Michał Okoński: Geje w piłce. Długa droga do pełnej akceptacji

Po coming oucie Thomasa Hitzlspbergera temat gejów w futbolu nie chce zejść z medialnych czołówek: kolejnym piłkarzem, mówiącym otwarcie o swojej orientacji seksualnej, jest grający w szóstej lidze angielskiej Liam Davis. O zmianie klimatu wokół największego piłkarskiego tabu pisze Michał Okoński, autor książki i bloga ?Futbol jest okrutny?.

Jeszcze nie przebrzmiały echa wyznań wielokrotnego reprezentanta Niemiec, medalisty mundialu i Euro, który na ujawnienie swojej orientacji zdecydował się w rozmowie z tygodnikiem "Die Zeit", a na łamach "Independenta" wypowiada się skrzydłowy grający w półamatorskim Gainsborough Trinity. Inaczej niż Hitzlspberger, Liam Davis nie mówi o swoim homoseksualizmie dopiero po zakończeniu kariery. A rozmawiając z dziennikarzami, burzy więcej niż jeden stereotyp.

Na łamach angielskiego dziennika czytamy przecież - co ma nam pozwolić zrozumieć kontekst - że szatnie w szóstoligowych drużynach różnią się znacznie od tych z Premier League, że nie zapełniają ich wielojęzyczne i zarabiające krocie gwiazdy. Wszyscy wszystko o sobie wiedzą, nic się nie ukryje - i pewnie dlatego pół roku temu Davisa o jego "inność" zapytał jeden z liderów drużyny, starszy o ponad 10 lat bramkarz. "Co wtedy zostało powiedziane, zostanie między nami - opowiada 23-letni Davis. - Ale zaczęło się w lekkim tonie i w lekkim tonie się skończyło, a reakcja na moje wyznanie, brzmiała mniej więcej:" Tak? No i co z tego? "". Reszta drużyny przywitała go żartami, owszem: z seksualnym podtekstem, ale na tyle nieagresywnymi, że mógł się poczuć zaakceptowany i odpowiedzieć kolegom w podobnym stylu.

Oczywiście ta historia nie jest zapowiedzią powszechnej idylli: piłkarz Gainsborough był już znieważany na boisku z powodu swojej orientacji (choć zawodnik, z którego ust wyszły obelgi, przepraszał go później w esemesie) i spodziewa się ostrej reakcji trybun podczas zbliżającego się meczu z lokalnym rywalem. Docenia coming out Hitzlspbergera, choć zwraca uwagę, że nastąpił dopiero po zakończeniu kariery i nie ma złudzeń: zanim o swoim homoseksualizmie zaczną mówić czynni zawodnicy z czołowych klubów Europy, upłynie co najmniej kilka lat.

Między Fashanu a Hitzlspbergerem

A jednak nie sposób nie zauważyć różnicy między traktowaniem tych, którzy dokonali coming outu w ciągu ostatnich tygodni i miesięcy, a postępowaniem wobec pierwszego jawnego piłkarza geja. Inna sprawa, że ten pierwszy - Justin Fashanu - na ikonę nadawał się średnio, a przyczyn jego samobójczej śmierci nie sposób sprowadzać wyłącznie do zderzenia z homofobią. Wyznanie na łamach bulwarówki (Hitzlspberger zrobił to w jednym z najpoważniejszych niemieckich tygodników), aura skandali, których sam mediom dostarczał, kolportując informacje m.in. o rzekomym romansie z brytyjskim parlamentarzystą, podobnie jak kontuzje, nie pozwalały temu utalentowanemu skądinąd napastnikowi w pełni wykazać się na boisku. Niewątpliwie był lżony z trybun, niewątpliwie wyszydzali go rywale i szykanował jeden z trenerów, niewątpliwie odciął się od niego grający również w piłkę brat. Z drugiej strony trzeba zauważyć, że kariera Justina Fashanu nie załamała się po tym, jak opowiedział dziennikarzom o swoim homoseksualizmie (grał jeszcze, w jedenastu różnych klubach, przez osiem lat) i że tuż przed samobójstwem dopadły go oskarżenia o molestowanie seksualne nieletniego.

Trudno porównywać świat piłki lat 90. XX wieku z drugą dekadą XXI stulecia. Symbolem zmiany mogą być nie tyle kolejne coming outy, co przeprosiny, które wybrzmiały przy okazji jednego z nich. W 1997 r. napastnik Liverpoolu Robbie Fowler wykonywał na boisku obraźliwe gesty, sugerujące homoseksualizm Graeme'a Le Saux, obrońcy Chelsea, którego jedyną "winą" były lektura inteligenckich gazet i niemęskie rzekomo zainteresowania, jak fotografia i kolekcjonowanie sztuki. Prowokowany Le Saux znokautował wówczas Fowlera, obaj zostali zdyskwalifikowani przez Football Assotiation, ale przeprosiny ze strony byłego piłkarza Liverpoolu nadeszły dopiero teraz, podczas rozmowy o Hitzlspbergerze.

