Od A do Ż: piłkarski rok 2013

Ten alfabet powstał z miłości do piłki nożnej, choć rzecz jasna nie wszystko w 2013 r. na miłość zasługiwało. O roku Bayernu i Ronaldo, emerytur i chorób, sędziowskich pomyłek i ustawiania meczów, goli Lewandowskiego i łez Kloppa pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

A jak apatia. Zacznę od "rowu, w którym płynie mętna rzeka". Reprezentacja Polski przegrała eliminacje do mistrzostw świata, wypadł z niej niechciany przez część kolegów i dziennikarzy Obraniak, Klich, Sobota i Zieliński pojawili się zbyt późno, lewego obrońcy nie udało się znaleźć nigdy, a Lewandowski (patrz: G) w kluczowych momentach nie trafiał. Waldemar Fornalik pożegnał się z posadą, a Zbigniew Boniek postanowił nie ryzykować i nie szukać trenera za granicą (jego najgłośniejsza z tegorocznych wypowiedzi zmierzała zresztą w stronę pozbawienia prawa gry w reprezentacji niemówiących po polsku obywateli naszego kraju). Chociaż tyle, że odchodzącego szkoleniowca PZPN potrafił pożegnać z klasą; nowy na razie nie przekonuje, a o błędach środkowych obrońców w meczu ze Słowacją chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Występy polskich drużyn w europejskich pucharach to osobna opowieść (miłą niespodziankę, na poziomie trzeciej rundy kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej, sprawił jedynie Śląsk, eliminując Club Brugge). W sumie: dwanaście miesięcy apatii, rozczarował nawet hucznie reklamowany film Marcina Koszałki o polskich piłkarzach, kręcony w czasie Euro 2012.

B jak Bayern, podobnie jak w poprzednich latach B jak Barcelona. Drużyna roku, imponująco zorganizowana przez Juppa Heynckesa (tuż przed przymusową emeryturą wygrał Ligę Mistrzów, a sezon Bundesligi zakończył z 25-punktową przewagą nad Borussią; Bawarczycy strzelili 98 bramek, tracąc zaledwie 18), a teraz udoskonalana jeszcze przez Pepa Guardiolę. Mecze, w których niemieckie zespoły - nie tylko Bayern, Borussia przecież także - miażdżyły w półfinałach Ligi Mistrzów hiszpańskich rywali - zapamiętamy na długo, ale po nich były pokazy jeszcze mocniejsze, każące komentatorom odkurzać pojęcie "futbolu totalnego". Do mnie szczególnie przemówił popis Bawarczyków w wyjazdowym meczu z Manchesterem City, w październiku, po którym - szukając na blogu odpowiednich porównań, musiałem sięgnąć po język teologiczny. "W Barcelonie Guardiola był ewangelistą, a świat, w którym obracali się jego zawodnicy, był światem Nowego Testamentu - pisałem. - Świętość, z jaką obcowaliśmy, była ludzka, krucha jak Urodzony w stajence, dawała się dotknąć. W Bayernie Pep jest starotestamentowym prorokiem, a patrząc na grę jego drużyny spuszczamy wzrok, bojąc się oślepienia. Siła i potęga tej rzeczywistości budzi grozę, jak głos gromu. Ogień szerzy się przed nią i spala wkoło jej przeciwników, a Joe Hart okrywa się wstydem (por. Ps 97). Musimy się jej bać, jak Sądu Ostatecznego z jego zastępami aniołów. Aniołów - dodajmy - nieoswojonych barokowym obrazkiem, może więc bardziej jeźdźców apokalipsy o dürerowskich twarzach Ribery'ego, Müllera, Robbena i Kroosa. Miłosierdzie? Nadzieja? Czy nie lepiej ją porzucić, zwłaszcza że jeden z piłkarzy nazywa się Dante?".

