Zmierzch City i Toure, czyli walcząc o reputację

Jak wiele może zmienić jedno krótkie lato. Gdy Manchester City wygrywał w maju mistrzostwo Anglii, Yaya Toure był noszony na rękach za dwadzieścia goli i kilkadziesiąt świetnych występów. O trzeciej w tabeli Chelsea mówiono, że właśnie w drugiej linii jest najsłabsza. W niedzielę na Etihad role będą odwrócone. Początek meczu o godzinie 17.

- Raz powiedziany żartobliwym tonem komentarz stał się już dla mnie męczący - powiedział ostatnio Yaya Toure. 31-letniemu pomocnikowi chodziło o sytuację z... tortem, na którego brak w dzień swoich urodzin miał się obrazić na klub i domagać się wyższego kontraktu, by wreszcie traktowano go z szacunkiem. - Miał dużo problemów osobistych, odmiennych od tego, co pisano w prasie - tłumaczył go w piątek Manuel Pellegrini, szkoleniowiec Manchesteru City. - Dlatego może jest teraz w kiepskim momencie. To jednak zawodnik na wielkie mecze.

I Manchester City będzie go potrzebował w najlepszej możliwej formie. Po sensacyjnej porażce ze Stoke, ciężko wywalczonym remisie z Arsenalem oraz stracie punktów w Monachium mistrzowie Anglii muszą zaprzeczyć rosnącej liczbie negatywnych komentarzy. Toure dostało się, że po meczu z Bayernem radośnie wyściskał się z Guardiolą i nie przejawiał rozczarowania wynikiem.

Jednak ostatnie kiepskie wyniki negatywnie wpłynęły nie tylko na reputację Toure - coraz bardziej obrywa się całej drużynie. Gdy "Citizens" kroczyli po tytuł, ich przewagę nad Liverpoolem widziano w dojrzałości zespołu, idealnym momencie w karierach najważniejszych piłkarzy, pozwalającym wytrzymać nerwy w kluczowych spotkaniach. Tymczasem kilka miesięcy później o tych samych zawodnikach pisze się, że są "starzejącą się grupą", której "brakuje dynamiki" do walczenia na wysokim europejskim poziomie.

- Wartość tych piłkarzy spadnie dramatycznie w ciągu następnych osiemnastu miesięcy - wyrokuje Gary Neville w swoim cotygodniowym felietonie dla "The Daily Telegraph". - Myślę, że Pellegrini dostrzega to, jakimi problemami stają się wiek członków zespołu oraz ich możliwości fizyczne - dodawał były obrońca Manchesteru United, a obecnie asystent selekcjonera reprezentacji Anglii.

Byle nie kpiono na wiosnę

Chelsea latem także przeszła zmianę. Gdy po przegranym półfinale Ligi Mistrzów z Atletico Madryt Eden Hazard narzekał, że zespół za bardzo polega wyłącznie na jego kreatywności, wielu wskazywało na brak napastnika jako kluczowy problem drużyny Jose Mourinho. O ile wkładu i znaczenia Diego Costy nikt nie zamierza podważać, tak głównym architektem świetnego startu sezonu jest Cesc Fabregas.

- Wydawało mi się, że zostanie w Barcelonie, gdzie byłby naturalnym następcą np. Xaviego - powiedział ostatnio Mourinho. Fabregas jednak na Camp Nou nigdy nie dostał takiej pełnej szansy, częściej wypełniał rolę "fałszywego napastnika" lub skrzydłowego. Nie pomagał mu "wiosenny kryzys", z którego kpili kibice mówiąc, że sezon Hiszpana kończy się późną jesienią - najpierw masowo asystuje, później wyłącznie statystuje.

W Anglii od razu wrócił do swojej ulubionej roli. - Nie jest "szóstką" ani "ósemką", ale może też grać jako "dziesiątka" - tak zawile Mourinho tłumaczył specyfikę stylu gry Fabregasa. Już pierwsze mecze sezonu pokazały, jak wiele jest skłonny dla niego zaryzykować. Gdy drużynie nie idzie lub jest ważniejszy mecz (jak z Evertonem), Portugalczyk ustawia zespół w 4-3-3, dodając do środka pola Ramiresa. Oznacza to rezygnację z jednego bardziej ofensywnego gracza, by częściej i z zapewnioną asekuracją mógł do przodu biegać właśnie Fabregas. Efekty? W czterech meczach ligowych Hiszpan ma już sześć asyst. Odciążył też z presji Hazarda, który coraz swobodniej atakuje ze skrzydła.

Chelsea przestrogą dla City

Średnia wieku składu Chelsea jest o dwa lata niższa od Manchesteru City. Londyńczycy obecnie przypominają ofensywnym stylem gry mistrzów Anglii z poprzedniego sezonu i już niektórzy wierzą, że uda im się pokonać rekord stu strzelonych goli do połowy stycznia należący do "Citizens". Chociaż wszyscy na Stamford Bridge martwią się zdrowiem Diego Costy, ważniejsza obawa powinna dotyczyć "syndromu wiosennego" Fabregasa, który stoi za wszystkim co dobre w grze "The Blues".

Rok temu Chelsea wygrała na terenie Manchesteru City, bo Mourinho potrafił połączyć strategię wyłączającą z gry Toure z błyskawicznymi kontrami prowadzonymi przez Hazarda. Czy tym razem Portugalczyk znów zechce zamknąć pole karne własnego zespołu, czy może zaufa Fabregasowi? Z kolei Manuel Pellegrini pewnie nie spodziewa się po Toure kolejnego sezonu zakończonego 20 golami - dotychczasowa kariera pomocnika udowadnia, że był to wyjątek od reguły - ale musi oczekiwać występów na miarę jego potencjału. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia, sam szkoleniowiec zaznaczał, że problem jest w głowie jego piłkarza.

Czy niedzielne starcie dwóch najsilniejszych kadrowo zespołów w Premier League będzie jednocześnie ostatecznym potwierdzeniem odwrócenia się sytuacji sprzed zaledwie kilku miesięcy? Gary Neville w swoim felietonie wspomniał, że obecny Manchester City należy brać za jeden z największych zespołów epoki Premier League. Przykładem, jak bolesny i długotrwały może być zmierzch mistrzów jest Chelsea, która od 2010 roku nie wygrała krajowego mistrzostwa, wymieniając czterech trenerów i kilkudziesięciu piłkarzy. Pozbierała się na nowo dopiero, gdy zgarnęła Fabregasa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.