Premier League. Wszystkie cuda Harry'ego Redknappa

Sądząc i po jego autobiografii, i po tym, że trenowany przez niego Queens Park Rangers wrócił do Premier League - najstarszy trener w angielskiej piłce ma się nieźle. O cudach "Harry'ego Houdiniego" pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Wembley, finał play-off, ostatnia minuta. QPR, które od ponad pół godziny gra w dziesiątkę, broniąc się przed atakami faworyzowanego Derby, w końcu przedziera się pod bramkę rywala. Jest aut, po którym Junior Hoilett utrzymuje piłkę na prawym skrzydle i dośrodkowuje, obrońca Richard Keogh myli się przy próbie interwencji, do futbolówki dopada wprowadzony niedługo wcześniej Bobby Zamora, który oddaje pierwszy i jedyny celny strzał swojej drużyny w tym spotkaniu [LINK: https://www.youtube.com/watch?v=ydNSxxZHI-k]. Mecz kończy się wynikiem 1:0. Po rocznej nieobecności londyński klub wraca do ekstraklasy. Wraca w stylu Harry'ego Redknappa: z nieprawdopodobną dozą szczęścia, któremu jednak 67-letni szkoleniowiec potrafi pomóc.

Podobnych chwil triumfu w jego długiej karierze było wiele. Bywało, że popadał w konflikty z prezesami klubów i odchodził. Zdarzało się, że drużyny, na których ławkach trenerskich zasiadał, spadały z ekstraklasy (np. Southampton w 2005 r.), ale częściej umiały wywalczyć utrzymanie - kiedy w r. 2008 obejmował Tottenham, jego nowi podopieczni mieli zaledwie dwa punkty po ośmiu meczach, o czym zresztą później do znudzenia przypominał. Długo uchodził właśnie za jednego z ekspertów od zapewniania drużynom ligowego bytu, ale przecież z Portsmouth zdołał w 2008 r. sięgnąć po Puchar Anglii, pokonując po drodze do finału Manchester United Aleksa Fergusona, a z Tottenhamem w 2010 r. awansował do Ligi Mistrzów, gdzie ogrywał Inter i Milan, docierając aż do ćwierćfinału. Wiosną 2012 r. uważano go za pewniaka do objęcia posady trenera reprezentacji Anglii; wydawało się, że jest na szczycie, ale niemal natychmiast spadł na dno. Z Tottenhamu wyleciał, mimo iż zespół zajął czwarte miejsce w Premier League, co normalnie powinno gwarantować prawo gry w Lidze Mistrzów, ale akurat w tamtym sezonie Champions League wygrała Chelsea, będąca w tabeli ekstraklasy za Tottenhamem, i trzeba było jej zrobić miejsce. Pracę z reprezentacją dostał lubiany bardziej przez działaczy Football Association Roy Hodgson. Redknapp po kilkumiesięcznej przerwie został menedżerem QPR, ale tym razem cudu nie dokonał: mimo tradycyjnie licznych w przypadku tego szkoleniowca transferów, drużyny nie udało się uratować przed spadkiem. W 2013 r. szczęśliwa gwiazda Harry'ego zdawała się gasnąć ostatecznie.

Źli piłkarze

Dlaczego? W autobiografii, podyktowanej Martinowi Samuelowi, pierwszy okres pracy z QPR Redknapp podsumowuje z brutalną szczerością. Opowiada o rozmowie ze sprowadzonym z Tottenhamu doświadczonym obrońcą Ryanem Nelsenem, który po kilku tygodniach pobytu na Loftus Road nie mógł się doczekać, aż jego krótka umowa dobiegnie końca. "Nie ma tu pan szans - powiedział Redknappowi. - To najgorsza szatnia, w jakiej kiedykolwiek byłem. Nigdy wcześniej nie trafiłem na taką bandę. I nie chodzi tylko o mentalność. To po prostu źli piłkarze".