C jak choroba. W świecie, w którym opieka medyczna wydaje się najdoskonalsza, pieniądze największe, a zdrowy tryb życia jest oczywistością, walczący z nowotworem Tito Vilanova musiał zrezygnować z bycia trenerem Barcelony. Na moment przywrócono proporcje: po pierwsze, zobaczyliśmy, jak to wszystko jest przemijające i kruche. Po drugie, przekonaliśmy się, że klub Vilanovy nie jest wyłącznie maszynką do zarabiania pieniędzy, a jego podopieczni - trybikami w tej maszynce. Barcelona potrafiła czekać na odbywającego kurację trenera (zespół prowadził asystent), a kiedy zrezygnował, odwołała przyjazd na mecz towarzyski z Lechią. Polscy kibice reagowali różnie: niektórzy ze zrozumieniem, niektórzy z wściekłością - szczęśliwie spotkanie udało się rozegrać w późniejszym terminie, w tamtym momencie jednak było dla mnie jasne, że zatrzymanie się choć na chwilę jest niezbędne. Podsumowując rok, również warto pomyśleć o zdrowiu Tito Vilanovy.

D jak duety. O taktycznych trendach 2013 r. napisał już Michał Zachodny , do jego uwag dodajmy tylko obserwację dość nieoczekiwaną: otóż po latach królowania systemu 4-3-3 i jego pochodnych, zwłaszcza 4-2-3-1, wiele drużyn zaczęło znów z powodzeniem grać dwójką napastników. Rewelacją jesieni w Lidze Mistrzów było Atletico Madrid z Diego Costą i Davidem Villą, w Anglii wróciło zarezerwowane niegdyś dla Sheringhama i Shearera pojęcie "SAS" - mianem elitarnej jednostki brytyjskich sił specjalnych nazywa się teraz Suareza i Sturridge'a w Liverpoolu. W Manchesterze City grają Aguero z Negredo, w Juventusie Llorente z Tevezem, w PSG Ibrahimović z Cavanim. Zapytany, skąd ten nagły renesans, historyk taktyki piłkarskiej Jonathan Wilson odpowiada banalnie: nauczeni radzić sobie z jednym napastnikiem, środkowi obrońcy zapomnieli, jak grać przeciwko dwójce. Ku naszemu pożytkowi.

E jak emerytura. Z odejściem sir Aleksa Fergusona z Manchesteru United skończył się w światowej piłce wiek XX. O tym, ile 72-letni Szkot znaczył dla tej drużyny, świadczą początkowe kłopoty jego następcy, Davida Moyesa, pracującego przecież z tymi samymi piłkarzami. Wyliczanie sukcesów Fergusona przerosłoby ramy tego tekstu, drogę do nich pokazał zresztą on sam w głośnej i kontrowersyjnej autobiografii (jej publikacja stała się również jednym z wydarzeń roku). Osobiście miarę wielkości sir Aleksa dostrzegam również w tym, że wiedział, kiedy odejść. A skoro mówimy o emeryturach, warto wspomnieć, że karierę piłkarską zakończył także jeden z wielkich i - jak wynika ze wspomnianej autobiografii - świadomie odrzuconych podopiecznych Fergusona, David Beckham. W piłkę nie gra już także Paul Scholes, od pracy trenerskiej odpoczywa Jupp Heynckes - choć są i tacy (patrz: N), którzy mimo upływu lat nadal nie zamierzają powiedzieć dość.

F jak fikcja. Czyli niedziałające finansowe fair play. Kiedy Florentino Perez bił albo nie bił (w zależności od źródeł) transferowy rekord świata, sprowadzając do Madrytu Garetha Bale'a, o źródłach finansowania tego zakupu rozmawiano nawet w europejskich parlamentach (poprzedni rekordowy transfer Realu kredytowała Bankia, która popadła później w kłopoty i musiała korzystać z pomocy publicznej - lider prawicowych populistów z Holandii, Geert Wilders, pytał więc ministra finansów, co zamierza zrobić z faktem, że Real kupuje Bale'a dzięki wsparciu, jakiego Hiszpanii udzielają także holenderscy podatnicy). UEFA aż tak wścibska nie jest, części szokujących zakupów z tego roku, np. w wykonaniu niegrającego jeszcze w organizowanych przez nią rozgrywkach AS Monaco (rosyjski miliarder, Dmitrij Rybołowlew, zainwestował tam latem 146 milionów funtów, sprowadzając m.in. Falcao i Moutinho), nie będzie brała pod uwagę, ale już np. księgowi Manchesteru City i Paris Saint-Germain będą musieli się nieźle natrudzić, by uzasadnić wydanie blisko 100 milionów funtów. Jasne: w klubowych księgach są umowy sponsorskie z Organizacją Turystyczną Kataru i liniami lotniczymi Etihad, ale w pewnym momencie kontrolerzy UEFA odgrażali się, że będą się przyglądać nie zapisanej w księgach, ale rzeczywistej wartości rynkowej takich transakcji. Chciałbym tego dożyć...

