Tottenham walczący o mistrzostwo kraju, to wciąż brzmi jak żart, zważywszy że chodzi o drużynę, której szczytem - zwykle niespełnionych - marzeń był awans do Ligi Mistrzów. Tottenham mający najlepszy bilans bramkowy w lidze, najwięcej goli strzelonych i najmniej straconych. Tottenham zdobywający najwięcej - aż siedemnaście punktów - w meczach, podczas których stracił gola jako pierwszy. Wszystko to wydaje się niewiarygodne, jeśli zważyć, że tę drużynę przez ostatnie dekady opisywała anegdota o Aleksie Fergusonie, który podczas odprawy przed jednym z meczów powiedział po prostu "Lads, it's Tottenham", co miało znaczyć, że nie ma o czym gadać: rywale są wprawdzie mili i fajni, ale (jak wspominał Roy Keane), "i tak spuścicie im wp ".
Rzecz w tym, że "miła i fajna" niegdyś drużyna, pełna gwiazd i gwiazdek sprowadzanych z zagranicy przy niemałych prowizjach agentów; gwiazd i gwiazdek - dodajmy - niespecjalnie przykładających się do pracy, zmieniła się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w drużynę biegającą najwięcej i faulującą najczęściej w Premier League - przy czym owe faule nie są wynikiem jakiejś szczególnej brutalności; po prostu jej nowy trener przekonał piłkarzy do uganiania się za rywalami i nieustannej walki o odbiór piłki po stracie.
Wiele może być symboli tej zmiany: luksusowego dyrektora sportowego Franco Baldiniego, który lekką ręką wydał prawie sto milionów funtów z transferu Garetha Bale'a na piłkarzy typu Roberto Soldado, Etienne Capoue, Vlad Chiriches czy Paulinho (sprawdzili się jedynie Christian Eriksen oraz - z pewnymi wątpliwościami, bo kosztował jednak trzydzieści milionów funtów - Erik Lamela) zastąpił młody analityk z Southamptonu Paul Mitchell, którego najlepszym transferem jest, jak dotąd, murowany kandydat na młodego piłkarza sezonu Dele Alli - kosztował zaledwie pięć milionów. Lamelę - bezproduktywnego i wiecznie kontuzjowanego dryblera - zastąpił Lamela mający najwięcej, spośród graczy ofensywnych, wślizgów w całej lidze, a przy tym w końcu strzelający bramki i wypracowujący kolegom po kilka sytuacji w meczu. Erica Diera, rezerwowego obrońcę, co do którego nie było jasne, czy ma grać na środku, czy po prawej stronie, zastąpił Dier - jeden z najlepszych dziś defensywnych pomocników w Premier League. Moussa Dembele - piłkarz zawsze tyleż błyskotliwy, co mający tendencje do przechodzenia obok meczu, holujący piłkę tak, że rywale dawno zdołali się ustawić - jest jednym z najsilniejszych ofensywnych pomocników tej ligi. W ciągu ostatnich czterech okienek transferowych udało się osiągnąć ponad 6 milionów funtów zysku, a drużyna wydaje się mocniejsza niż kiedykolwiek.
Nade wszystko jednak: obecne sukcesy Tottenhamu mają pucułowatą twarz jego menedżera, Mauricio Pochettino. 43-letni dziś Argentyńczyk jest już jednym z najgorętszych nazwisk trenerskich w Europie. W ciągu ostatnich tygodni angielskie media informowały, że jego nazwisko znalazło się na pięcioosobowej "krótkiej liście" kandydatów na kolejnego trenera Chelsea i że Manchester United przymierzał się do zastąpienia nim Louisa van Gaala. Kilka dni temu "El Pais" wspominał o nim również jako o branym pod uwagę przez Real Madryt - prezesa Pereza mają wszakże zniechęcać trudności, jakie miał z prezesem Levym przy negocjowaniu transferów Modricia i Bale'a. Inna wschodząca trenerska gwiazda kontynentu, Thomas Tuchel, mówi, że nie może się doczekać spotkania prowadzonej przezeń Borussii Dortmund z Tottenhamem, w dwumeczu, który ma stać się ozdobą marcowych spotkań Ligi Europejskiej.
Jest w sensie ścisłym odkryciem Marcelo Bielsy. Jonathan Wilson w niewydanej jeszcze historii argentyńskiego futbolu (jej polski przekład ukaże się nakładem wydawnictwa SQN) opisuje, jak w początkach swojej trenerskiej kariery "Szaleniec" Bielsa metodycznie przemierza ogromne połacie ojczyzny w poszukiwaniu młodych talentów - jak o drugiej w nocy wysiada ze swego Fiata 147 przed domem rodziców trzynastoletniego wówczas Mauricio, jak ogląda stopy śpiącego chłopca i decyduje o ściągnięciu go do Newell's Old Boys. Pięć lat później, kiedy Bielsa z koordynatora do spraw młodzieży staje się trenerem pierwszej drużyny Newell's, osiemnastoletni Pochettino zaczyna w niej grać, a wkrótce zdobywają razem mistrzostwo argentyńskiej Primera Division, grają też w finale Copa Libertadores. Co ciekawe: z czternastu piłkarzy Newell's Old Boys, którzy ćwierć wieku temu grali w tamtym meczu, aż jedenastu zostało szkoleniowcami; wielu z nich - jak Pochettino - mówiłoby przy tym o Bielsie jako o "piłkarskim ojcu".
