Premier League. Mourinho pozbył się najdroższej zabawki Abramowicza

Nikt nie dał się zwieść jednemu z najlepszych kłamców w Premier League. Kilka godzin po tym, jak Jose Mourinho mówił o niewielkich szansach na odejście Fernando Torresa, AC Milan potwierdził dwuletnie wypożyczenie hiszpańskiego napastnika.

Na koniec to właśnie Portugalczyk okazał się tym, który nikomu - nawet Romanowi Abramowiczowi - nie robił złudzeń. Torresa w pierwszych meczach sezonu raz zostawił na ławce, a raz całkowicie poza składem. A przecież jednym z głównych zadań poprzedników Mourinho było "odblokowanie", "odczarowanie" czy "przywrócenie" tego "dawnego" Torresa. Zawiódł Ancelotti, nieudanie starając się zbudować współpracę Torresa z Drogbą. Pomysł Villasa-Boasa na Chelsea był równie nietrafiony co znaczna większość strzałów Hiszpana. Di Matteo został wyrzucony po tym, jak usadził go na ławce w swoim ostatnim meczu. Rafa Benitez był wyborem wyłącznie tymczasowym.

Zresztą, samo zatrudnienie w 2012 roku jego byłego menedżera z Liverpoolu najdobitniej świadczyło o desperacji właściciela Chelsea. Benitez w Londynie pojawił się wbrew wszelkiej logice i w jednym z najtrudniejszych momentów od czasu rozpoczęcia wielkiej inwestycji Rosjanina. To była wyeliminowana z fazy grupowej Ligi Mistrzów, tracąca dystans do czołowych drużyn w Premier League oraz fatalnie grająca Chelsea. I faktycznie, tylko Benitezowi częściowo ta misja się powiodła - "The Blues" wrócili do ligowej czołówki, a Torres spisywał się bardzo dobrze, nawet jeśli wyłącznie w tych drugoligowych europejskich rozgrywkach. W finale Ligi Europy strzelił Benfice gola, ale pomimo ostatecznego triumfu i 22 trafień Hiszpana w tamtym sezonie nikt nawet nie wspomniał o spłaceniu się wartego 50 milionów funtów transferu.

Momenty oczywiście były. Pierwszy gol Torresa, w derby Londynu z West Hamem, po kilkunastu godzinach prawdziwej męki i niemocy najdroższego napastnika w lidze, doczekał się nie tyle eksplozji radości stadionu Chelsea, ale zbiorowego odetchnięcia z ulgą. Na zawsze w pamięci zostaną jego indywidualne rajdy od połowy na bramkarza rywali w spotkaniach z Barceloną w 2012 roku (sam wykończył akcję, pieczętując awans Londyńczyków do finału LM) i Liverpoolem kilka miesięcy temu (ostatecznie podał do Williana, który go dogonił). Jeśli ktoś przedstawi wyłącznie jego listę osiągnięć (wygraną Ligę Mistrzów, Ligę Europy i zdobyty Puchar Anglii) obok statystyk (45 goli i 35 asyst), to wcale Hiszpan nie wypadnie tak tragicznie.

Jednak lista spektakularnie zmarnowanych sytuacji jest jeszcze dłuższa, a na jej samym szczycie "pudło" z Old Trafford przeciwko Manchesterowi United, gdy Torres po minięciu de Gei był pięć metrów przed pustą bramką... Wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. Pal licho tę początkową, fatalną serię kilkunastu spotkań bez debiutanckiego gola - w kolejnym sezonie zaciął się aż na 25 spotkań, od października do maja, błądząc po polu karnym kolejnych przeciwników. Nawet Rafa Benitez początkowo w dosyć pokracznych argumentach musiał bronić swojego podopiecznego, twierdząc, że przecież świetnie zachowuje się przy rzutach rożnych... w defensywie.

Najsmutniejsze jest tak nagłe załamanie się formy hiszpańskiego napastnika. Świetnego w barwach Liverpoolu, jeszcze na dwa miesiące przed transferem do Chelsea gnębiącego ten klub dwoma golami na Anfield. Kontuzje? Charakter? Atmosfera? Rywalizacja? Hiszpan czasem zrywami przypominał dawnego siebie, by zaraz potknąć się o piłkę w dryblingu lub kopnąć ją wysoko w trybuny. Nie dostawał prostopadłych podań, zbyt często walczył w powietrzu, ale i kiepsko współpracował. We Włoszech wciąż może wyróżniać się szybkością, ale czy to właśnie ten aspekt jego gry jest kluczowy? O zapaści Torresa w ciągu tych kilkudziesięciu miesięcy napisano już kilkanaście analiz, od medycznych przez psychologiczne aż do czysto taktycznych. I po ich lekturze nikt nie jest mądrzejszy, nikt nie zna odpowiedzi na problem już 30-letniego Hiszpana.

Mourinho nawet nie próbował odpowiadać. Zaraz po powrocie do Londynu zaczął napastnikami rotować, nikomu nie dając odczuć, że jest numerem jeden w ataku, a co dopiero zawodnikiem na kolejne lata. Wręcz przeciwnie - wielokrotnie sugerował, że brakuje mu skuteczności porównywalnej do graczy z pierwszej linii np. Manchesteru City, a w niecały rok piłkarzy z tej formacji wymienił całkowicie. Eto'o odszedł po ledwie sezonowym kontrakcie, a Dembę Ba i Romelu Lukaku sprzedano.

Na tych dwóch ostatnich Chelsea nawet zarobiła, gdy sposób przeprowadzenia transferu Torresa - dwuletnie wypożyczenie do końca jego lukratywnej umowy z "The Blues" - dobitnie świadczy o chęci pozbycia się najdroższej ze wszystkich "zabawek" Abramowicza. Teraz przynajmniej widok smutnego Hiszpana siedzącego na ławce rezerwowych nie będzie przypominał mu o tej wielce nieudanej inwestycji.

A gdyby wielcy piłkarze byli WIELCY? [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.