G jak golazo. Nie, nie Zlatana Ibrahimovicia, Garetha Bale'a albo Luisa Suareza, choć wszyscy oni strzelali w tym roku bramki, które trudno będzie skopiować nawet twórcom gier na PlayStation. I nie Jacka Wilshere'a w meczu Arsenal-Norwich, przy fenomenalnej współpracy całej drużyny (dwadzieścia trzy kontakty z piłką, dziesięć podań, przy czym w ostatniej fazie akcji liczba kontaktów z piłką i podań zrównała się: siedem kończących ją zagrań Kanonierów odbyło się bez przyjęcia w ciągu czterech i pół sekundy!), choć tak lubię w piłce nożnej to, że jest sportem zespołowym. Cztery gole Roberta Lewandowskiego w meczu z Realem to jedno z indywidualnych osiągnięć roku, zwłaszcza że strzelił je jednemu z najsilniejszych klubów świata, a nie np. przeciętnym reprezentacjom Mołdawii czy Czarnogóry (chciałoby się dodać: niestety...). W Pucharze Europy i Lidze Mistrzów poza Lewandowskim tylko Alfredo di Stefano, Sandor Koscis, Ferenc Puskas i Lionel Messi strzelali po cztery bramki na poziomie od ćwierćfinału w górę. Macie innych kandydatów na polskiego piłkarza roku?

H jak homoseksualizm. Generalnie w piłce nożnej temat tabu, tym razem przywrócony debacie publicznej dzięki gestowi Robbiego Rogersa, amerykańskiego skrzydłowego grającego w Leeds, który dokonał coming outu, po czym rozwiązał kontrakt z klubem, ogłosił, że kończy karierę, i przeprowadził się z Anglii do Stanów. Jego marcowy wywiad dla "Guardiana" odbił się szerokim echem w świecie sportu (w Polsce, mniej więcej w tym samym czasie, Jacek Kiełb i Jan Tomaszewski dawali wyraz swojemu obrzydzeniu i oburzeniu perspektywą dzielenia szatni z homoseksualistą). W USA Rogers wrócił do sportu: w maju podpisał kontrakt z Los Angeles Galaxy i jest jedynym jawnym gejem grającym w Major League Soccer. Ponieważ jeszcze przed dwoma laty występował w reprezentacji swojego kraju, istnieje teoretyczna szansa, że zobaczymy go na mundialu.

I jak inaczej. Historie alternatywne, znane i pielęgnowane przez każdego kibica "co by było gdyby"... Na przykładzie bliskiego memu sercu Tottenhamu: gdyby w potwornym zamieszaniu pod bramką Wigan w 96. minucie kwietniowego meczu Premier League ktoś z zawodników z Londynu zdołał wepchnąć piłkę do siatki i mecz zakończyłby się wynikiem 2:3, Tottenham nie dałby się prześcignąć Arsenalowi w tabeli, awansowałby do Ligi Mistrzów, zatrzymałby Garetha Bale'a, nie zwolniłby Andre Villas-Boasa. Nie mówcie, że podobnych operacji myślowych nie dokonujecie na przykładzie swoich drużyn.

