Premier League. Jose Mourinho w Manchesterze United: dziewięćdziesiąt jeden razy ja

"Poniedziałek - ja. Wtorek - ja. Środa - ja. Czwartek - ja" - pierwszą konferencję prasową Jose Mourinho w roli menedżera Manchesteru United można by właściwie streścić cytatem z Gombrowicza, gdyby nie to, że pojawili się również "oni". W zaledwie 28-minutowej rozmowie z dziennikarzami Portugalczyk zdążył wbić szpile Arsene'owi Wengerowi, Louisowi van Gaalowi, Ryanowi Hodgsonowi i Ryanowi Giggsowi - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl.

Porzućcie wszelką nadzieję, naiwniacy, którym się wydawało, że czas przymusowego odwyku od futbolu był dla Jose Mourinho czasem refleksji nad tym, co poszło nie tak podczas ostatnich miesięcy pracy w Chelsea. Że jego dotychczasowy wizerunek - człowieka toczącego nieustanną bitwę z całym światem, a przy tym człowieka o gigantycznym ego - na dłuższą metę może nie służyć drużynie.

"To nie moja wina"

Podczas oficjalnej prezentacji w Manchesterze zobaczyliśmy człowieka, który nie próbował nawet (jak przy drugim podejściu do Chelsea, gdy mówił o sobie jako o "Happy One") udawać sympatycznego. Słowo "ja", jak błyskawicznie policzono, wypowiedział dziewięćdziesiąt jeden razy. Praca, jaką otrzymał, dla niego samego nie jest pracą wymarzoną - raczej to inni o niej marzą i nie mają szansy jej dostać. To ostatnie dotyczy także Ryana Giggsa, bo tak brzmi wytłumaczenie ze strony Mourinho odejścia z klubu dotychczasowego asystenta Louisa van Gaala i Davida Moyesa, a wcześniej legendarnego zawodnika: "To nie moja wina, że stanowisko, którego pożądał, klub zdecydował się powierzyć mnie" - powiedział nowy menedżer MU.

"Co dopiero inni"

Oczekiwanie sukcesów? Presja w związku z ostatnim niepowodzeniem? Największą presję nakłada sam na siebie. Jako pięćdziesięciotrzylatek jest wciąż młodym trenerem, stabilnym, z wielką motywacją i gigantycznymi osiągnięciami - powiada. Ostatnie mistrzostwo kraju zdobył wszak rok temu, a nie - jak niektórzy - dziesięć czy piętnaście lat temu (trudno w tym nie widzieć aluzji do Arsene'a Wengera), więc "jeśli ja mam coś do udowodnienia, to co dopiero inni". Nie jest też rzekomo dobry w zabawie słowami albo "ukrywaniu się za płaszczykiem filozofii" (kolejna aluzja do Wengera, ale też Louisa van Gaala), woli, jak jego drużyny grają agresywniej (o unikaniu ryzyka przez van Gaala napisaliśmy w ostatnich miesiącach setki akapitów). O Guardioli mówić nie chce, to nie będzie wyścig między dwoma czy trzema rywalami, jak we Włoszech czy w Hiszpanii, ale - jak pokazał ostatni sukces Leicester - rozwiązywanie równania, w którym niewiadomych jest o wiele więcej: "gdybym się skupiał na jednym przeciwniku, pozostali mieliby z tego niepotrzebną uciechę".

"Kłamstwo powtarzane wiele razy"

Najciekawsze fragmenty konferencji dotyczyły przyszłości Wayne'a Rooneya (Mourinho dał do zrozumienia, że wciąż widzi go w polu karnym rywali, a nie np. jako cofniętego rozgrywającego - przy okazji dał prztyczka Royowi Hodgsonowi, mówiąc, że on nie kazałby kapitanowi United biegać pięćdziesiąt metrów od bramki), a także zarzutu, że rzekomo nie daje szans młodzieży. Tu był przygotowany: w czasie swojej pracy w Porto, Chelsea, Interze czy Realu, dał szansę debiutu w pierwszej drużynie 49 wychowankom. Najwyraźniej pomylił się tu zresztą w wyliczeniach, bo naprawdę było ich 43 - z czego wielką karierę zrobili tylko Jese, Morata i Casemiro. Debiutanci z Chelsea (Anthony Grant, Steven Watt, Jimmy Smith, Michael Woods, Ben Sahar, Sam Hutchinson, Lenny Pidgeley z pierwszego pobytu, Lewis Baker, Dominic Solanke, Ruben Loftus-Cheek, John Swift, Andreas Christensen, Bertrand Traore z drugiego - nie stali się dotąd megagwiazdami). W szczegóły się nie wdawał, trwałoby to wszak zbyt długo, na razie wystarczy powiedzieć, że "jedno ogóle w szczegóły bezpieczniej się nie wdawać; wystarczy poprzestać na mocnej frazie, że "kłamstwo powtarzane wiele razy wygląda na prawdę, ale nigdy nie będzie prawdą". W tym punkcie Mourinho odpalił zresztą kolejną racę w van Gaala: nie omieszkał podkreślić, że u niego debiuty młodych nigdy nie były efektem kontuzji i że w ogóle jego piłkarze rzadko łapali urazy (w domyśle: nie to co u Holendra.).

"W konfrontacyjnym stylu"

Kiedy jego nominację ogłoszono, pisałem w Sport.pl , że Jose Mourinho nie może się zmienić, nawet gdyby chciał - nie pozwala na to logika świata, w którym piłka nożna dawno przestała być tylko sportem. Pracodawcy oczekują szybkiego sukcesu, co dotąd zapewniał i co osiągał w takim właśnie, konfrontacyjnym stylu, wznosząc wokół swoich drużyn mury oblężonej twierdzy (kto będzie się zastanawiał, w jakim stanie zostawi drużynę po trzech latach, kto będzie pytał o ocenę trzyletniego właśnie okresu w Madrycie i Londynie, skoro wcześniej wróci do Ligi Mistrzów i powalczy o mistrzostwo kraju?). Media szukają okazji do mnożenia sensacyjnych doniesień o kolejnych przekroczeniach. Dla funkcjonujących w świecie rozdyskutowanych portali społecznościowych fanów słowne bitwy toczone przez menedżerów także stanowią bezcenne paliwo. Jose Mourinho zapewnia to wszystko - jak widać od pierwszego dnia pracy.

Wzruszające momenty w Paryżu! Islandia zdobyła serca całej Europy. Wojownicy [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Czy Jose Mourinho odbuduje potęgę Manchesteru United?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.