Wyznania arbitra Premier League. Ile może sędzia?

Jedna z fundamentalnych zasad futbolu - bezstronność sędziów - legła właśnie w gruzach. Zaraz, chwileczkę: właśnie legła czy leży od dawna? - zastanawia się Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Drukowana we fragmentach w angielskiej prasie autobiografia niedawnego sędziego Premier League Marka Halseya miała przykuwać uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, chodzi o przejmującą historię człowieka, w którego najpierw uderzyła wiadomość o białaczce żony, a potem własna choroba nowotworowa; który musiał na rok zawiesić sędziowanie, przeszedł chemioterapię, a potem zdołał wrócić na angielskie boiska, zaliczając rygorystyczne testy wydolnościowe i stając się inspiracją dla tysięcy ludzi walczących z rakiem. Po drugie, książka "Doliczony czas" przynosi niedyskrecje dotyczące najgłośniejszych awantur związanych z sędziowaniem na Wyspach. Tak miało być, na to liczył wydawca. Niespodziewanie jednak okazało się, że 52-letni Halsey prowokuje również dyskusję dotyczącą spraw podstawowych: bezstronności arbitrów i form ich relacji z piłkarzami i trenerami.

Owszem, Mark Halsey okazał się niedyskretny: ujawnił m.in., że sędzia Mark Clattenburg, którego podczas sławetnego incydentu z października 2012 r. Chelsea oskarżyła o rasistowskie uwagi pod adresem swoich piłkarzy, usłyszał w trakcie pyskówki, że Ashley Cole połamie mu nogi. Owszem, opis zdrowotnych zmagań sędziego w wielu miejscach chwyta za serce - zwłaszcza kiedy ma się w pamięci kampanię nienawiści zgotowaną mu na trybunach i w mediach społecznościowych po tym, jak podczas ubiegłorocznego meczu Liverpool - MU wyrzucił z boiska Jonjo Shelveya i dał Czerwonym Diabłom karnego ("Mam nadzieję, że rak znów cię dopadnie! Żeby ci żona i córka zmarły na białaczkę!" - słyszał wówczas od kibiców z Anfield Road). Halsey twierdzi, że poddawani takiej presji sędziowie często zmagają się z depresją i że nie będzie zdziwiony, jeśli któryś odbierze sobie życie - nie jest zresztą pierwszy, który mówi o tym tak otwarcie, bo przecież nazwiska Ovrebo, Frisk, Webb czy Poll kojarzą się tyleż z kontrowersyjnymi decyzjami, co z właśnie pogróżkami wściekłych kibiców, przedwczesnymi decyzjami o zakończeniu kariery, sięganiu po ochronę, pomoc psychologiczną itp. Ci, którzy widzieli dokument "Zabić sędziego" (omawiany kiedyś na blogu Rafała Steca), wiedzą, o czym mowa, ale że lekcji empatii dla "facetów w czerni" nigdy dość, te miejsca w autobiografii Halseya czyta się ze współczuciem i wdzięcznością.

"Kiedy przekraczam białą linię, staję się bezstronny"

- deklaruje były arbiter, ale w świetle tego, jak przedstawia chwile przed jej przekroczeniem, można mieć wątpliwości. Halsey szczyci się SMS-ami i rozmowami telefonicznymi z Aleksem Fergusonem (także po awanturze Clattenburg-Chelsea, kiedy skutecznie namawiał menedżera MU, by zabrał głos w obronie kolegi-arbitra). Wcześniej biograf Jose Mourinho Patrick Barclay ujawnił, że menedżer Chelsea zaprzyjaźnił się z Halseyem i podczas choroby jego żony sfinansował ich wspólny pobyt w luksusowym hotelu w Algarve. Od lat w angielskiej debacie publicznej pojawiały się też głosy - zwłaszcza ze strony piłkarzy klubów rozpoczynających dopiero przygodę z Premier League - o nadmiernym spoufaleniu sędziów z największymi gwiazdami futbolu. "Stevie G." czy "Wazza", kierowane przez arbitrów do Gerrarda czy Rooneya, wywołuje u pozostałych graczy poczucie nierównego traktowania - czyli właśnie narusza zasadę bezstronności. A tacy menedżerowie, jak Mourinho czy Ferguson, manipulowanie sędziami umieścili wszak wśród podstawowych narzędzi swojego fachu.

