Rafał Stec: Czy Manchester United jest za duży, żeby upaść

Czyżby Alex Ferguson błądził, gdy przekonywał, że nie ma ludzi większych niż klub? Nie docenił samego siebie? - pyta na swoim blogu "A jednak się kręci" dziennikarz Sport.pl Rafał Stec. Manchester United po odejściu Szkota spisuje się coraz gorzej - tym razem w sobotę przegrał u siebie z Newcastle 0:1 i w Premier League spadł na dziewiąte miejsce.

W trakcie dzisiejszego meczu z Newcastle rozmyślałem, czy piłkarze Manchesteru United rzeczywiście grają aż tak beznadziejnie - w skali całego sezonu - w stosunku do sezonu poprzedniego - mistrzowskiego - i doszedłem do wniosku, że absolutnie nie. Tłukli wtedy ligowe punkty, a wokół wszyscy stękali, że liderzy kopią bez błysku, że fedrują z gracją górników dołowych, czasem tylko mrok szybu rozświetlał Robin van Persie. Miewali jednak wysokoenergetyczne zrywy, które wystarczały, by zwyciężyć - często krótkotrwałe, lecz niezwykle wydajne (lubili strzelać gole nagłymi seriami, jeden za drugim), gwałtownie poprawiające całomeczowe statystyki i ogólne wrażenie. Z pasją wydobywali się zwłaszcza z tarapatów, jakby stan przegrywania parzył ich do żywego, i w kryzysowych momentach osiągali szczególną precyzję ruchów, choć wykonywali je szybciej niż we wcześniejszych akcjach. Uwielbiałem ten kontrolowany pośpiech. To rzadko była drużyna nadzwyczajnych indywidualnych umiejętności, to nie była drużyna nadzwyczajnie wyrafinowana taktycznie. To była drużyna z nadzwyczajną osobowością.

Teraz obserwujemy tej osobowości dezintegrację. Grupę niezłomną, obojętną na presję przychodzącą z zewnątrz, zastąpiła grupa neurotyczna. Kłopoty już jej nie inspirują, zawodnicy są raczej podatni na stres - po utracie gola nie umieli dziś nawet wypchnąć piłki z własnej połowy. Choć to oni mogli podnosić sobie pewność siebie świadomością, że z Newcastle nie przegrali na Old Trafford od 41 lat. Można oczywiście podawać wyjaśnienia techniczne - jeśli np. ulegają w walce z nabitym, dowodzonym przez Cheicka Tioté środkiem pola rywala, to dlatego, że nie załatali transferami dziury w swojej pomocy. Tyle że z tą samą dziurą objeżdżali ligę angielską już w minionych rozgrywkach. Objeżdżali triumfalnie. A teraz najbardziej szokuje nie tyle porażka, ile bezczelność, z jaką goście z Newcastle panoszyli się w doliczonym czasie gry - i w ogóle po zdobyciu bramki - pod polem karnym Manchesteru. Wiedzieliśmy, że United według Fergusona musi umrzeć. Ale nie sądziliśmy, że umrze aż tak prędko, prawda?

Im częściej byli United silni swoją zbiorową osobowością, tym częściej mógł "mylić się" Ferguson w decyzjach transferowych - jeśli przecenił umiejętności piłkarza, to i tak wyciskał z niego więcej, niż zazwyczaj wyciska z piłkarza trener. A im bardziej się "mylił", im bardziej Manchester się od niego uzależnił, tym bardziej jest ta drużyna skazana na rekonstrukcję totalną. Wielkie kluby boją się rewolucji, z zasady pochłaniającej mnóstwo ofiar i niosącej chaos - chcą w miarę bezbolesne znieść okres przejściowy. Pytanie, czy spokojna ewolucja po Fergusonie w ogóle była - jest - możliwa. Czy nie wyposażył on i nie zarządzał szatnią w sposób zbyt osobny, by jego następca nie stracił nad nią kontroli. Zwłaszcza następca kompetentny, lecz pozbawiony charyzmy popartej przeszłością na wyżynach Ligi Mistrzów - atutów dodających naturalnego autorytetu i uroku, na innym poziomie tak działała "zagraniczność" Leo Beenhakkera w szatni reprezentacji Polski.

Podtrzymuję prowokację z postawionej już tutaj tezy, że David Moyes wziął pod wieloma względami najbezpieczniejszą robotę w fachu. Wybrał go wszak sam sir Alex, a werdyktów sir Alexa się nie podważa, no i szefowie Manchesteru United generalnie będą w kryzysowych chwilach szantażowani przeszłością klubu - "na Old Trafford nie zwalnia się pochopnie trenerów". Zsunięcie się drużyny na niższe stopnie podium, nawet na czwarte miejsce, specjalnymi przykrościami mu nie groziło, wszyscy wyrażaliby zrozumienie, jak trudnego zadania się podjął.

Zupełnie inaczej wygląda jednak miejsce w ligowej tabeli dziewiąte, one nieco bezpieczeństwa musi odbierać. W drugiej dekadzie XXI wieku futbol to już inny biznes niż w początkach Fergusona, czyli dalekich od notowań giełdowych czasach sprzed Premier League. Teraz mamy branżę opanowaną przez korporacje, które czują się za duże, żeby upaść. Upaść poza Ligę Mistrzów.

Dyskutuj z autorem na jego blogu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.