Robbie Fowler uważa zresztą, że dziś coming outy nie są już problemem - z całą pewnością w piłkarskich szatniach, a być może również na trybunach. Czytając w polskich mediach wypowiedzi Jana Tomaszewskiego czy Pawła Zarzecznego, trudno być aż takim optymistą, choć zmiany zachodzące poza światem futbolu - np. w ustawodawstwie coraz większej liczby krajów, w których grają także polscy piłkarze - będą zapewne oswajały z tematem. W Niemczech, po wyznaniu Thomasa Hitzlspbergera, poparcie dla piłkarza wyrazili m.in. rzecznik przewodzącej chadecji kanclerz Angeli Merkel, trener reprezentacji Joachim Loew i rzesza dawnych kolegów. Podobnie było w Anglii, gdzie zawodnik spędził kilka lat kariery. Ton mediów, od najpoważniejszych po tabloidy, był jednoznacznie przychylny.

Między Fashanu a Hitzlspbergerem o swojej orientacji powiedzieli publicznie Anton Hysen i Robbie Rogers. Ten pierwszy grał w jednej z niższych lig szwedzkich, drugi, urodzony w Stanach Zjednoczonych pomocnik Leeds, wiadomość o coming oucie połączył z rozwiązaniem kontraktu z klubem i decyzją o zakończeniu kariery. Po kilku miesiącach jednak i po powrocie za ocean zmienił zdanie: podpisał umowę z Los Angeles Galaxy, a że mówimy o kilkunastokrotnym reprezentancie kraju, istnieje teoretyczna możliwość, że zobaczymy go na mundialu w Brazylii.

Przegrana pod prysznicem

Na czym polega problem takich jak oni? Pierwsza, automatyczna niejako odpowiedź, mówi o specyficznej podkulturze, wytwarzanej przez klubową szatnię. Młodzi mężczyźni paradujący przed sobą nago, wspólnie idący pod prysznic, poddający się zabiegom fizjoterapeutów, a także wspólnie przeżywający wielkie uniesienia, przytulający się i całujący na boisku, wytwarzają mechanizmy obronne przed posądzeniem o zbytnią "miękkość", zwłaszcza kiedy nieustannie słyszą, że ich zadaniem jest "walka".

Słowa i żarty, jakie padają między nimi, średnio nadają się do powtarzania. Dość powiedzieć, że holenderski napastnik Jimmy Floyd Hasselbaink usłyszał od trenującego go w Leeds George'a Grahama uwagę "Ruszasz się jak pedał", co dotknęło go do żywego i zaczął walczyć o każdą piłkę. "Jestem zdania, że w szatni nie tylko gej, ale po prostu wrażliwy człowiek, może czuć się źle" - powiedział niedawno Grzegorz Mielcarski "Przeglądowi Sportowemu" .

A oprócz własnej szatni są jeszcze trybuny, na których kibice wykorzystają każdy pretekst, żeby rywala poniżyć (podobnie zresztą jak przeciwnicy na boisku, jak Fowler Le Saux czy Materazzi Zidane'a). Są władze klubu, kalkulujące, czy opłaca im się funkcjonowanie z łatką "gejowskiej drużyny". I jest wreszcie indywidualny interes zawodnika: wymagania, jakie nakładał na Thomasa Hitzlspbergera uprawiany przezeń zawód, były wystarczająco wyśrubowane, by martwić się, że nagłe stanięcie na pierwszej linii społecznego frontu może mieć negatywny wpływ na jego formę. Jak pisał kiedyś na swoim blogu Rafał Stec, "nikt nie będzie przeprowadzał eksperymentów społecznych czy wychowawczych, jeśli ma za nie zapłacić przegraną walką o mistrzostwo, i to przegraną już pod prysznicem".

Ważne, jak gra

Piłkarz homoseksualista wydawał się do niedawna postacią równie nieprawdopodobną co homoseksualista kowboj, bo w świecie futbolu, jak w westernach, dominuje mit twardego faceta, ociekającego testosteronem maczo. Tyle że o homoseksualiście kowboju nakręcono już "Tajemnicę Brokeback Mountain". Od kiedy obejrzałem ten oscarowy w końcu film, próbuję sobie wyobrazić podobną historię w realiach futbolu.

Wspominałem o tym w książce "Futbol jest okrutny"; wracam do tematu w przekonaniu, że trzeba o takich sprawach mówić i pisać dokładnie tak samo, jak kiedyś mówiło się i pisało o prawie do uprawiania sportu kobiet albo zawodników czarnoskórych. Idea równości jest przecież - obok idei szlachetnej rywalizacji - wpisana w samą naturę boiskowych zmagań. Tu nikt nie powinien się "ukrywać", każdy może być sobą. I nie chodzi przy tym o polityczną poprawność, bo w ocenianiu postaw poszczególnych piłkarzy nie ma miejsca na "punkty za pochodzenie". Ostatecznie wszystko i tak weryfikuje się podczas gry - tam, gdzie "miękki" rzekomo Hitzlspberger nigdy nie odstawiał nogi przy wślizgu i gdzie zasłynął z potężnych uderzeń z dystansu.

Liam Davis wraz ze swoim partnerem prowadzi małą knajpę. "Klienci przychodzą, żeby dobrze zjeść i być dobrze obsłużonym" - opowiada dziennikarzowi "Independenta". - "Nie bardzo wiem, jakie znaczenie ma tutaj moja orientacja. I jakie znaczenie ma ona dla tego, jak się zachowuję na boisku? Wystawiają mnie, bo umiem grać, i oceniają mnie według tego, jak gram. Ni mniej, ni więcej".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.