J jak Jürgen, Jürgen Klopp. "Czar prysł, Jose. Nie jesteś już taki znów wyjątkowy - pisałem na blogu o Jose Mourinho, kiedy Borussia ogrywała Real w półfinale Ligi Mistrzów (patrz: G). - Narzekając na sędziów i dziennikarzy, nieznośnie się powtarzasz. Zaczynasz nas nudzić po prostu. Tym bardziej że owszem: jest trener, który czaruje Europę tak jak ty w czasach Porto. Nazywa się Jürgen Klopp". Klopp, który przed jednym z meczów Champions League narzucił mediom narrację o Arsenalu jako orkiestrze ("lubią mieć piłkę, rozgrywać, podawać, ale w sumie brzmi to dość cicho, nieprawdaż?") i Borussii jako zespole heavymetalowym. Który opłakał (patrz: Ł) stratę Goetzego na rzecz Bayernu, jak niegdyś Kagawy na rzecz MU i jak za chwilę Lewandowskiego na rzecz Bayernu. I który potrafił doczołgać się jakoś do końca rundy jesiennej na czele zespołu zdziesiątkowanego kontuzjami, awansując do fazy pucharowej Ligi Mistrzów z pierwszego miejsca w "grupie śmierci" i zapewniając ten awans, rzecz jasna (patrz: Ł), w dramatycznych ostatnich minutach meczu z Napoli. Najgorętsze trenerskie nazwisko Europy, przynajmniej z tych, którzy teoretycznie mogliby być do wzięcia przez któryś z największych klubów - Jürgen Klopp przedłużył przed miesiącem kontrakt z Borussią i, w odróżnieniu od przeprowadzających się w ostatnich miesiącach Guardioli, Mourinho, Ancelottiego, Pellegriniego czy Beniteza, nigdzie się nie wybiera. I jak tu łobuza nie lubić?

K jak kibole. Na mówienie o polskich trochę nie mam sił - zresztą w niektórych klubach mają ich dość sami zawodnicy (przypomnijmy list piłkarzy i trenerów Zawiszy Bydgoszcz sprzed dwóch tygodni. Problem nie jest specyficznie nasz: do chuligańskich wybryków, burd i rasistowskich incydentów dochodzi także wokół i na meczach Ligi Mistrzów, a władze europejskiej piłki również nie potrafią sobie z nimi radzić. Najdobitniej w 2013 r. na sprawę zwrócił uwagę Kevin-Prince Boateng, który - obrażany przez kibiców rasistów podczas towarzyskiego meczu Milanu z czwartoligową Pro Patrią zszedł z boiska, a w ślad za nim podążyła cała drużyna. Historię i tło tego gestu opisywałem na blogu , pytając, jak na podobne zachowanie zareagowałyby władze europejskiej piłki, gdyby zdarzyło się na mistrzostwach Europy albo podczas rozgrywek Ligi Mistrzów? Wyobrażacie to sobie: kilkadziesiąt tysięcy widzów na trybunach, dziesiątki milionów przed telewizorami, transmisje na cały świat, wykupione emisje reklam i miejsca w lożach i nagle koniec, raptem po dwudziestu minutach, kiedy nie padł jeszcze żaden gol? Czy w takiej sytuacji obrażanego piłkarza nie zmuszano by raczej, żeby wrócił do gry?

L jak literatura. Czyli własny ogródek poniekąd. Nie było w Polsce tak dobrego roku na rynku książki sportowej. Wydarzenia? "Wielki Widzew" Marka Wawrzynowskiego, "Futbol w cieniu Holocaustu" Simona Kupera, "Cantona. Jak buntownik został królem" Philipa Auclaira. Ciąg dalszy nastąpi, byle jeszcze poprawiła się jakość tłumaczeń książek z eksportu.

Ł jak łzy. Na przykład łzy kibiców i piłkarzy Malagi, która do 91. minuty kwietniowego meczu w Dortmundzie była w półfinale Ligi Mistrzów, ale straciła dwie bramki w doliczonym czasie gry - jedną zresztą po podwójnym spalonym. "Wielka Malaga cierpi. To okrutny cios, sędziowska kradzież. Ta porażka jest gorzka, okrutna i niesprawiedliwa. Po zagraniu znakomitego meczu na obcym stadionie przeciwko wielkiemu zespołowi zostaliśmy pokonani w doliczonym czasie gry, a druga bramka padła po ewidentnym spalonym. To żałosne, niewiarygodne, okrutne, niesprawiedliwe, a nawet nieludzkie" - czytałem w prasówce lamentację lokalnego "Diaro Sur". Inna sprawa, że o tym, co się stało w ostatnich minutach tamtego spotkania, można mówić również językiem całkiem racjonalnym: na 5 minut przed końcem Klopp (patrz: J) zdjął z boiska grającego w pomocy Gundogana i wprowadził w jego miejsce obrońcę Hummelsa, tenże Hummels zaczął zagrywać długie piłki w pole karne Malagi, świetna do tej pory defensywa Hiszpanów (siedem udanych pułapek ofsajdowych) zaczęła się gubić, w 91. minucie podanie Hummelsa znalazło Suboticia, było zamieszanie, po którym piłkę do siatki wepchnął w końcu Reus. Gospodarze złapali wiatr w żagle, goście spanikowali, sędzia się pomylił - bóg futbolu jak zawsze okazał się okrutny, ale zauważmy: Jürgen Klopp wiedział, jak mu pomóc.

