RB Lipsk w 2. Bundeslidze. Rodzi się gigant

Dopiero co awansowali do 2. Bundesligi, lecz ich plany sięgają znacznie dalej. Za kilka lat chcą zagrozić Bayernowi Monachium i innym klubom niemieckiej czołówki. Jednocześnie dla wielu są ucieleśnieniem wszelkiego zła, jakie dotyka współczesny futbol. RB Lipsk budzi ogromne emocje.

Strategia Red Bulla, firmy sponsorującej klub z Lipska jest prosta. Wykładają pieniądze, ale w zamian zmieniają nazwę klubu, barwy (na biało-czerwone) oraz herb, w którym pojawiają się charakterystyczne dwa byki. Pierwszym zespołem, z którym tak postąpiono był w 2005 roku austriacki Salzburg - w miejscowości w pobliżu tego miasta powstał Red Bull. Później nadeszła pora na kolejne kraje, a nawet kontynenty. Taką samą nazwę noszą kluby z Nowego Jorku, Sao Paulo oraz Sogakope z Ghany. Taka polityka budzi olbrzymie kontrowersje, lecz założyciel firmy, Dietrich Mateschitz nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nie jestem [Romanem] Abramowiczem. Wszystko robimy z głową. Nie ma nic prostszego niż pójście na zakupy z walizką pełną pieniędzy. To głupie, a my nie jesteśmy głupi - tłumaczy, twierdząc, iż Red Bull bierze na siebie pełną odpowiedzialność za kluby. Odrzuca też zarzuty o brak tradycji. Jego zdaniem jedyne, co różni jego kluby od Barcelony czy Bayernu, to 100 lat. - Za 500 lat tamte zespoły będą miały 600 lat, my 500 - twierdzi Mateschitz.

W Niemczech napotyka największe przeszkody. Ze względu na przepisy, skrót "RB" w przypadku drużyny z Lipska nie pochodzi od nazwy firmy. Oficjalnie pełna nazwa niemieckiego klubu to RasenBallsport. To całkiem sprytne zagranie sprawiło, iż niemal wszyscy i tak mówią o Red Bullu Lipsk. W "poprzednim wcieleniu" był to 5-ligowy SSV Markranstädt. Z początku do klubu sprowadzano piłkarzy po trzydziestce, jednak z czasem zaczęto stawiać na młodzież. Z tego powodu dyrektorem sportowym został Ralf Rangnick (pełni tę samą funkcję w RB Salzburg). Rangnick ma już doświadczenie w takich projektach - to on stał za awansem TSG Hoffenheim, innego "sztucznego klubu" do 1. Bundesligi. Pracował tam z nim Ulrich Volter, obecnie dyrektor generalny w Lipsku. Jego zdaniem w tym mieście szanse na sukces są dużo większe. - Hoffenheim to mała miejscowość z dobrymi warunkami do rozwoju, lecz trudno je porównywać do Lipska - twierdzi.

Nadzieja dla wschodu

Wybór miasta nie był przypadkowy. Przede wszystkim to klub ze wschodnich Niemiec, które przypominają prawdziwą piłkarską pustynię. Mur berliński runął 25 lat temu, lecz w piłce nożnej i innych dziedzinach życia skutki jego istnienia są nadal widoczne. Żadna drużyna z dawnego NRD nie gra w Bundeslidze, a sam Lipsk czeka na nią już od kilkunastu lat. Potencjał piłkarski jest wielki - już w 2006 roku 45-tysięczny Zentralstadion (dziś - oczywiście - Red Bull Arena, dom RB Lipsk) gościł uczestników mistrzostw świata. W 3. lidze na mecze RBL chodziło średnio ponad 15 tysięcy widzów, ponad dwa razy więcej niż w 4. lidze, a na jeden mecz przyszło prawie 40 tysięcy kibiców. Dzięki temu RBL już teraz jest jednym z największych klubów w swoim rejonie.

