Premier League. Chelsea obnażyła słabość Jose Mourinho?

Nie było czasu na wspomnienia ani nawet skandowanie jego nazwiska, bo zanim Jose Mourinho zdążył rozsiąść się w fotelu szkoleniowca gości na swoim byłym stadionie, to jego Manchester United już z Chelsea przegrywał. A wysoka porażka "Czerwonych Diabłów" jeszcze dosadniej sugeruje, że zeszłoroczne problemy Portugalczyka w londyńskim klubie dotyczyły trenera, nie drużyny.

Po raz pierwszy kibice Chelsea zaczęli skandować "Jose Mourinho" dopiero po czwartym golu dla gospodarzy. Jednak nie był to dzień i mecz świętowania akurat tej bardzo ważnej dla Chelsea postaci. Nie człowieka, który z "The Blues" wygrał trzy mistrzostwa Anglii, dokładając do tego pięć innych pucharów, rozpoczynając realizowanie planu podbicia europejskiego futbolu nakreślonego inwestycjami Romana Abramowicza. W niedzielę na Stamford Bridge chodziło o Matthew Hardinga, wiceprezesa Chelsea i kibica, który dorobił się majątku i zainwestował w ukochany klub, ale w 1996 r. zmarł w katastrofie helikoptera.

Kiedy w 89. minucie Antonio Conte zaczął motywować kibiców a nie swoich piłkarzy stało się jasne, że nawet Włoch - przecież jeden z najbardziej wymagających szkoleniowców w Premier League - jest usatysfakcjonowany tym co zobaczył. Jego zespół rozbił Manchester United, zaprezentował się jak kompletne przeciwieństwo drużyny, która miesiąc temu została zdeklasowana przez Arsenal (0:3). Było wysokie tempo, intensywność, dyscyplina i jakość.

Co uderzało najbardziej w porównaniu do Manchesteru United, to spójność planu, doboru piłkarzy do ról i ambicja w grze "The Blues". Po prawdzie, choć angielska prasa starała się w powrocie Mourinho na Stamford Bridge zmieścić jak najwięcej historii o nim, to umknął im jeden ważny kontekst: Portugalczyk zmierzył się z drużyną złożoną z zawodników, którzy mieli mu sporo do udowodnienia. Od czasu zwolnienia go z Chelsea panowało przekonanie, że zapaść mistrza Anglii w kolejnym sezonie była przyczyną rozluźnienia piłkarzy, a dopiero w drugiej kolejności wymieniano nieporadność uznanego menedżera.

Zaczęło się od Pedro, którego Mourinho dostał jako wzmocnienie po mistrzostwie kraju i nie zaufał mu do końca kadencji. W niedzielę Hiszpan otworzył wynik spotkania już w 28 sekundzie spotkania. Do tego poziomu szybko dobili jego koledzy: Victor Moses z którym Mourinho nawet nie rozmawiał, nie dawał szans wysyłając na kolejne wypożyczenia; Nemanja Matić, którego Portugalczyk regularnie miał rugać na treningach za brak dyscypliny w grze; David Luiz na którego ten szkoleniowiec stawiał najrzadziej z wszystkich sezonów obrońców w Londynie; czy wreszcie Eden Hazard, który najpierw był najlepszym i najważniejszym piłkarzem "The Special One", a potem miał zostać największym wrogiem w szatni.

Oni motywacji nie potrzebowali, za to Conte długo zastanawiał się, czy nie zmienić im planu. Ustawienie 3-4-3, nietypowe i rzadkie w Anglii, spełniło wszystkie warunki: lepiej wygląda współpraca Maticia z N'Golo Kante w środku pola, więcej wsparcia w ataku ma Diego Costa, a potrzebną do zachwycania swobodę dostał Hazard. On United strzelił czwartego w tym sezonie gola, czyli już wyrównał dorobek z poprzednich, kryzysowych rozgrywek ligowych. Jego trafienie było trzecim dla Chelsea w meczu z "Czerwonymi Diabłami", wynik ustalił indywidualnym rajdem Kante, mijając rywali jak tyczki, czyli dokonując coś, czego nikt po nim się nie spodziewał. Jeśli już, to oczekiwać można było tego oczekiwać po Paulu Pogbie z drugiej drużyny.

Jednak jego młodszy kolega z reprezentacji był bez błysku przez całe spotkanie, poruszając się w jednostajnym tempie i głównie frustrując się na sędziego. Gdy w pierwszej połowie grał za Zlatanem Ibrahimoviciem to niemal nie dostawał podań, gdy po przerwie zszedł niżej, to wybierał najprostsze rozwiązania. Kibiców Manchesteru United musi zastanawiać, jaki pomysł Mourinho ma na wykorzystanie talentów Pogby, swojego najważniejszego letniego wzmocnienia. Na razie po prostu wprowadził go do systemu, który Portugalczyk używał przez większość kariery (4-2-3-1) i który wygląda coraz gorzej przy nowych wariacjach, pomysłach innych szkoleniowców. Przeciwko Chelsea wyglądało to tak, jakby poszczególne części układanki do siebie nie pasowały.

Mourinho oczywiście miał przygotowaną listę wytłumaczeń. O ile absurdalne natężenie meczów (United grali w poniedziałek, czwartek oraz w niedzielę!) miało zdecydowanie wpływ na intensywność gry jego zespołu, o tyle szybko stracony gol nie mógł rozstrzygnąć spotkania, którego zostało jeszcze 89 minut. Trudno powiedzieć, by plan "Czerwonych Diabłów" się zmienił, gdy tak naprawdę trudno było dostrzec jakikolwiek zarys strategii. Ta była jasna z Liverpoolem (zatrzymanie rozpędzonych rywali, szukanie okazji z kontry) i z Fenerbace Stambuł (wygrać mecz do przerwy), ale nie na Stamford Bridge.

Dlatego nie tylko dwunasta porażka Portugalczyka w ostatnich 25 meczach ligowych będzie argumentem na twierdzenie, że Mourinho do najlepszych szkoleniowców traci dystans. Coraz bardziej sugeruje to męcząca oczy gra Manchesteru United, który może wciąż podąża w wyznaczonym kierunku ("Mamy sześć punktów straty do lidera, nie szesnaście", mówił Mourinho po meczu), ale robi to w stylu chaotycznym, bez jasnej tożsamości zespołu. Jak to się skończy? Zanim kibice Chelsea zaczęli śpiewać na cześć swojego byłego trenera, zaintonowali popularną na Wyspach przyśpiewkę wróżącą mu zwolnienie następnego poranka.

Zobacz wideo

Ronaldo wrzucił zdjęcie swojego Lamborgini. I pojawiły się [MEMY]

Więcej o:
Copyright © Agora SA