Premier League. Niech nikt nie skreśla Southampton

Dla niektórych Southampton w niedzielę po prostu zderzyło się z ligową rzeczywistością. Czy jednak porażka 0:3 z mistrzami Anglii, Manchesterem City, oznacza, że ambicje "Świętych" należy odłożyć na przyszłość, bo teraz po prostu brak im jakości?

Z 0:3 się nie dyskutuje?

- Oni ciągle grają tak samo, 4-4-2 lub 4-2-3-1 - narzekał Jamie Carragher na Manchester City w rozmowie z Xabim Alonso. Wywiad ukazał się na kilka dni przed zwycięskim meczem mistrzów Anglii z Bayernem Monachium. Bohaterem został strzelec hat tricka Sergio Aguero, który był chyba jedynym zawodnikiem, do którego dotarły słowa Manuela Pellegriniego z przerwy meczu w Lidze Mistrzów. - Albo wygramy, albo odpadamy - powiedział menedżer City, do czego zresztą przyznał się po meczu. Jednak po prawdzie przeciwko grającym w dziesiątkę rywalom ledwie przez 10 minut jego piłkarze wyglądali na zespół z tego samego poziomu. Wygrali wyłącznie dzięki osamotnionemu Aguero, który wymusił lub wykorzystał wpadki Alonso i Boatenga. Niewiele było w tym faktycznej interwencji Pellegriniego - jego zmiany były przewidywalne, ustawienia także nie korygował, co tylko ułatwiało zadanie Guardioli, szkoleniowcowi, którego Bayern w tym sezonie nieustannie rotuje systemami w każdym meczu.

- Musimy wygrać 12 kolejnych spotkań - mówił także Pellegrini, odnosząc się nie tylko do szans Manchesteru City w Lidze Mistrzów, ale też w Premier League. Z Southampton się udało, lecz znów dzięki oczywistej przewadze w jakości pojedynczych zawodników. O ile Wanyama czy Schneiderlin należą do najlepszych defensywnych pomocników obecnego sezonu, to doświadczeniem, a przede wszystkim talentem do strzelania goli wciąż daleko im do dzisiejszych bohaterów City, Toure oraz Lamparda. Oczywiście z wygraną 3:0 trudno dyskutować, ale to wciąż jest wynik mniej zaskakujący niż ewentualna wygrana Southampton. I to kwestia tego, czy "Święci" są w stanie dotrzymać tempa na długim dystansie, zapewne jest bardziej interesująca, zwłaszcza w kontekście ich dzisiejszej porażki.

Ryzyko efektem ambicji

Ten tydzień dla zespołu Ronalda Koemana ma być kluczowy, a wysoka porażka z Manchesterem City stawia go w kiepskiej pozycji przed spotkaniami z Arsenalem (w środę) i Manchesterem United (następny poniedziałek). Jednak "Świętych" cechuje to, czego nawet najlepszym drużynom w Anglii brakuje - holenderski menedżer stworzył zespół potrafiący szybko adaptować się do sytuacji na boisku. Niekoniecznie w takim sensie jak Bayern - ciągłej rotacji pozycji, zmianach w rolach poszczególnych piłkarzy. Jednak dziś Southampton, zwłaszcza w pierwszej połowie, potrafiło bronić się ustawione w 4-4-2 (pod własną bramką), 4-1-4-1 (broniąc od środka boiska) i 4-2-3-1 (atakując wysokim pressingiem) - niech to świadczy o jego potencjale, zwłaszcza zestawionym z przeciwnikami, których największym, a zwłaszcza ostatnio jedynym atutem jest geniusz jednostki (Aguero czy Sancheza).

Southampton wciąż pozostaje zespołem lepiej zorganizowanym taktycznie niż Manchester City czy Arsenal - zdolnym do prowadzenia wysokiego, średniego lub niskiego pressingu. Współpraca linii obrony i pomocy jest już na bardzo wysokim poziomie. To dzięki asekuracji Southampton przed dzisiejszym meczem miało ledwie sześć straconych goli. Dopiero w końcówce spotkania z City, gdy goniąc wynik, z tyłu zostawało tylko dwóch obrońców gospodarzy, jakość rywala w swobodnych kontrach okazała się decydująca. Podjęte przez Koemana i jego piłkarzy ryzyko się nie opłaciło, ale pokazało, że ich ambicją nie jest wyłącznie sprawianie problemów czy wywieszenie białej flagi po pierwszym straconym golu. Chociaż City wygrało zasłużenie, rozmiar tego zwycięstwa dla wielu zbyt schlebia mistrzom Anglii.

Podnoszą "szklany sufit"

- Dzisiaj nasza gra nie była wystarczająco dobra. Tylko tyle mam do powiedzenia - powiedział po meczu Koeman. Mimo to Southampton pozostanie drużyną trudną do rozbicia. Przekonał się o tym już Arsenal w Pucharze Ligi, a możliwe, że dziś ich rywalom pomogła kontuzja Schneiderlina, który był najlepszym zawodnikiem w pierwszej połowie. Koeman ma swoje małe wyzwania, ale nie dotyczą one całego zespołu czy zmian w stylu gry. Jeśli już, to znacznie bardziej niepokojąca była słabsza postawa Dusana Tadicia i Graziano Pelle. Jednak Holender, uczeń Van Gaala i Cruyffa, już pokazuje, że od swoich mentorów przejął to, co najważniejsze - umiejętność i świadomość znaczenia łączenia stylu z organizacją oraz różnorodność w grze. Zresztą w ostatnich latach cały klub, zamiast jednorazowo rozbić "szklany sufit", który od lat powstrzymuje innych przed wejściem pomiędzy wielką piątkę Premier League, stopniowo go podnosi. Nie przeszkadzają mu kryzysy w relacjach zarządzających, wymiana połowy składu czy zatrudnienie nowego menedżera. Niewiele innych klubów może się tym pochwalić.

- Wierzę, że Southampton rośnie. Jeśli spojrzy się na to, czego klub dokonał w ostatnich pięciu latach, to nie wydaje się, by ktokolwiek mógł nas zatrzymać - mówił przed dzisiejszym meczem Koeman. I nie zrobi tego dzisiejsza przegrana. Pewnie kibicom Premier League łatwiej jest znów uwierzyć, że City, Arsenal czy United mogą walczyć na równi z Chelsea, niż w to, że Southampton będzie się liczyło w walce o Ligę Mistrzów. Jednak warto spojrzeć na tabelę - nawet jeśli "Święci" nie poradzą sobie w dwóch kolejnych trudnych sprawdzianach, to nadal będą pośród tych wielkich rywali. Skoro Arsenal może nieprzerwanie od kilkunastu lat grać w Lidze Mistrzów, choć w bezpośrednich starciach z ligowymi przeciwnikami regularnie przegrywa, to nie wolno odmawiać Southampton szans, gdy ich poprzednich 13 meczów z drużynami (teoretycznie) słabszymi przyniosło tak wiele punktów, goli i pochwał. Dziś ich ambicje czy jakość wcale nie zostały zweryfikowane - po prostu stało się to, czego należało się spodziewać: wyścig za plecami Chelsea stał się znacznie ciekawszy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA