Premier League. Jose Mourinho: Zdradzony o zmroku

Czas Mourinho w Chelsea dobiegł końca - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl. I nie chodzi o samą porażkę z Leicester, chodzi o coś znacznie poważniejszego.

"Proszę Państwa, 14 grudnia 2015 roku skończył się w Chelsea Jose Mourinho" - powiedziałaby zapewne swoim ciepłym głosem Joanna Szczepkowska, gdyby interesowała się angielską Premier League. Nieważne, jak długo to jeszcze potrwa: dzień, dwa, tydzień, miesiąc, do następnej porażki czy do końca sezonu - Roman Abramowicz nie spieszył się dotąd z decyzją o zwolnieniu trenera, świadom, że będzie się ona wiązała z koniecznością wypłacenia mu kilkudziesięciu milionów funtów odszkodowania, i być może nie będzie spieszył się nadal, choć teraz już powinien.

Epoka Mourinho bowiem właśnie się skończyła. Cechą charakterystyczną trenerskiego stylu Portugalczyka było przecież zawsze zakumplowanie z piłkarzami. Z niezliczonych świadectw wynika, że był dla swoich podopiecznych kimś w rodzaju herszta bandy, starszego kumpla, tyleż prowadzącego ich przez kolejne zawieruchy, co chętnie w nich uczestniczącego - a jeśli już przychodził czas reprymendy od kogoś dorosłego (czytaj: mediów, krajowej czy europejskiej federacji), to mężnie biorącego wszystko na siebie. To on bił się za piłkarzy i w ich imieniu na konferencjach prasowych, to on ich chronił, biorąc na siebie niechęć całego świata, to on wojował z sędziami i trenerami rywali. Piłkarze zaś - chowający w pamięci swoich telefonów esemesy od niego, wysyłane nawet wtedy, kiedy grali już w innych klubach - byli gotowi skoczyć za niego w ogień. Pewni, że on zrobiłby to za nich również.

Oto, dlaczego wszystko skończyło się wczoraj. Nie chodzi o samą porażkę z Leicester - ponieważ była dziewiąta w sezonie, a rywal jest liderem tabeli, trudno ją uznać za szokującą. Jedna więcej, jedna mniej, nie robi tak wielkiej różnicy. Różnicę robi to, co Mourinho mówił dziennikarzom po meczu: że czuje się "zdradzony" przez swoich piłkarzy. Nawet jeśli miał rację, że w trakcie przygotowań do meczu precyzyjnie zdefiniował swoim podopiecznym cztery sposoby, za pomocą których Leicester strzela bramki, i że przez kilka dni ćwiczył sposób obrony przed każdym z nich, i że następnie Chelsea straciła bramki dokładnie takie, jak uprzednio pokazywał - reagowanie w ten sposób jest oznaką końca. Podobnie jak ironizowanie na temat "poważnej" kontuzji Edena Hazarda, który opuścił boisko w trakcie meczu.

Sztama została zerwana. Nie da się jej odbudować i jedyne, co teraz może zrobić Roman Ambramowicz, to wybrać między trenerem a szatnią. Szczerze mówiąc nie znam właściciela wielkiego europejskiego klubu, który uznałby za łatwiejsze pozbycie się grupy piłkarzy od pozbycia się trenera. Inna sprawa, że zwolnienie tego ostatniego powinno wyjść na dobre także jemu samemu. I nie chodzi tu nawet o astronomiczną odprawę, jaka zostanie mu wypłacona. Chodzi o to, że mówiąc o byciu zdradzonym przez piłkarzy, Jose Mourinho zdradził przede wszystkim samego siebie.

Zobacz wideo

Czyj to pomnik? [QUIZ]

Czy Chelsea zwolni Jose Mourinho?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.