Przez rywali w 3. lidze niejednokrotnie nazywani byli tamtejszym Bayernem. Nic dziwnego, skoro na transfery wydali ponad 2 miliony euro. Wszystkie pieniądze zostały przeznaczone na piłkarzy pomiędzy 18. a 22. rokiem życia. Już niedługo w pełni zmodernizowana zostanie baza treningowa za 35 mln euro. Swoim podejściem do wychowywania młodych zawodników chcą zmienić swój wizerunek bezdusznego giganta. To się jednak nie udaje.

"Red Bull Świnie"

Niemiecki magazyn 11FREUNDE samą egzystencję RB Lipsk nazwał "policzkiem wymierzonym w twarz piłkarskiej kultury". Kibice rywali podczas spotkań śpiewali w ich kierunku "niszczycie naszą grę", a przed meczem z Holstein Kiel kibice tego klubu przerobili plakat meczowy poprawiający nazwę zespołu na "Red Bull Świnie". Dość powiedzieć, że już w pierwszym spotkaniu w historii RBL przeciwni fani życzyli im śmierci. Jednak największym grzechem klubu z Lipska jest naruszanie zasady 50+1, kluczowej dla tożsamości niemieckiego futbolu. W myśl tych regulacji członkowie klubu muszą posiadać co najmniej 51 proc. udziałów.

W praktyce to nie ma miejsca w Lipsku, lecz w teorii wszystko wygląda w porządku. W marcu na łamach "The Guardian" Philip Oltermann pisał, że klub posiada 11 członków. Większość spośród nich to pracownicy Red Bulla. Wszystko przez wygórowane ceny - 100 euro za rejestrację i 800 euro za każdy kolejny rok, w dodatku klub rości sobie prawo do odrzucenia jakiegokolwiek wniosku bez podania przyczyn. Dla porównania, pisze Oltermann, roczne członkostwo w Bayernie Monachium wynosi 60 euro. Takie kwoty są zaporowe dla zwykłych kibiców.

Z tych względów bardzo ciekawy jest proces licencyjny. 1. i 2. Bundesligą zajmuje się DFL (Niemiecka Liga Piłkarska), która przyznaje licencje. Z początku wątpiono w to, czy RBL ją dostanie, lecz według dziennika "Kicker" RB Lipsk otrzyma ją pod kilkoma warunkami - musi zmienić logo (ma niemal identyczne co Red Bull), proces dołączania do klubu musi zostać uproszczony oraz zmianie powinna ulec struktura zarządu. DFL od początku nie chciała iść na wojnę z austriacką firmą, gdyż w jakimkolwiek sądzie taka reguła jak 50+1 mogłaby nie przetrwać. A to wywróciłoby cały niemiecki futbol do góry nogami. Z tego powodu zdecydowano się na kompromis. Zresztą już w 2011 roku prezydent Hannoveru 96 Martin Kind groził DFL sprawą sądową - wtedy postanowiono, że osoby indywidualne oraz firmy inwestujące w klub ponad 20 lat mogą stać się większościowym właścicielem.

Co dalej dla RB Lipsk?

Klub Mateschitza pierwotnie zaplanował awans do Bundesligi do 2017 roku i obecnie ta data jest możliwa do zrealizowania, nawet pomimo dwóch sezonów z rzędu bez awansu w 4. lidze. Ostatecznie wygrali ją bez porażki, w 3. lidze było tylko trochę ciężej. Przed ostatnią kolejką mają szanse na to, by ją wygrać. A dzięki grze na zapleczu Bundesligi zdecydowanie łatwiej będzie im kusić nowych piłkarzy. Ledwie parę dni temu łączono RBL z Łukaszem Teodorczykiem oraz Dawidem Kownackim z Lecha Poznań. Takich młodych, utalentowanych piłkarzy poszukuje zespół z Lipska i nie będzie szczędzić na nich pieniędzy.

Z niepokojem na ich wyczyny patrzą kibice innych niemieckich klubów oraz Red Bulla Salzburg. W przyszłości mistrz Austrii ma zostać czymś w rodzaju klubu filialnego, szkółki ogrywającej młodych piłkarzy, którzy w przyszłości mieliby trafiać do Lipska. Red Bull doskonale wie, że w Austrii zrobienie wielkiej piłki jest niemożliwe. Dlatego ich projekt tam się tylko zaczął - przyszłość tkwi w Lipsku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.