Liga niemiecka. Freiburskie cuda

Grudzień 2011 roku. Na samym dnie tabeli Bundesligi z zaledwie 13 punktami znajduje się SC Freiburg, mający 5 ?oczek? straty do bezpiecznego miejsca. Rozwiązano wtedy kontrakty z kilkoma zawodnikami - Yacine Abdessadki został zwolniony za kradzież czterech butelek szamponu z hotelu. W dodatku odeszła jedyna gwiazda tego zespołu, Senegalczyk Papiss Cisse, który zdobył 9 z 21 bramek. Wydawało się, że we Fryburgu trwają przygotowania do pożegnania z Bundesligą, by po roku wygnania powrócić do niej silniejszym, z nadziejami na przeżycie.

Kilkanaście miesięcy później Freiburg zajmuje 5. miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej, mając w zasięgu wzroku czwartą pozycję dającą prawo gry w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Strata do Eintrachtu Frankfurt wynosi zaledwie 2 punkty. By dokonać tej niesamowitej przemiany, wystarczyło wymienić jeden element - trenera. Marcus Sorg został zastąpiony 47-letnim Christianem Streichem, dla którego jest to pierwsza tak ważna posada w seniorskiej karierze.

Pierwsze pół roku w roli trenera wystarczyło mu jednak, by zostać uznanym za najlepszego szkoleniowca sezonu zdaniem oficjalnego magazynu Bundesligi, natomiast w plebiscycie "Kickera" zajął 3. miejsce. Na prywatne spotkanie w celu złożenia gratulacji zaprosił go prezydent DFB (niemieckiego związku piłki nożnej) Wolfgang Niersbach. Misja ratunkowa zakończyła się sukcesem, Freiburg bezpiecznie wylądował na 12. miejscu w tabeli. Gdyby brać pod uwagę wyłącznie wyniki z rundy wiosennej, ekipa Streicha zajęłaby 7. miejsce z 27 "oczkami". Kluczowe stało się uszczelnienie obrony. W pierwszych 17 meczach piłkarze Freiburga stracili 39 bramek. W następnych 17 już tylko 22. Po 24. kolejkach obecnego sezonu zespół z Mage Solar Stadion stracił 23 bramki. Lepszy pod tym względem jest wyłącznie Bayern Monachium. Szybka, ofensywna gra i szaleńczy pressing błyskawicznie sprawiły, że Streicha zaczęto przyrównywać do Marcelo Bielsy. Jest równie temperamentny oraz szalony, jego żywiołowe reakcje przy linii bocznej mogą przywodzić na myśl również Jurgena Kloppa. Jego podopieczni mają inną cechę wspólną z Borussią Dortmund - wybieganie. W rundzie jesiennej piłkarze Freiburga średnio pokonywali dystans 117,5 km na mecz, co dawało im 3. miejsce w lidze pod tym względem. Prowadzący Bayern miał wynik o 6,5 km gorszy. Jakby tego było mało, zespół z Fryburga po raz pierwszy w historii dotarł do półfinału Pucharu Niemiec. W ćwierćfinale wygrał z Mainz 3:2 po dogrywce, mimo iż jeszcze w 86. minucie przegrywał 0:2.

Ekipa Streicha ma jednak jedną, poważną wadę - zdobywa mało bramek. Nie jest to kwestia stwarzania okazji - pod tym względem Freiburg to absolutna ligowa czołówka - lecz ich wykorzystywania. W czerwono-czarnych koszulkach próżno uświadczyć typowego napastnika. Z przodu najczęściej występują Max Kruse i Jan Rosenthal, równie dobrze mogący grać w pomocy. Ten pierwszy jest najlepszym strzelcem zespołu z 6 bramkami, co daje mu 20. miejsce w klasyfikacji strzelców, ex aequo z 6 innymi piłkarzami. 29 trafień całego zespołu w 23 spotkaniach to słaby wynik. Aż 9 drużyn ma okazalszy dorobek bramkowy. Jeśli marzenia o grze w Champions League mają się ziścić, ten element wymaga natychmiastowej poprawy.