Jako obrońca nie stronił od ostrej gry: po niedawnym meczu z Fiorentiną, gdy pytano go o potencjalną czerwoną kartkę dla Dele Alliego, mówił, że chłopak przypomina mu trochę siebie z czasów młodości: że jest "trochę niegrzeczny", co bardzo mu się podoba. Sam w ciągu dziesięciu lat w Espanoylu, gdzie przeprowadził się z Argentyny (później grał jeszcze we Francji), dostał trzynaście czerwonych kartek, co było klubowym rekordem. Żartował, że żółtą kartkę łapał zwykle w pierwszej akcji, ale potem grał lepiej; że był sprytny tak samo jak sprytny jest Dele Alli.
Kiedy w styczniu 2009 r. zaczynał pracę trenerską w tymże Espanyolu, drużyna była zagrożona spadkiem z ligi - nie dość, że zdołał ją uratować i wyprowadzić na dziesiąte miejsce w tabeli, to w walce o utrzymanie popsuł statystyki wielkiej wówczas i niepokonanej od sierpnia Barcelony Pepa Guardioli. Lutowe zwycięstwo na Camp Nou określano mianem cudu; prasa pisała, że miejscowi wolnomyśliciele powinni zawiesić ateistyczną kampanię, skoro udowodniono, że Bóg istnieje, a w dodatku kibicuje Espanyolowi.
Pochettino jednak nie myślał niczego zostawiać boskiej interwencji: Guardiola mówił wówczas, że drużyny, z którymi przychodzi grać Barcelonie dzielą się na takie, które czekają, aż ty się na nie rzucisz i takie, które rzucają się na ciebie - Espanoyl pod Argentyńczykiem rzucał się na rywali, tak samo jak robiła to Barcelona Guardioli i tak samo, jak robiły to drużyny Bielsy. Już tam, w Katalonii, piłkarze prowadzeni przez Pochettino mówili, że podczas treningów w tygodniu "cierpią jak psy", ale nie żałują, bo w niedzielę widzą efekty. W Tottenhamie podczas okresu przygotowawczego treningi odbywały się nawet trzy razy dziennie, ale dziś drużyna należy do najlepiej przygotowanych fizycznie do sezonu; tylko w Bournemouth piłkarze potrafią biegać tak dużo, a kontuzje mięśni prawie się im nie zdarzają. Wyposażeni w odbiorniki GPS, konfrontowani z powtórkami wideo, pokazującymi ich błędy, analizujący wraz z trenerem poszczególne rozegrania i akcje, zarówno w Espanoylu, jak potem w Southamptonie i Tottenhamie, stają się lepszymi piłkarzami. Kiedy Pochettino przeprowadzał się z południa Anglii do Londynu, w Southamptonie nie zamykały się drzwi przed kupcami na kolejnych piłkarzy, którzy rozkwitli pod jego skrzydłami: za Shawa, Lallanę, Lovrena i Chambersa płacono dziesiątki milionów funtów. Żeby historia nie powtórzyła się w Tottenhamie, pilnuje prezes Daniel Levy, przedłużając umowy i dając podwyżki kluczowym zawodnikom - ostatnio wspomnianym Alliemu i Dembele, wcześniej Harry'emu Kane'owi.
Inna sprawa, że oprócz świetnego przygotowania fizycznego i przekonania piłkarzy co do skuteczności pressingu, na sukces Pochettino w Tottenhamie składają się inne czynniki. Jednym z nich jest etos drużyny. Tu rzeczywiście nie ma gwiazd, a ci, którzy mają na nie zadatki, przodują w ciężkiej pracy na boisku: żaden ofensywny pomocnik Premier League nie ma tylu przechwytów, co Dele Alli, żaden napastnik tylu, co Harry Kane. Pochettino mówił ostatnio, że kiedy przyszedł do Tottenhamu, wprowadził w drużynie nowy zwyczaj: codziennie rano, na powitanie, wszyscy podają sobie ręce, co ma być znakiem wzajemnego szacunku i tego, że "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Z podobnej potrzeby wziął kilka tygodni temu piłkarzy na kilkudniowe zgrupowanie do Barcelony: trenowali równie ciężko, a może nawet ciężej, jak pod Londynem, ale mieli też czas na wspólne łażenie po pięknym mieście i zobaczenie swoich twarzy w innym niż na co dzień kontekście. O Tottenhamie nie sposób dziś powiedzieć tego, co kilka dni temu o Arsenalu mówił w radiu BBC były piłkarz Liverpoolu, a obecnie Stoke Charlie Adam. Zapytany, co słyszy na boisku, gdy gra przeciw Kanonierom, powiedział, że nic, bo gracze Arsenalu w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Warto zobaczyć i ten aspekt sprawy przed derbami północnego Londynu.