Doświadczony trener wkrótce przyznał mu rację. W książce opowiada m.in. o ściągniętym do QPR przez poprzedniego szkoleniowca Jose Bosingwie, który nie dość, że nie przykładał się do treningów, to - odsunięty od wyjściowej jedenastki - odmówił przyjęcia roli rezerwowego. Redknapp ukarał go wówczas pozbawieniem dwóch tygodniówek, przeżywając przy okazji szok, że klub, na którego stadion przychodzi zaledwie 18 tysięcy ludzi, może płacić tak ogromne pieniądze takim miernotom.

Zatrudnieni na świetnych kontraktach piłkarze QPR ignorowali i mecze, i treningi, kary nie pomagały, bo i tak okazywały się kroplą w morzu pieniędzy wypłacanych w ramach zdecydowanie za wysokich kontraktów. "Mieliśmy zbyt wielu piłkarzy, którym nigdzie nie zapłacono by podobnych pensji, i oni o tym wiedzieli ". "Gdybym mógł, to wykopałbym połowę drużyny już w styczniowym okienku " - dawno nie czytałem równie szczerego opisu panującej w środowisku piłkarskim degrengolady. I równie szczerego opisu trenerskiej frustracji: po jednej z porażek Redknapp demoluje własny gabinet, na długie tygodnie traci kontakt z bliskimi, w samotności zmagając się z poczuciem bezsilności. "Nie ma nic gorszego niż przebywanie na dnie tabeli. Nie ma nic gorszego niż to gówniane uczucie bycia pokonanym".

Jeszcze gorsi piłkarze

Po spadku - właśnie wtedy dyktował wspomnienia - przyszedł czas na nowe porządki. Martinowi Samuelowi opowiadał, że jego priorytetem jest "pozbycie się tych, którzy sprawiają kłopoty, zanim oni sami wyłączyliby nas z gry". Klub opuściły więc, sprzedane lub wypożyczone, czarne owce w rodzaju Adela Taarabta, Stephena Mbii, wspomnianego Bosingwy czy Djibrila Cisse. Na ich miejsce Redknapp sprowadzał zawodników, z którymi pracował już w innych klubach, np. Niko Krajnczara i wypożyczonego z Tottenhamu młodego rozgrywającego Toma Carrolla, oraz ligowych wyjadaczy o lepszym niż poprzednicy charakterze (na zasadzie wolnych transferów przyszli np. Danny Simpson z Newcastle, Richard Dunne z AV, Gary O'Neill z West Hamu czy Yossi Benayoun z Chelsea). Kluczem w walce o powrót do Premier League były nie ich umiejętności piłkarskie, tylko profesjonalne podejście i wola walki. "Wiem, że niektórzy zawodnicy sądzili, że są zbyt dobrzy na ten poziom rozgrywkowy, ale sam pracowałem w niższych ligach, znam wymagania i wiem, że jest tam wielu piłkarzy, którzy zjedzą cię żywcem, jeśli się nie zaangażujesz" - mówił Redknapp.

Jednym z symboli tego nowego podejścia okazał się nieoczekiwanie Joey Barton. Nieoczekiwanie, bo piłkarz ten był przez lata symbolem wszystkiego, co najgorsze w angielskiej piłce. Piekielnie uzdolniony, powoływany nawet do reprezentacji Anglii, miał potężne problemy osobowościowe, skutkujące atakami dzikiej brutalności: uczestniczył w bójkach na boisku i poza nim, pyskował do sędziów, zbierał czerwone kartki i dyskwalifikacje, pił, a za jeden z aktów przemocy trafił nawet do więzienia. Do Bartona akurat Redknapp potrafił przemówić (całkiem niedawno powiedział nawet, że widzi w 31-letnim pomocniku materiał na świetnego trenera) - podobnie jak przed laty do innego "złego chłopca", który stał się dzięki niemu ikoną West Hamu: Paolo di Canio. Anegdoty o tym, jak włoski napastnik kaprysi i awanturuje się w szatni, jak ku wściekłości kolegów i trenera wykonuje swój słynny gest fair play (podczas jednego z meczów, widząc kontuzję bramkarza rywali łapie piłkę w ręce zamiast doprowadzić do strzelenia bramki), jak bluzga i nie chce grać, ale w końcu daje się przekonać, wychodzi na boisko i zdobywa cztery gole, są ozdobą tej autobiografii.