M jak mundial. Wiadomo: przyszłoroczny, ale determinujący wiele wydarzeń z 2013 r. Skończyły się eliminacje (awansowała maleńka Bośnia, do końca walczyła także Islandia, za którą na stronach Sport.pl intensywnie ściskaliśmy kciuki), gospodarze turnieju i obrońcy trofeum testowali swoje możliwości podczas Pucharu Konfederacji, zaskakująco fajnego zresztą, jak na turniej rozgrywany po szokująco długim dla niektórych piłkarzy sezonie (finał był 80. meczem Oscara i 75. Maty w ciągu 12 miesięcy). Mecz Brazylii z Hiszpanią zwracał naszą uwagę jako potwierdzenie trendu rysującego się przez cały rok (patrz: B) - wynalezienia patentu na tiki-takę. Tak jak Bayern zmiatał z powierzchni ziemi Barcelonę, tak Brazylijczycy ogrywali Hiszpanów nie tylko dzięki bajecznej technice, radości gry czy łatwości utrzymywania się przy piłce. Ta Brazylia (ten Bayern) miała jeszcze szybkość. I siłę. Przy wszystkich zachwytach nad Neymarem, u źródeł jej zwycięstwa byli atletyczni Thiago Silva, David Luiz czy Paulinho. W wymyślaniu piłki nożnej na nowo zawodnicy tacy jak ten ostatni (ale też Javi Martinez, nie wiedzieć czemu pozostający w tamtym finale na ławce Hiszpanów) są elementem nieusuwalnym. Operujący między jednym polem karnym a drugim, niestrudzeni w odbiorze i przyspieszający grę, w kluczowych momentach coraz częściej spychają w cień artystów takich jak Iniesta czy Mata. Ciekawe, czy ten trend potwierdzi się na mundialu.

N jak nigdy dosyć. Ryan Giggs wciąż strzela i w lidze angielskiej (23. rok z rzędu), i w Lidze Mistrzów, we Włoszech nadal biega Javier Zanetti (wrócił w listopadzie, po wielomiesięcznym leczeniu ścięgna Achillesa). Weteranów jest oczywiście więcej, nie tylko na tradycyjnie kojarzonej z długowiecznością pozycji bramkarza. Kiedy w ostatniej kolejce Premier League dwie bramki dla West Bromwich zdobywał Nicolas Anelka (patrz: Q), dowiedzieliśmy się, że w chwili debiutu Francuza w Premier League jego partner z ataku, Berahino, kończył cztery lata.

O jak ojczyzna. Tuż przed końcem roku w Barcelonie i w Bilbao można było obejrzeć dwa interesujące mecze towarzyskie dwóch reprezentacji, naszpikowanych - co warto podkreślić - gwiazdami z najlepszych klubów Europy: Barcelony, Bayernu, Chelsea, Realu, Juventusu, Ajaksu i Arsenalu. W starciu Katalonii z ćwierćfinalistą Pucharu Narodów Afryki, Republiką Zielonego Przylądka, zakończonym zwycięstwem gospodarzy 4:1, wystąpili m.in. Gerard Pique, Jordi Alba, Sergio Busquets, Cesc Fabregas i Bojan Krkic. W pogromie Peru z rąk kadry Kraju Basków uczestniczyli Javi Martinez, Cezar Azpilicueta, Xabi Alonso, Mikel Arteta, Asier Illaramendi i Fernando Llorente. Gibraltar dołączył już do grona krajów mających uznaną przez UEFA i FIFA reprezentację piłkarską, w przypadku Katalończyków i Basków droga nie będzie oczywiście aż tak prosta, a sami piłkarze, którzy zagrali z Zielonym Przylądkiem i Peru, nie zrezygnują pochopnie z gry w reprezentacji Hiszpanii. Futbol zresztą dla polityków bywa zawsze narzędziem niewygodnym - i całe szczęście.