47-letni menedżer jednak nie jest maniakiem taktyki. - Od zawsze bardziej interesowały mnie relacje międzyludzkie, to jeden z powodów, dla których zostałem trenerem. Gdyby fascynowały mnie kwestie techniczne, zostałbym mechanikiem samochodowym lub informatykiem - mówi. Studiował m.in. historię, specjalizuje się w nazizmie i innych systemach totalitarnych. - Zawsze chciałem wiedzieć, co kieruje ludźmi, jakie mają słabości, czego muszę się obawiać - tłumaczy. Wiedza ta przydaje mu się w praktyce. Na psychologii opiera swój kunszt trenerski. Kolektyw nade wszystko. Każdy piłkarz musi czuć się częścią większej grupy, posiadać poczucie wspólnego celu. Gdyby w 1995 roku ówczesny prezes, Achim Stocker, nie zaproponował mu pracy przy zespole młodzieżowym, dzisiaj mógłby być nauczycielem. Samemu próbował grać w piłkę, lecz nie miał wystarczającego talentu, by odegrać jakąkolwiek znaczącą rolę w historii niemieckiej piłki.

Naśladując Bielsę czy Guardiolę, za ważnego dla zespołu uznaje każdego pracownika klubu, od sprzątaczek, poprzez trenerów, aż po piłkarzy. Po podejściu Streicha widać jego związki z piłką młodzieżową. Sporą część obecnej kadry trenował w zespołach juniorskich. Swoim podopiecznym każe cieszyć się grą, od regularnych porażek bardziej bolałoby go zanudzanie kibiców, prezentowanie nudnej piłki. Definicją sukcesu nie jest wynik, tylko styl, w jakim jest on osiągany. - Jeśli kiedykolwiek stracę serce do piłki, być może będę grał tak, by wygrać 1:0, zapominając zupełnie o stylu - zapowiada. W przeciwieństwie do wielu nowoczesnych trenerów nierozstających się z laptopami nie przykłada większej wagi do statystyk. - Nie zastąpią one pracy z ludźmi. Zespół zawsze jest różnorodny, piłkarze pochodzą z różnych klas społecznych czy kultur. To bardzo ważne, by odczuwali, iż interesuję się nimi, a nie tylko tym, ile piłek odebrali w ostatnim meczu. Piłkarze Freiburga mogą popełniać błędy, dopóki dają z siebie wszystko.

W Niemczech uznawany jest za człowieka niezwykle oryginalnego, m.in. przez wzgląd na to, iż na mecze domowe wybiera się rowerem. Powód jest prozaiczny, Streich mieszka zaledwie 300 metrów od stadionu. - Ma odwagę, by dawać młodym chłopakom szansę gry, wierzy w nich. Jest już kultową postacią we Fryburgu ze względu na jego odświeżającą "inność" - mówi Dirk Dufner, dyrektor sportowy Freiburga. Dennis Aogo, jego były podopieczny w zespole juniorskim, wspomina liczne rozmowy i "brutalną szczerość". Zdaniem bliskich Streich jest niezdolny do kłamstwa, określenie go mianem "bezpośredniego" jest najbardziej odpowiednie. Jego wystąpienia publiczne często przykuwają dużo uwagi, choć sam o sobie mówi, że jest już nudny. Narzeka na brak czasu, przez co nie może czytać tylu książek, do ilu przywykł. Niezwykle ceniony jest przez rywali. - Najlepszy piłkarz Freiburga siedzi na ławce - z myślą o nim te słowa wypowiedział Jupp Heynckes, trener Bayernu Monachium.

Niewiele brakowało, by szersze grono kibiców nigdy o nim nie usłyszało. Początkowo nie przyjął oferty zostania menedżerem. Zdanie zmienił dosłownie w ostatniej chwili. - Jestem teraz osobą publiczną. Nigdy nie chciałem nią być, to jest powód, dla którego najpierw odrzuciłem tę pracę. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie ze sobą moja posada, nie jestem naiwny. Za to mi płacą - tłumaczy. Fani z Mage Solar Stadion marzą, by poszedł śladami Luciena Favre'a, który najpierw ocalił Borussię Monchengladbach przed niemal pewnym spadkiem, by następnie zająć z nią w lidze 4. miejsce. Freiburg aż takich ambicji nie ma. Tylko kilka punktów dzieli ten klub od wypełnienia podstawowego celu na ten sezon - utrzymania. Każdy wynik ponad to jest olbrzymim sukcesem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.