Wyznania autora "Doliczonego czasu" spotykają się więc w świecie angielskiej piłki z ostrą krytyką, i to właśnie w imię standardów, których wyznaczania oczekuje się od przedstawicieli jego zawodu. A Mark Halsey odpiera zarzuty: mówi, że sędziowie powinni być wręcz zachęcani do zacieśniania kontaktów z piłkarzami i trenerami. Że znajomość rodzi zaufanie, pozwala na współpracę, ułatwia przyjęcie trudnych nieraz decyzji. Że jest jasne, iż poufałość nie oznacza korupcji. Pytanie jednak, na ile - czując się zaszczyconym SMS-ami od legendarnego szkoleniowca - można pozostać bezstronnym, sędziując mecze jego drużyny? Na ile można odseparować ciepłe uczucia od dziesiątków nieoczywistych decyzji podejmowanych "za białą linią" w ułamku sekundy?

Fergie Time

Podejrzewam, że najdociekliwsi dziennikarze analizują teraz wszystkie mecze MU prowadzone w przeszłości przez Marka Halseya pod kątem "Fergie Time", czyli tytułowego doliczonego czasu gry - doliczonego jakże często na skutek presji Aleksa Fergusona. Żadnej dociekliwości nie wymaga sprawdzenie, że zatrudniająca sędziów zawodowych instytucja zabrania zarówno utrzymywania bezpośrednich kontaktów z trenerami i piłkarzami poza dniem meczu, jak np. przyjmowania prezentów, koszulek z autografami itd. (inny angielski sędzia, Graham Poll, prosił kiedyś o to Zidane'a jeszcze w trakcie jednego ze spotkań Ligi Mistrzów!), oraz korzystania z telefonów, oglądania powtórek na wideo i kontaktowania się z kimkolwiek w przerwie.

W świetle anegdot umieszczonych w "Doliczonym czasie" powiązanie wręczania kończącemu karierę sędziemu pięćdziesięciu tysięcy funtów odprawy z podpisaniem przezeń zobowiązania o nieujawnianiu szczegółów swojej pracy (Halsey zresztą takiego cyrografu nie zaakceptował), wydaje się pomysłem z XIX wieku. Pomysłem z XXI wieku natomiast jest rzeczywiste oddanie sędziom głosu: umożliwienie im tłumaczenia po meczach swoich decyzji na podobnej zasadzie, jak to robią trenerzy czy piłkarze. Po pierwszym szoku, z pewnością ułatwiłoby im to życie: nie dość, że nie musieliby już pisać książek, to uniknęliby tłumienia straszliwych nieraz emocji, jakie muszą się wiązać z poczuciem odpowiedzialności za wydarzenia oglądane i dyskutowane przez miliony ludzi. My zaś łatwiej przyswoilibyśmy oczywistą skądinąd prawdę, że ich błędy są nieodłączną częścią gry, jak pomyłki napastników czy bramkarzy - i że nie robią ich specjalnie. Zresztą: dlaczego właściwie o wczorajszej zadymie w Napoli ma się wypowiadać tylko Jürgen Klopp?

Paskudny fach

To temat osobny (poruszałem go zresztą w książce "Futbol jest okrutny"): sędzia nie chce nikogo okraść, nie uczestniczy w żadnym perfidnym spisku, nie jest wynajmowany przez mafię i z pewnością chce poprowadzić mecz jak najlepiej. Jest przy tym jak saper, ale nie dlatego, że myli się raz, bo jak wiemy, zdarza mu się to znacznie częściej, lecz dlatego, że paskudny fach wykonuje. Niby proste: na sto jego decyzji po prostu musi się zdarzyć kilka nietrafionych. Tak jest pewnie w każdym zawodzie, choć nie w każdym błyskawicznie zmieniającą się sytuację śledzi dwadzieścia kamer, nie w każdym ma się tak mało czasu na decyzję i nie w każdym sprawa może się wiązać z tak wielkimi pieniędzmi. Zakończę więc ostrożnie: owszem, można krytykować Marka Halseya - ale za niepotrzebnie podważającą fundamenty sędziowania książkę, nie za samo sędziowanie.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.