństwo. Na ludzi patrzy się jak na maszyny które mają zasuwać - mówi już na początku rozmowy.

Jak zwierzęta

UEFA nie myślała zbyt długo nad decyzją o rozegraniu pierwszego meczu w czwartek. Piłkarze więcej o swoich przeżyciach i tym, co stało się w ich autokarze, opowiadali po przegranym spotkaniu. Pewnie też nie tyle, ile by chcieli, bo zaraz potraktowano by to jako formę usprawiedliwiania się po porażce, a piłkarz musi być przecież twardy. Wódka jednak radzi w te pojedyncze głosy się wsłuchać.

- Sokratis Papastathopulos mówił, że czuje, iż jest traktowany jak zwierze, Nuri Sahin łamiącym się głosem opowiadał o swoich emocjach. Z jednej strony było to przyjmowane. Z drugiej pojawiły się głosy, że to profesjonaliści, że muszą się "ogarnąć", bo zarabiają duże pieniądze, poza tym minęło trochę czasu i nic się nie stało. Zaproponowałbym wszystkim tym, którzy tak twierdzą, mały eksperyment: aby się w takim autobusie znaleźli. A po wybuchu zaprosiłbym ich na rozmowę. Ciekaw jestem, czy by swoje zdanie podtrzymali - mówi psycholog. - Łatwo się coś mówi z zewnątrz, w sytuacji, w której ktoś tego nie doświadcza. To jak czytać o czymś w książce, a przeżyć to samemu - nawiązuje do decyzji europejskich oficjeli i komentarzy niektórych kibiców.

PTSD czyli zespół stresu pourazowego

- Organizmy piłkarzy musiały zareagować na te wydarzenia w sposób mocny i nie do końca przewidywalny. Oni często są uczeni, że okazywanie emocji to objaw słabości, braku profesjonalizmu. Że to jest coś, czego nie powinno być, ale nie ma takiej opcji, by rzeczywistość nie odcisnęła na nich żadnego piętna - wyjaśnia Sport.pl Wódka. Zaznacza też, że w takich sytuacjach władze europejskie czy klubowe muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: ważniejsza jest piłka czy człowiek.

- Sportowcy mają podejście zadaniowe. Pytanie, co tak naprawdę dzieje się w środku. Myślę, że warto, by piłkarzy przebadać np. pod kątem zespołu stresu pourazowego. Nikt z nich nie był na takie coś przygotowywany, nie będzie zatem wiedział, jak się w takiej sytuacji odnaleźć - stwierdza Wódka.

"Siedzisz w autobusie, nie wiesz, co się dzieje"

Zawodnicy BVB także w Monaco mieli wyjątkowego pecha. Chociaż nic się nie stało, to w ich głowach ciężko było o spokój. Podróż klubowym autokarem z hotelu na stadion przerwała policja. Pojazd z piłkarzami w środku stał przez 20 minut, powody są nieznane. Spotkanie było lekko opóźnione.

- Starałem się skoncentrować na meczu słuchając muzyki, ale wiadomo, że w takich sytuacjach nie jest to łatwe. Najgorzej jest, kiedy nic się nie robi. Siedzisz w autobusie i nie wiesz, co się dzieje. Różne myśli pojawiają się wtedy w głowie - powiedział Piszczek w rozmowie z Canal+ Sport.

Wygląda na to, że znów przed meczem zawodnicy BVB nie mogli mieć czystych głów. Trudno przypuszczać, by podobne rzeczy nie przechodziły przez myśl Erikowi Durmowi czy Marco Reusowi.

- Można to porównać do grzyba na ścianie. Są na niego różne sposoby. Da się go przecież zamalować farbą. Z zewnątrz jest ok. Podobnie z zawodnikami. Wychodzą na stadion, wyglądają normalnie, uśmiechają się do przedmeczowego zdjęcia. Sprawa w dłuższej perspektywie wygląda jednak tak, że jeśli czegoś nie rozwiąże się od środka, to może to okazać się bombą z opóźnionym zapłonem. Detonatorami mogą być później różne rzeczy. Na przykład nieuzasadnione siedzenie w autokarze i oczekiwanie na wyjazd na mecz - sygnalizuje Wódka.

"Nie ma zabitych, to nic nie stało"

Czy po wydarzeniach w Dortmundzie, gdzie do szpitala z ranami trafił Marc Bartra, Borussia udzieliła swym graczom zorganizowanej pomocy psychologicznej? Czy podczas wizyty w Monaco towarzyszył im psycholog? O to zapytaliśmy klubowego rzecznika. Na odpowiedź wciąż czekamy. Wygląda jednak na to, że sprawa "opieki nad zawodnikami" pozostawiała nieco do życzenia.

- Uważam, że po tym, co przeszli gracze BVB, powinni dostać normalny serwis psychologiczny, tak by mogli te wydarzenia sobie przepracować. Żołnierze wracający z misji dostają normalne wsparcie psychologów, gdy są ku temu przesłanki. Dlaczego zatem ludzie, którzy przeszli stres, bo ktoś polował na ich życie, mieliby takiego wsparcia nie dostać? - zastanawia się nasz rozmówca.

- Rozumiem, że to są rzeczy nowe, że nie ma na nie procedur. Nikt nie szykuje się przecież do pomocy psychologicznej piłkarzom, którzy uczestniczyli w zamachu bombowym jadąc na stadion. Do tej pory nie było takiej potrzeby. Warto jednak zastanowić się, co w takich sytuacjach robić. Jakby były ofiary, pewnie odwołaliby mecz. Nie ma zabitych, to pewnie nic się nie stało. Jest jeden ranny? No to nie będzie grał. Dla mnie to kuriozum. Ktoś powinien na to spokojnie popatrzeć i pójść po rozum do głowy - kończy Wódka.

Liga Mistrzów. "Monaco pisze romantyczną historię. Jeszcze niedawno chcieli sprowadzić Radovicia"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.