Dobra robota

Podobnie zresztą, jak opowieści o początkach kariery Rio Ferdinanda, który pierwsze kroki w piłce stawiał w West Hamie pod kierunkiem Redknappa, i równie czułe akapity o młodzieńczych latach Franka Lamparda. Kiedy QPR wrócił do Premier League, w angielskich mediach pojawiły się oczywiście spekulacje na temat przenosin obu tych piłkarzy pod opiekuńcze skrzydła "wujka Harry'ego". Że najbliższe miesiące upłyną pod znakiem wielu podobnych rewelacji, przy Harrym Redknappie można być pewnym.

Z jego powrotem do Premier League rozgrywki odzyskają wiele koloru: w ostatnim dniu okienka transferowego znów będzie udzielał wywiadów przez okno swojego samochodu, po zakończonym spotkaniu znów będzie mówił, że występ jego podopiecznych okazał się "triffic", a po powrocie do domu przy plaży w Sandbanks pójdzie na spacer z żoną Sandrą i psami. Przy wszystkich wątpliwościach, które budzą niektóre jego opowieści - łącznie z tą kluczową, czy historia tajnego konta w Monako, będąca przedmiotem dramatycznego i zakończonego uniewinnieniem procesu o oszustwa podatkowe, była rzeczywiście aż tak niewinna - świadectwo o sile wieloletniego związku małżeńskiego Redknappów jest czymś rzadko spotykanym nie tylko w świecie piłki. "Podczas gdy byłem menedżerem tych wszystkich klubów, ona była menedżerem mojego życia", napisał w dedykacji, poświęcając książkę kobiecie, o której powiedział po jednym z katastrofalnych pudeł napastnika Darrena Benta, że w tej sytuacji nawet ona strzeliłaby gola.

Po przejściu na emeryturę sir Aleksa Fergusona takich postaci w angielskiej piłce już nie ma. W dzieciństwie kopiących piłkę na londyńskich ulicach i kończących fatalne szkoły, po których wciąż bazgrze się jak sześciolatek. Z początkami kariery piłkarskiej i przygotowaniami do sezonu polegającymi na bieganiu przy ruchliwej szosie. Z imprezowaniem u boku George'a Besta czy Bobby'ego Moore'a, i z uczeniem się fachu trenerskiego w posępnym baraku albo na boisku z rosnącymi pośrodku drzewami, gdzie żeby zacząć zajęcia, najpierw trzeba posprzątać po psach. Z wejściem w świat wielkich pieniędzy i wielkich pokus, w którym jednak zarabiające miliony gwiazdy pozostają zagubionymi, wymagającymi troskliwej opieki dzieciakami. Z językiem komunikacji, delikatnie mówiąc dalekim od dyplomatycznego (trudno w autobiografii Redknappa zliczyć pojawiające się wulgaryzmy), ale i ze świadomością, że na podopiecznych nie można tylko wrzeszczeć. "Harry - usłyszał kiedyś od Bobby'ego Moore'a - przez cały ten czas, od kiedy tu trafiłem, Ron Greenwood (trener Moore'a i Redknappa w West Hamie) nigdy mi nie powiedział: "Dobra robota". Ani razu. Każdy z nas potrzebuje czasem to usłyszeć".

Oto dlaczego, choć historii taktyki piłkarskiej z pewnością nie zrewolucjonizuje, tylu świetnych piłkarzy chciało i chce pod nim grać. Łącznik między pokoleniami, znający wszystkich i ze wszystkimi będący na ty, lubiący pożartować i umiejący cieszyć się życiem (zwłaszcza od czasu wypadku samochodowego, z którego kolejnym cudem wyszedł cało w 1990 r.) - w swojej książce o wielu ludziach mówi wiele dobrych rzeczy. Harry Redknapp da się lubić.

Lewandowski, Suarez i inni królowie strzelców. Co potrafią? [WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.