El. MŚ 2018. Skandal wokół reprezentacji Anglii. Zwolnią Sama Allardyce'a?

Wygrał najważniejszy mecz kariery, a w kolejnym strzelił sobie spektakularnego samobója. Sam Allardyce po Euro 2016 przejął reprezentację Anglii i nazwał to szczytem swojej kariery, ale szybko okazało się, że nie tylko sukcesy kadry są mu w głowie. Po publikacji efektów śledztwa reporterów "Telegraph" grozi mu utrata posady po zaledwie jednym meczu w roli selekcjonera.

Sporting Lizbona - Legia Warszawa w Sport.pl LIVE! [NA ŻYWO]

Czekali na niego przed domem, choć starał się uciec im jak najwcześniej. Przed siódmą wyszedł i bez słowa wsiadł do samochodu, a następnie odjechał kierując się do siedziby angielskiej federacji, czyli stadionu Wembley - z jego Boltonu, gdzie wypłynął na szerokie wody angielskiej piłki to prawie cztery godziny jazdy. Niewielu ekspertów na Wyspach wierzy, by jechał po cokolwiek innego jak zwolnienie.

Kilkanaście godzin wcześniej zapewne przygotowywał kolejny skład reprezentacji na październikowe mecze z Maltą i Słowenią, gdy dotarły do niego niepokojące informacje. Biznesmeni z dalekiego wschodu z którymi kilkukrotnie spotykał się w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy byli tak naprawdę reporterami "Daily Telegraph", którzy starali się ujawnić machlojki transferowe wokół Premier League. Przynajmniej o to chodziło na początku, gdy Allardyce był jeszcze menedżerem Sunderlandu, bo reprezentację przejął dopiero pod koniec lipca. A mimo to nie przestał się spotykać z tajemniczymi inwestorami.

Zakazane praktyki

Dziennikarze sprawdzali, czy pomimo zakazu w futbolu wciąż istnieje handlowanie prawami do własności piłkarzy. Tzw. "third-party ownership" na Wyspach jest nielegalne od niemal dekady i kontrowersji wokół transferów Carlosa Teveza oraz Javiera Mascherano do West Hamu. Wtedy Argentyńczycy zostali sprzedani do Anglii głównie z woli ich agenta, Kia Joorabchiana, którego cztery firmy posiadały większość praw ekonomicznych do obu piłkarzy. West Ham musiał zapłacić karę w wysokości 5,5 mln funtów. W ostatnich latach podobnych praktyk zakazała także UEFA oraz Unia Europejska.

W nagraniach i artykułach opublikowanych w wyniku śledztwa "Telegraph", Allardyce nie tylko potwierdził ich przypuszczenia, ale zaoferował również pomoc w kontaktach z agentami oraz doradztwo przy omijaniu przepisów. Do spotkań doszło nawet po tym, gdy przejął reprezentację. A warto przypomnieć, że w przeszłości Allardyce był oskarżany za przyjmowanie prowizji za transfery piłkarzy do jego klubów, zarzucano mu również, że kazał zawodnikom podpisywać umowy ze znajomymi agentami.

Na wideo widać, że Allardyce jest sobą - w typowy dla siebie sposób łącząc bezpośredni humor i rubaszność opowiada nie tylko o szarej strefie futbolu, ale także reprezentacji. Oskarża kadrowiczów o hazard, kpi ze swojego poprzednika, Roya Hodgsona ("nie miał osobowości do tej roboty"), a o jego asystencie Garym Neville'u mówi, że "powinien usiąść na ławce i zamknąć gębę". Wyśmiewa angielską federację, której naczelnym zadaniem w jego opinii jest "zarabianie pieniędzy", by "spłacić zadłużenie po idiotycznej budowie nowego Wembley".

Problem wizerunkowy

To może być równie kosztowne jak śledztwo Football Association wokół oferty kilkudniowych konsultacji. Wystarczyło 67 dni, by jakiekolwiek zaufanie, które działacze federacji mieli wobec nowego selekcjonera całkowicie się wyczerpało. Podobnie może być z piłkarzami, którzy stanowią równie istotny głos w tej dyskusji. Można z góry założyć, że komentarze Allardyce'a wywołają ich złość, co z kolei zniszczy jakąkolwiek więź zbudowaną w trakcie pierwszego zgrupowania tego selekcjonera.

Prowokacja dziennikarzy okazała się skuteczna, a za konsultacje Allardyce zażyczył sobie 400 tys. funtów - prowadząc reprezentację rocznie zarabia trzy miliony. Federacja na razie poprosiła o pełną dokumentację śledztwa "Telegraph" i wezwała selekcjonera na dywanik. - Na razie wszystkim nam przyda się głęboki oddech - skomentował krótko Greg Clarke, prezes FA. - W takich przypadkach jak ten trzeba wszystko dokładnie sprawdzić zanim podejmie się decyzję.

Są głosy broniące Allardyce'a, który - m.in. zdaniem Marka Ogdena, dziennikarza "The Independent" - zręcznie omija jednoznaczne wskazanie nielegalnych rozwiązań, które i tak przez angielskie kluby są stosowane. Dodatkowo selekcjoner zaznacza, że przed zatwierdzeniem umowy musiałby zapytać o zgodę federację. "O ile Allardyce zachował się naiwnie, głupio i w sposób nieprzemyślany, to nie skompromitował się do takiego stopnia, by stracić swoją pracę", komentuje Ogden.

Mimo to Allardyce, którego bezpośredniość i bezkompromisowość miała odmienić mentalność angielskiej drużyny, teraz stanie się wizerunkowym problemem dla FA. Zatrzymanie selekcjonera może oznaczać ignorowanie kwestii handlu piłkarzami i łamania prawa. Henry Winter, jeden z najbardziej znanych w angielskich dziennikarzy, że szanse na przetrwanie Allardyce'a wynoszą "50/50", a selekcjonera czeka "bolesne śledztwo". Bukmacherzy są jeszcze mniej litościwi. Z każdą godziną kursy na to, że zostanie zwolniony jeszcze przed przyszłotygodniowym zgrupowaniem spadają, można już przyjmować zakłady na to, kto będzie jego następcą.

Co powiedział Sam Allardyce?

Allardyce: "Third party ownership jest zakazane w tym kraju, ponieważ mamy..."

Doradca finansowy: "...i we Francji, we Francji."

Allardyce: "Tak, zgoda. Ale wciąż można to obejść"

Doradca finansowy: "Czy kwoty będą sensowne."

Allardyce: "Ja dostawałbym za każdym razem 100 tys. funtów."

Zobacz wideo

Zachwycająca dziewczyna nowego bramkarza Liverpoolu. Niemiecka modelka robi furorę w Anglii! [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.