Ö jak Özil. Jeden z transferów roku, pozwalający Arsene'owi Wengerowi trwale odmienić nie najlepszą w ostatnich latach postawę Arsenalu. Wiosną wyglądało to dramatycznie, a nerwy Wengera były w fatalnym stanie: "Dlaczego na mnie patrzysz?" - pytał menedżer Kanonierów jednego z dziennikarzy na konferencji po przegranym u siebie meczu z Bayernem. "Bo to twoja konferencja prasowa" - odpowiedział spokojnie żurnalista, przechodząc do osławionej kwestii ośmiu lat bez tytułu ("Dziękuję za to pytanie, dawno go nie słyszałem" - ironizował Wenger, gdy usłyszał je po raz kolejny). Później jednak Arsenalowi udało się wygrać wyjazdowe spotkanie w Monachium i na tej fali zacząć fantastyczną passę meczów bez porażki. Pod koniec poprzedniego sezonu Arsenal czternasty raz z rzędu wywalczył prawo gry w Lidze Mistrzów. W tym sezonie, już z Özilem, awansował do fazy pucharowej z "grupy śmierci" i jest liderem Premier League. Co charakterystyczne: choć przyjście Niemca dało tej drużynie kopa, o jej obliczu stanowi równie mocno para stoperów Koscielny - Mertesacker (gdy grają razem, Arsenal raczej nie przegrywa), skuteczny Giroud i piłkarz, który w minionym roku zrobił może największe postępy spośród wszystkich graczy angielskiej ekstraklasy: Aaron Ramsey.

P jak przekręt. Żebyż chodziło tylko o przedłużenie w ostatniej chwili terminu głosowania w plebiscycie o Złotą Piłkę, mającym po fenomenalnym występie Ronaldo (patrz: R) w barażowym meczu Szwecja - Portugalia zwiększyć szanse na triumf Portugalczyka... Chodzi raczej o dobiegające z różnych miejsc Europy i świata wieści o korupcji i ustawianiu meczów. W lutym Europol mówił o liczbie 680 meczów, których wynik ustalono z góry (dochodzenie objęło okres trzech lat i rozgrywki w 30 państwach; podważono uczciwość dwóch spotkań w Lidze Mistrzów). W listopadzie brytyjska policja aresztowała sześć osób - w tym byłego piłkarza Premier League - w związku z podejrzeniami o ustawianie meczów. W grudniu na temat spotkania Milanu z Chievo w 2011 r. przesłuchano Gennaro Gattuso. Sprawy, o których tu mowa, opisuje m.in. dziennikarz i socjolog Declan Hill - polskie tłumaczenie jego książki "The Fix" ukaże się w 2014 r. (patrz: L).

Q jak Quenelle. Temat dyskutowany dopiero co: antysemicki gest Nicolasa Anelki, wykonany po strzeleniu bramki w ostatnim meczu WBA. Sam piłkarz tłumaczy, że nie jest rasistą, a jedynie powtarzał gest swojego kolegi, kontrowersyjnego satyryka Dieudonne'a M'bali, i że gest ów ma jedynie wydźwięk "antysystemowy". Klub staje w obronie napastnika i zapewnia, że Anelka nie powtórzy już podobnego zachowania - ale angielskie i francuskie media nie są przekonane. Czy piłkarz ma prawo być niemądry i mieć niemądrych kolegów? No jasne, że tak - rzecz w tym, że piłkarz jest również wzorem do naśladowania, do czego i klub, i liga przywiązują ogromną wagę. Pytanie, co robić w podobnych sytuacjach, jest tematem na osobny tekst.