Ale pod ciepłym uśmiechem, zdobiącym rumiane policzki Mauricio Pochettino, kryje się człowiek potrafiący iść do celu tyleż konsekwentnie, co bezwzględnie. Jego przyjście do klubu oznaczało pożegnanie z kapitanem drużyny i jednym z ulubieńców kibiców Michaelem Dawsonem, potem odchodzili Aaron Lennon, Emanuel Adebayor i Andros Townsend - każdy z nich, kiedy przestał mieścić się w planach trenera, musiał trenować z rezerwami.
W tym, jak przebudowuje drużynę, on sam widzi ciągłość z czasami pracy pod Marcelo Bielsą. Na jednej z konferencji prasowych mówi o mieszance rutyny i młodości, jaką zbudował jego dawny mentor w Newell's Old Boys. Żeby zaszczepić w drużynie dobre nawyki, zdobyć posłuch, zarazić - jak mówi - "filozofią", potrzebuje młodych, niezepsutych jeszcze graczy. Tylko młode organizmy są w stanie wytrzymać intensywność treningów i gry pressingiem w trakcie kolejnych spotkań. Z drugiej strony nie jest przypadkiem, że za organizację gry obronnej - w tej najlepszej dziś defensywie Premier League - odpowiadają ci najbardziej doświadczeni: francuski bramkarz Hugo Lloris i belgijska para stoperów Toby Alderweireld-Jan Vertonghen (ten ostatni od kilku tygodni kontuzjowany; z powodzeniem zastępuje go Austriak Kevin Wimmer).
Najważniejsze na dziś pytanie brzmi, czy wyciągnął wnioski także z porażek Bielsy. Drużyny trenowane przez Argentyńczyka bowiem, owszem, imponowały przygotowaniem fizycznym, energią pressingu ("Twoi piłkarze to zwierzęta" - mówił kiedyś Guardiola do Bielsy po meczu Barcelony z Athletic Bilbao; "walczą jak zwierzęta" - mówił kilkanaście dni temu o Tottenhamie trener Watfordu Quique Flores), ale w ostatniej fazie sezonu ta energia gdzieś się ulatniała: piłkarze tracili siły, łapali kontuzje, czuli się psychicznie wypaleni. Jeśli spojrzeć na statystyki pięciu dotychczasowych pełnych sezonów drużyn Pochettino, wypada zauważyć, że w czterech przypadkach średnia punktów zdobytych w trakcie ostatnich dwunastu meczów była wyraźnie niższa niż średnia z pierwszych dwudziestu sześciu spotkań.
Uważni obserwatorzy gry Tottenhamu zwracają jednak uwagę, że pressing tej drużyny nie jest w tym sezonie aż tak szalony jak w poprzednim, a jeszcze mniej intensywny, niż w czasach jego pobytu w Southamptonie. Że Pochettino dojrzewa jako trener i że w związku z tym załamanie formy nie przyjdzie albo będzie mniej dotkliwe. Widać zresztą po liczbie kontuzjowanych, że piłkarze z White Hart Lane wciąż radzą sobie całkiem dobrze. Na wymagającej najwięcej biegania w systemie Pochettino pozycji bocznego obrońcy trwa nieustanna rotacja: Ben Davies zastępuje Danny'ego Rose'a po lewej, a Kieran Trippier Kyle'a Walkera po prawej stronie. Innymi słowy: Argentyńczyk wie, co robi.
Przed derbami północnego Londynu panuje przekonanie, że lepszych piłkarzy w swoim klubie trenuje Arsene Wenger - ale że to Mauricio Pochettino ma lepszą drużynę. Czy ta drużyna ma potencjał na mistrzostwo kraju, to oczywiście zupełnie inna sprawa. Czy przed tym, z pewnością najbardziej szalonym sezonem w historii Premier League ktokolwiek się spodziewał, że o tej porze roku Tottenham będzie wiceliderem, mającym zaledwie trzy punkty straty do Leicester? Zadaniem, jakie stawiał sobie w sierpniu Mauricio Pochettino brzmiało: zmniejszyć dystans do czołówki. Jeśli przy okazji uda się awansować do Ligi Mistrzów, będzie fantastycznie. Ten cel wciąż pozostaje aktualny: w przeciwieństwie do Arsenalu, w walce o mistrzostwo Tottenham nic nie musi.
Jeśli jednak się uda, jeśli piłkarze Pochettino nie "spuchną", w jego karierze pojawią się nowe wyzwania. Lepsi od niego szkoleniowcy musieli patrzeć na kryzys swoich drużyn w trzecim sezonie.
No chyba że trzeciego sezonu nie będzie, a Tottenham straci kolejną gwiazdę, tak jak stracił kiedyś Berbatowa, Modricia czy Bale'a. Tyle że tą gwiazdą będzie tym razem trener.