R jak Ronaldo. Piłkarz roku, po prostu, choć kandydatów na bohatera było więcej. Np. Arjen Robben, który do maja zwykł przynosić swoim drużynom pecha (finał Mundialu, dwa finały Ligi Mistrzów, finał Pucharu Niemiec, niewykorzystany karny w ubiegłorocznym meczu ligowym z Borussią, przesądzającym w zasadzie, że piłkarze Kloppa sięgną po mistrzostwo Niemiec) i który w swoim trzecim finale Ligi Mistrzów zapewnił wreszcie zwycięstwo Bayernowi. Albo inny piłkarz z Bawarii, Franck Ribery. Albo Zlatan Ibrahimović. Albo, niechże mu będzie za pierwszą połowę roku, Leo Messi. A jednak, jak to ujął Rafał Stec, "ten wyżyłowany rewolwerowiec zwyczajnie zasłania wszystkich", i właściwie mam poczucie, że jego wyboru nie warto szerzej uzasadniać. Wystarczą liczby: 59 bramek w 51 meczach dla Realu i 10 w 9 spotkaniach dla Portugalii.

S jak sędziowanie. Najgorszy zawód świata, w którym zapamiętują cię z powodu popełnionych błędów, więc o tych błędach również nie chciałbym się szerzej rozpisywać: nie było ich ani więcej, ani mniej niż w poprzednich latach. Warto tylko zauważyć, że w Premier League wprowadzono od nowego sezonu elektroniczny system, który pomaga arbitrom ustalić, czy piłka przekroczyła linię bramkową. Wypada też powiedzieć, że nie sprawdził się wcześniejszy eksperyment z sędziami ustawianymi za bramką: jak zauważył Michał Pol, odkąd się pojawili, główny spycha na nich część odpowiedzialności i gorzej ustawia się na boisku. Na rok 2014 można więc sobie życzyć, jeśli nie dalszych eksperymentów z technologicznym wsparciem, to przyznania sędziom prawa pomeczowego tłumaczenia swoich decyzji. Tak, żebyśmy mogli zauważyć jasną stronę facetów w czerni.

T jak turystyka. Luksusowa, a jakże. Do tego, że czołowe kluby świata przed i po sezonie jeżdżą na tournee do krajów z futbolem dotąd niekojarzonych, za to niewiarygodnie bogatych, zdążyliśmy już przywyknąć, nawet jeśli co bardziej szczerzy szkoleniowcy bąkają czasem, że sparingi i treningi w takich warunkach nie mają sensu merytorycznego (w czym podczas przygotowań do sezonu ligi hiszpańskiej czy włoskiej przyda się mecz towarzyski z reprezentacją Południowych Chin?) i skutkują kontuzjami na fatalnej często murawie. Zaczęliśmy się również przyzwyczajać do pokazowych meczów między reprezentacjami narodowymi, rozgrywanych nie w którejś ze stolic, ale np. w Katarze. Tegoroczną nowością był sparing mistrzów świata z reprezentacją Gwinei Równikowej, rządzonej przez tyleż zamożnego, co odpowiedzialnego za łamanie praw człowieka dyktatora. Hiszpańscy piłkarze nie wyglądali na najszczęśliwszych, do fotografii z prezydentem nie pozowali, ale niesmak pozostał.

U jak umiłowany klub. Papieża Franciszka, oczywiście. Przed dwoma tygodniami San Lorenzo sięgnęło po mistrzostwo Argentyny pierwszej części sezonu, a mnie przypomniała się rozmowa z rabinem Abrahamem Skorką, który na łamach "Tygodnika Powszechnego" opowiadał, jak zaczęła się jego znajomość z przyszłym papieżem. Otóż w argentyński dzień niepodległości prezydent zaprosił przedstawicieli różnych religii na uroczyste nabożeństwo. Po uroczystości kardynał Bergoglio podszedł do rabina i zapytał, której drużynie kibicuje. "Kiedy usłyszał, że River Plate, która była wtedy po serii porażek, chyba czwarta od końca w tabeli, podczas kiedy jego San Lorenzo zajmowało pierwsze miejsce, zaśmiał się i zażartował, że moja drużyna to" kurczaki "i najwyżej można na nich rosół ugotować - opowiada rabin. - Przyznaję, trochę puściły mi wtedy nerwy i odciąłem się dość ostro, zwracając nawet uwagę pewnego oficjela, który pomyślał, że chcę obrazić arcybiskupa. Jednak Bergoglio zaraz mu poradził, żeby się nie wtrącał, kiedy kibice dyskutują o futbolu".

W jak właściciel. Temat szeroki jak kanał La Manche, za którym wiele się dzieje w tej kwestii. Tylko w 2013 r. malezyjski biznesmen władający Cardiff, Vincent Tan, wyrzucił z klubu dobrze radzącego sobie menedżera Malky'ego Mackaya, a następnie... wybuczał drużynę, która ośmieliła się stracić punkty w ostatnim meczu ligowym. W Hull egipski milioner, Assem Allam, postanowił zmienić nazwę klubu z Hull City na Hull Tigers, ponieważ ta pierwsza nie brzmiała, jego zdaniem, wystarczająco globalnie, a protestującym kibicom, śpiewającym "City, póki nie umrzemy", oznajmił, że jak chcą, to mogą sobie umierać. Przykłady można mnożyć, stopniowo schodząc po szczeblach ligowych drabinek, żeby wreszcie trafić na historię optymistyczną: Portsmouth. Silny niegdyś klub z południa kraju po kilku latach fatalnego zarządzania musiał ogłosić upadłość - dziś gra w czwartej lidze, ale po długiej batalii, której finał odbył się w sądzie w kwietniu 2013 r., trafił w ręce stowarzyszenia kibiców. "Dziś po raz pierwszy idę na mecz jako właściciel swojej drużyny" - wyznawał wkrótce po wyroku jeden z tysięcy tych, którzy, żeby umożliwić zawarcie ugody z administratorem upadłego Portsmouth, musieli wysupłać z własnej kieszeni tysiąc funtów, i choć ów mecz zakończył się przegraną, poczucie euforii fanów wcale się w związku z tym nie zmniejszyło. Na czwartą ligę chodzi po osiemnaście tysięcy ludzi - takie rzeczy tylko w Anglii, choć i Real Oviedo uratował się przed bankructwem dzięki zbiórce kibiców z całego świata, a idea klubów współzarządzanych przez fanów jest znana także Niemcom.

Y jak Yankey, Rachel Yankey. Czyli jedna z najsłynniejszych piłkarek świata, grająca w żeńskiej drużynie Arsenalu, 129-krotna reprezentantka Anglii (grała w kadrze częściej niż Peter Shilton), odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego. Powoli kończy karierę i kończy ją z klasą, angażując się np. w liczne kampanie społeczne (m.in. na rzecz walki z antysemityzmem; problem dotyczy wielu kibiców klubu, w którym gra). Dla przypomnienia, że nie mamy tu do czynienia jedynie z męskim sportem.

Z jak zęby. Luisa Suareza oczywiście. Kiedy w marcu ukąsił Branislava Ivanovicia z Chelsea i został zdyskwalifikowany na dziesięć spotkań, mogło się wydawać, że to koniec jego kariery w Anglii, zwłaszcza że dwa lata wcześniej był już zawieszony na osiem spotkań za rasistowską odzywkę pod adresem Patrice'a Evry, a i w czasach Ajaksu musiał odsiedzieć siedem kolejek za ugryzienie zawodnika PSV Eindhoven. Zarząd i kibiców Liverpoolu gryzły tego lata wypowiedzi piłkarza i jego agenta, mówiących o chęci gry w Lidze Mistrzów i dających do zrozumienia, że rozważą ofertę a to Realu, a to Arsenalu (próbował wykupić Urugwajczyka z Liverpoolu, oferując zapisane w kontraktowej klauzuli 40 milionów i dodatkowego funta). Ostatecznie do transferu nie doszło, Suarez wrócił i mimo iż rozpoczął sezon zdecydowanie później niż pozostali napastnicy Premier League, przewodzi w tabeli najlepszych strzelców, mając 19 goli w 14 występach. Cała Anglia boi się pogryzienia przez Urugwaj w fazie grupowej mundialu, a Suarez przedłużył kontrakt i myśli o grze w Lidze Mistrzów z Liverpoolem.

Ż jak żarliwe. Wyznanie miłości do futbolu. Nawet jeśli nie wyziera ze wszystkich poprzednich haseł, niektóre przecież nie powstałyby, gdyby nie ona (patrz: Ł).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.